Czerwony kwiecień - nowa książka Llosy?
kzarecka
2008-06-19
O książce - Obchody Wielkiego Tygodnia w Ayacucho, miasteczku, w którym wciąż żywe jest wspomnienie terroru Świetlistego Szlaku, to nie czas na refleksję. Szczególnie kiedy główny bohater powieści, fajtłapowaty prokurator okręgowy Chacaltana, musi prowadzić śledztwo w sprawie dziwnego morderstwa. Znaleźć odpowiedzialną za nie osobę wśród tłumów turystów oglądających spektakularne obrzędy i barwne procesje oraz mieszkańców pochłoniętych gorączką przedwyborczą nie jest łatwo, jednak znacznie trudniejsza okazuje się walka prokuratora z miejscową władzą, która zbyt wiele chce zatuszować.
Wątek kryminalno-sensacyjny okazuje się w "Czerwonym kwietniu" pretekstem do wnikliwego studium mechanizmów władzy, a problem zła i przemocy w świecie odzwierciedla mroczną sferę ludzkiej duszy. Szaleństwo, polityka, fascynujący koloryt peruwiański, kalejdoskop wielu różnych tradycji i wierzeń, uwikłanie bohatera, manipulacja - kolejna powieść Roncagliolo znów świadczy o tym, że jest jednym z najlepszych współczesnych pisarzy.
Fragment
W recepcji komisariatu samotny sierżant czytał sportową gazetę. Pomocnik prokuratora rejonowego Félix Chacaltana Saldívar podszedł do niego, głośno stawiając kroki, i odchrząknął.
- Szukam kapitana Pacheco.
Sierżant uniósł znudzony wzrok. Przeżuwał zapałkę.
- Kapitana Pacheco?
- Tak jest. Musimy podjąć działania w bardzo poważnej sprawie.
Pomocnik prokuratora przedstawił się. Sierżant miał dość niepewną minę. Spojrzał w bok. Pomocnikowi prokuratora wydało się, że kogoś tam dostrzega, jakiś cień. Może się mylił. Sierżant zanotował dane prokuratora i wyszedł z recepcji z kartką w ręku. Pomocnik prokuratora usłyszał w przylegającym pomieszczeniu jego głos nakładający się na inny, ale nie był w stanie rozpoznać, o czym jest rozmowa. Zresztą starał się nie słuchać. To oznaczałoby pogwałcenie zasad instytucjonalnej komunikacji. Sierżant wrócił po ośmiu minutach.
- Bo wie pan co... Dziś jest czwartek, szefie. W czwartki kapitan przychodzi dopiero po południu... O ile w ogóle... Bo ma wiele pilnych spraw...
- No, ale procedury nakazują, byśmy udali się wspólnie, celem dokonania wizji lokalnej w sprawie zmarłego... i umówiliśmy się, że...
- ... jutro też jest trudny dzień, szefie, bo wezwali nas na defiladę w niedzielę i trzeba wziąć się do przygotowań, no sam pan wie.
Pomocnik prokuratora postanowił wyciągnąć mocny argument:
- Tylko że... denat nie może czekać.
- Ale ten to już na nic nie czeka, szefie. Proszę się nie martwić, przekażę kapitanowi, że stawił się pan u nas w związku z tym nieboszczykiem.
Nie bardzo wiedząc jak, pomocnik prokuratora rejonowego dał się ponieść słowom funkcjonariusza aż do drzwi. Chciał coś odpowiedzieć, ale było już za późno. Stał na ulicy. Wyjął z kieszeni chusteczkę i przetarł czoło. Nie wiedział, co robić, czy ominąć proceduralne wymogi, czy jednak czekać na kapitana. Ale czekać do poniedziałku to zbyt długo. Będą od niego wymagali raportu w terminie. Sam pójdzie. I przedłoży skargę przed Naczelną Administracją Policji, przesyłając kopię do prokuratury okręgowej.
Pomyślał znów o denacie i to przypomniało mu matkę. Nie poszedł się z nią zobaczyć. Powinien zajść do domu w drodze powrotnej ze szpitala, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przeszedł przez miasto w piętnaście minut, wkroczył do Szpitala Wojskowego i zaczął szukać sekcji oparzeń albo kostnicy. Zdezorientowali go ci wszyscy kontuzjowani, pobici i cierpiący ludzie. Postanowił zapytać pielęgniarkę, która właśnie obsłużyła dwóch staruszków w sposób sugerujący, że zajmuje ważne stanowisko.
- Przepraszam, gdzie znajdę doktora Faustina Posadasa?
Pielęgniarka obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem. Pomocnik prokuratora rejonowego Félix Chacaltana Saldívar zastanowił się, czy nie będzie musiał ujawnić swojej funkcji. Pielęgniarka weszła do jakiegoś gabinetu i wróciła po pięciu minutach.
- Pan doktor wyszedł. Proszę siąść i poczekać.
- P... przychodzę tylko po jeden dokument. Potrzebuję raportu lekarza sądowego.
- Ja nie znam tematu. Ale proszę spocząć.
- Jestem pomocnikiem pro...
Było to bezcelowe. Pielęgniarka wyszła, żeby pomóc krzyczącej z bólu kobiecie. Nie była ranna. Po prostu krzyczała z bólu. Pomocnik prokuratora usiadł między stareńką babuliną, która zawodziła coś w języku keczua, i policjantem z raną na ręce, z której ciekła krew. Rozłożył gazetę. Nagłówek informował o przekręcie planowanym przez rząd na kwietniowe wybory. Zaczął czytać z niesmakiem, myśląc, że takie podejrzenia powinny być kierowane do prokuratury generalnej i tam szybko wyjaśniane, zanim podobne sensacje zostaną opublikowane w prasie i wywołają godne pożałowania skutki.
Kiedy przewracał stronę, odniósł wrażenie, że przygląda mu się stojący przy wejściu rekrut. Nie. Już nie. Może nawet w ogóle nie patrzył. Czytał dalej. Mniej więcej co sześć minut w drzwiach pokazywała się pielęgniarka i wzywała którąś z osób czekających na korytarzu, bezrękiego mężczyznę albo dziecko z polio, którzy opuszczali swoje miejsce, pojękując z bólu i oddychając z ulgą. Przy trzeciej stronie pomocnik prokuratora poczuł, że siedzący obok policjant próbuje mu czytać przez ramię. Kiedy na niego spojrzał, funkcjonariusz z uwagą przyglądał się swojej ranie. Chacaltana zamknął gazetę, położył ją sobie na kolanach i zaczął bębnić palcami o papier, żeby jakoś urozmaicić czekanie.
Doktor Posadas nie nadchodził. Prokurator chciał coś powiedzieć pielęgniarce, ale nie wiedział co. Uniósł wzrok. Stała przed nim szlochająca dziewczyna. Miała podrapaną, zaczerwienioną twarz, a jedno oko kompletnie spuchnięte. Opierała sponiewierany policzek o ramię matki. Wyglądała na pannę.
Santaigo Roncagliolo "Czerwony kwiecień"; Wydawnictw: Znak; Tłumaczenie: Tomasz Pindel; Format: 124 x 195 mm; Liczba stron: 272; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-240-0983-1
KaHa