Co dzieje się z resztą?
kzarecka
2008-09-25
O książce - Deszczowy poranek w Bernie. Raimund Gregorius jak co dzień idzie do szkoły, w której od wielu lat uczy języków klasycznych. Na moście Kirchenfeld widzi piękną nieznajomą, szykującą się do samobójczego skoku. Wkrótce potem berneńskiemu nauczycielowi wpada w ręcę książka portugalskiego autora, Amdeu de Prado. Pod wpływem tych dwóch okoliczności Gregorius, samotny intelektualista, w jednej chwili porzuci dotychczasowe uporządkowane życie: nieoczekiwanie, w połowie lekcji, wstaje i wychodzi ze szkoły. Nocnym pociągiem podąży do Lizbony, nie wiedząc, jakie tajemnice wyjawi mu to cudowne miasto. Jego przewodnikiem jest książka Portugalczyka, z którą nie rozstaje się ani na chwilę. Poruszony do głębi zawartymi w niej refleksjami o miłości, przyjaźni, odwadze, lojalności, samotności i śmierci, Gregorius pragnie dowiedzieć się jak najwięcej o Amadeu de Prado. Podjęte przez niego poszukiwania zaprowadzą go do osób bliskich portugalskiemu pisarzowi. Dzięki ich wspomnieniom stopniowo ukazują się coraz inne fakty z życia tego zagadkowego człowieka, który, jak się okazuje, był także genialnym lekarzem i uczestnikiem ruchu oporu przeciw dyktaturze Salazara. Stanie się on dla Gregoriusa „złotnikiem słów”, mistrzem odkrywania nieznanych dotąd aspektów życia.
Czy jednak na pewno można wkroczyć w życie kogoś innego i naprawdę je zrozumieć? Wyrwać się z dotychczasowej egzystencji i jedną decyzją radykalnie zmienić swój los – czy warto to robić?
Fragment
W księgarni pachniało cudownie starą skórą i kurzem. Właściciel, starszy mężczyzna, o którego znajomości języków romańskich krążyły legendy, zajmował się czymś na zapleczu. W księgarni było pusto, przebywała w niej tylko młoda kobieta, z wyglądu studentka. Siedziała w rogu przy stole i czytała cienką książkę w pożółkłej oprawie. Gregorius wolałby być sam. Bez świadków łatwiej zniósłby uczucie, że znalazł się tu tylko dlatego, że nie mógł zapomnieć melodii portugalskiego słowa, a może także dlatego, że nie wiedział, dokąd miałby pójść. Przeszedł wzdłuż regału, nie oglądając żadnej z książek. Od czasu do czasu przytrzymywał okulary, by przeczytać tytuł na wyższej półce, ledwo jednak go przeczytał, tytuł zaraz wylatywał mu z głowy. Tak jak już wiele razy, Gregorius został sam ze swoimi myślami, a jego umysł zamknął się na świat zewnętrzny.
Gdy otworzyły się drzwi, obrócił się szybko i rozczarowany, że to tylko listonosz, stwierdził, iż wbrew postanowieniu i wszelkiemu rozsądkowi czekał jednak na Portugalkę. Studentka zamknęła książkę i wstała, ale zamiast odłożyć tom do pozostałych leżących na stole, nadal wpatrywała się w szare okładki, pogłaskała je i dopiero po kilku chwilach odłożyła książkę tak delikatnie i ostrożnie, jakby kartki mogły rozsypać się w pył przy gwałtownym poruszeniu. Dziewczyna stała jeszcze chwilę przy stole i wyglądało na to, że może zmieni zdanie i jednak kupi książkę. Potem wyszła z rękoma w kieszeniach i ze spuszczoną głową. Gregorius wziął książkę w dłonie i przeczytał: AMADEU INÁCIO DE ALMEIDA PRADO, UM OURIVES DAS PALAVRAS, LISBOA 1975.
Nadszedł księgarz, rzucił okiem na tom i przeczytał tytuł. Gregorius usłyszał tylko potok syczących dźwięków, połykane, ledwo słyszalne samogłoski zdawały się wyłącznie pretekstem, by na końcu wyrazów powtarzać szumiące sz.
- Czy zna pan portugalski?
Gregorius pokręcił głową.
- To znaczy Złotnik słów. Czyż to nie piękny tytuł?
- Spokojny i elegancki. Jak matowe srebro. Czy mógłby pan powtórzyć go po portugalsku?
Księgarz ponownie wymówił melodyjne słowa. Można było usłyszeć, że rozkoszuje się ich aksamitnym brzmieniem. Gregorius otworzył książkę i przekartkował do miejsca, gdzie zaczynał się tekst. Podał tom sprzedawcy, który rzucił mu zdumione, ale przyjazne spojrzenie i zaczął czytać. Gregorius, słuchając, zamknął oczy. Po kilku zdaniach księgarz przerwał.
- Czy mam przetłumaczyć?
Gregorius skinął głową. I usłyszał słowa, które wywarły na nim oszałamiające wrażenie, ponieważ brzmiały tak, jakby zostały napisane tylko dla niego, i to nie tylko dla niego, ale dla niego w to właśnie przedpołudnie, które wszystko zmieniło.
Z tysięcy doświadczeń, które zbieramy, najwyżej jedno wyrażamy w słowach, a i to tylko przypadkowo i bez staranności, na którą zasługuje. Wśród wszystkich tych niemych doświadczeń kryją się te, które niezauważenie nadają naszemu życiu formę, barwę i melodię. Gdy zaś jako archeologowie duszy zwracamy się ku tym skarbom, odkrywamy, jak są zagmatwane. Przedmiot obserwacji nie trwa nieruchomo, słowa mijają się z przeżyciami i w rezultacie widzimy na papierze same sprzeczności. Długi czas wierzyłem, że to ułomność, coś, co należy pokonać. Dziś sądzę, że jest inaczej: że zaakceptowanie chaosu to królewski trakt prowadzący do zrozumienia tych znanych, a jednak zagadkowych doświadczeń. Wiem, brzmi to dziwnie, a nawet dziwacznie. Ale odkąd w ten sposób patrzę na tę kwestię, mam wrażenie, że po raz pierwszy jestem prawdziwie skoncentrowany i żyję pełnią życia.
- To wstęp - powiedział księgarz i zaczął przerzucać kartki. - A w kolejnych rozdziałach, jak się zdaje, autor zaczyna sięgać ku owym ukrytym przeżyciom. Jako archeolog odkrywający samego siebie. Niektóre rozdziały mają wiele stron, inne z kolei są bardzo krótkie. Tutaj na przykład jest taki, który składa się z pojedynczego zdania. - Przetłumaczył:
Jeśli naprawdę jest tak, że możemy przeżyć tylko małą część tego, co się w nas znajduje - co dzieje się z resztą?
- Chciałbym kupić tę książkę - powiedział Gregorius.
Pascal Mercier "Nocny pociąg do Lizbony"; Wydawnictwo: Noir sur Blanc; Tłumaczenie: Magdalena Jatowska; Format: 145 x 235 mm; Liczba stron: 384; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7392-268-6
KaHa