Czerwony kwiecień - nowa książka Llosy?

kzarecka

2008-06-19

czerwonykwiecie324_160"Kto zabił Palomina Malero?", nietypowa powieść detektywistyczna, wyszła spod pióra Mario Vargasa Llosy. Tak, to prawda. Nikt tego nie zakwestionuje. A "Czerwony kwiecień"? Choć wydaje się, że książkę mógl napisać tylko Llosa, prawda jest zupełnie inna. Autorem jest Santiago Roncagliolo, młody scenarzysta, dziennikarz, tłumacz, pisarz. Zasłynął "Wstydem", swoją pozycję ugruntował właśnie "Czerwonym kwietniem". Można by powiedzieć, że jest zdolnym uczniem, ale niekoniecznie trzeba. Należy jednak podkreślić, że po tę książkę sięgną nie tylko fani Mario Vargasa Llosy.



O książce - Obchody Wielkiego Tygodnia w Ayacucho, miasteczku, w którym wciąż żywe jest wspomnienie terroru Świetlistego Szlaku, to nie czas na refleksję. Szczególnie kiedy główny bohater powieści, fajtłapowaty prokurator okręgowy Chacaltana, musi prowadzić śledztwo w sprawie dziwnego morderstwa. Znaleźć odpowiedzialną za nie osobę wśród tłumów turystów oglądających spektakularne obrzędy i barwne procesje oraz mieszkańców pochłoniętych gorączką przedwyborczą nie jest łatwo, jednak znacznie trudniejsza okazuje się walka prokuratora z miejscową władzą, która zbyt wiele chce zatuszować.

Wątek kryminalno-sensacyjny okazuje się w "Czerwonym kwietniu" pretekstem do wnikliwego studium mechanizmów władzy, a problem zła i przemocy w świecie odzwierciedla mroczną sferę ludzkiej duszy. Szaleństwo, polityka, fascynujący koloryt peruwiański, kalejdoskop wielu różnych tradycji i wierzeń, uwikłanie bohatera, manipulacja - kolejna powieść Roncagliolo znów świadczy o tym, że jest jednym z najlepszych współczesnych pisarzy.

Fragment
W recepcji komisariatu samotny sierżant czytał sportową gazetę. Pomocnik prokuratora rejonowego Félix Chacaltana Saldívar podszedł do niego, głośno stawiając kroki, i odchrząknął.
- Szukam kapitana Pacheco.
Sierżant uniósł znudzony wzrok. Przeżuwał zapałkę.
- Kapitana Pacheco?
- Tak jest. Musimy podjąć działania w bardzo poważnej sprawie.
Pomocnik prokuratora przedstawił się. Sierżant miał dość niepewną minę. Spojrzał w bok. Pomocnikowi prokuratora wydało się, że kogoś tam dostrzega, jakiś cień. Może się mylił. Sierżant zanotował dane prokuratora i wyszedł z recepcji z kartką w ręku. Pomocnik prokuratora usłyszał w przylegającym pomieszczeniu jego głos nakładający się na inny, ale nie był w stanie rozpoznać, o czym jest rozmowa. Zresztą starał się nie słuchać. To oznaczałoby pogwałcenie zasad instytucjonalnej komunikacji. Sierżant wrócił po ośmiu minutach.

- Bo wie pan co... Dziś jest czwartek, szefie. W czwartki kapitan przychodzi dopiero po południu... O ile w ogóle... Bo ma wiele pilnych spraw...
- No, ale procedury nakazują, byśmy udali się wspólnie, celem dokonania wizji lokalnej w sprawie zmarłego... i umówiliśmy się, że...
- ... jutro też jest trudny dzień, szefie, bo wezwali nas na defiladę w niedzielę i trzeba wziąć się do przygotowań, no sam pan wie.
Pomocnik prokuratora postanowił wyciągnąć mocny argument:
- Tylko że... denat nie może czekać.
- Ale ten to już na nic nie czeka, szefie. Proszę się nie martwić, przekażę kapitanowi, że stawił się pan u nas w związku z tym nieboszczykiem.
Nie bardzo wiedząc jak, pomocnik prokuratora rejonowego dał się ponieść słowom funkcjonariusza aż do drzwi. Chciał coś odpowiedzieć, ale było już za późno. Stał na ulicy. Wyjął z kieszeni chusteczkę i przetarł czoło. Nie wiedział, co robić, czy ominąć proceduralne wymogi, czy jednak czekać na kapitana. Ale czekać do poniedziałku to zbyt długo. Będą od niego wymagali raportu w terminie. Sam pójdzie. I przedłoży skargę przed Naczelną Administracją Policji, przesyłając kopię do prokuratury okręgowej.
Pomyślał znów o denacie i to przypomniało mu matkę. Nie poszedł się z nią zobaczyć. Powinien zajść do domu w drodze powrotnej ze szpitala, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przeszedł przez miasto w piętnaście minut, wkroczył do Szpitala Wojskowego i zaczął szukać sekcji oparzeń albo kostnicy. Zdezorientowali go ci wszyscy kontuzjowani, pobici i cierpiący ludzie. Postanowił zapytać pielęgniarkę, która właśnie obsłużyła dwóch staruszków w sposób sugerujący, że zajmuje ważne stanowisko.
- Przepraszam, gdzie znajdę doktora Faustina Posadasa?
Pielęgniarka obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem. Pomocnik prokuratora rejonowego Félix Chacaltana Saldívar zastanowił się, czy nie będzie musiał ujawnić swojej funkcji. Pielęgniarka weszła do jakiegoś gabinetu i wróciła po pięciu minutach.
- Pan doktor wyszedł. Proszę siąść i poczekać.
- P... przychodzę tylko po jeden dokument. Potrzebuję raportu lekarza sądowego.
- Ja nie znam tematu. Ale proszę spocząć.
- Jestem pomocnikiem pro...
Było to bezcelowe. Pielęgniarka wyszła, żeby pomóc krzyczącej z bólu kobiecie. Nie była ranna. Po prostu krzyczała z bólu. Pomocnik prokuratora usiadł między stareńką babuliną, która zawodziła coś w języku keczua, i policjantem z raną na ręce, z której ciekła krew. Rozłożył gazetę. Nagłówek informował o przekręcie planowanym przez rząd na kwietniowe wybory. Zaczął czytać z niesmakiem, myśląc, że takie podejrzenia powinny być kierowane do prokuratury generalnej i tam szybko wyjaśniane, zanim podobne sensacje zostaną opublikowane w prasie i wywołają godne pożałowania skutki.
Kiedy przewracał stronę, odniósł wrażenie, że przygląda mu się stojący przy wejściu rekrut. Nie. Już nie. Może nawet w ogóle nie patrzył. Czytał dalej. Mniej więcej co sześć minut w drzwiach pokazywała się pielęgniarka i wzywała którąś z osób czekających na korytarzu, bezrękiego mężczyznę albo dziecko z polio, którzy opuszczali swoje miejsce, pojękując z bólu i oddychając z ulgą. Przy trzeciej stronie pomocnik prokuratora poczuł, że siedzący obok policjant próbuje mu czytać przez ramię. Kiedy na niego spojrzał, funkcjonariusz z uwagą przyglądał się swojej ranie. Chacaltana zamknął gazetę, położył ją sobie na kolanach i zaczął bębnić palcami o papier, żeby jakoś urozmaicić czekanie.
Doktor Posadas nie nadchodził. Prokurator chciał coś powiedzieć pielęgniarce, ale nie wiedział co. Uniósł wzrok. Stała przed nim szlochająca dziewczyna. Miała podrapaną, zaczerwienioną twarz, a jedno oko kompletnie spuchnięte. Opierała sponiewierany policzek o ramię matki. Wyglądała na pannę.


Santaigo Roncagliolo "Czerwony kwiecień"; Wydawnictw: Znak; Tłumaczenie: Tomasz Pindel; Format: 124 x 195 mm; Liczba stron: 272; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-240-0983-1

KaHa

Tagi: Santaigo Roncagliolo, Czerwony kwiecień, książka, fragment, mario vargas llosa,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany