Emigracja jest kobietą, dlatego kocha się ją... jak Irlandię

kzarecka

2010-09-26

irlandzki_koktajl_160Gosia Brzezińska przez cztery lata mieszkała w Dublinie. To pobyt właśnie w tym mieście zainspirował ją do napisania książki. Oto krótka historia powstania "Irlandzkiego koktajlu". Powieść reklamowana jest, jako nowe, pozytywne spojrzenie na emigrację, bez kompleksów, bez rozczarowań. Książka, jak twierdzi wydawca, wymyka się stereotypom. Przyjaźń, fascynacja, tęskonta, miłość - to wszystko znajdziecie w debiucie Brzezińskiej. Zainteresowanych zapraszam do lektury.



O książce - Gdy Kasia przylatuje do Dublina, nie wie, że jej podróż dopiero się zaczyna. W Polsce zostaje zakochany w niej Kuba i nadopiekuńcza rodzina, która nie popiera decyzji o emigracji. Na Zielonej Wyspie poznaje Jenny - ekscentryczną malarkę, Sinead –zwariowaną poszukiwaczkę wrażeń oraz Henriego - francuskiego poetę-majsterkowicza. Dzięki nim nie czuje się obco w nowym kraju. Żyje spontanicznie, bez planów, które ograniczają przyszłość, ale nie rezygnuje z własnych ambicji. Zmienia prace, mieszkania i oswaja miasto. Dla Kasi emigracja ma smak przygody. Czy w Irlandii znajdzie swój dom?

Fragment

Na początku był niewielki archipelag. Kilka drobnych kropli przeniknęło włókna materiału. Odruchowo spróbowałam usunąć intruza, pospiesznie ścierałam krople, aż zapiekły opuszki palców. Skaza nie znikła. Nie zbladła nawet. Cętki połączyły się. Powstała czerwona wyspa otoczona laguną. Ale plama! Z niedowierzaniem wpatrywałam się w rozmazane krople wina na nowej sukience. Byłam na siebie zła. Jeszcze nie zdążyłam oderwać metki (cena prowokacyjnie kłuła w oczy), a tu jedno nieszczęsne chlapnięcie i cały szyk szlag trafił. Co za pech! Nie miałam pojęcia, jak się wywabia plamy. Czy wybielacz czyści ciemne tkaniny, czy zeżre plamę razem z kolorem? Zamiast ratować, tkwiłam w bezruchu. Plama wpatrywała się we mnie krwistym okiem, jakby chciała powiedzieć: "No dalej, spróbuj się mnie pozbyć". Miałam ochotę rozdrapać ją pazurami, ale wtedy miałabym dziurę zamiast plamy i zniszczony manikiur.

Cholera, w co ja się teraz ubiorę? – jęknęłam.

Dlaczego otworzyłam butelkę wina przed przyjściem gości? Jakby wypicie kieliszka wina przed rozpoczęciem imprezy przynosiło pecha. Zły omen. Brednie, wzruszyłam ramionami, nigdy nie byłam przesądna. Pobiegłam do szafy, żeby znaleźć nowy ciuch – niewymagający dotyku żelazka. Nie cierpię prasować, a potrzebowałam czegoś szykownego, co pasowałoby do fantazyjnych szpilek Irregular Choice, dziewięciocentymetrowych i czerwonych jak wino Bordeaux, ozdobionych z przodu oszałamiającym krwisto-złotym kwiatem o rozłożystych liściach. To one były drugoplanową gwiazdą mojej kreacji. Otworzyłam drewniane drzwi. Zatonęłam w barwach, odcieniach, połyskujących cekinach, fastrygach, marszczeniach, falbanach, pobrzękujących guzikach. Skąd się to wszystko wzięło? Czyżby moja garderoba żyła własnym życiem? W szafie zachodziły reakcje chemiczne między spódnicami i swetrami? Letnia wyprzedaż, zimowa wyprzedaż, reanimacja złamanego serca w centrum handlowym. Były to owoce moich Terapii Zakupowych. Szafa – magiczne miejsce. Wchłonęło mnie natychmiast. Zapomniałam o bożym świecie. Nagle moim domem wstrząsnął donośny krzyk:

Kasza, coś się pali!!!

Przerażona wybiegłam ze swojej sypialni, kilkoma susami pokonałam schody i wąski hol. Już na schodach doleciał mnie gorzki zapach dymu.

Aaa – jęknęłam, biegnąc na oślep w dół. Zdyszana wpadłam do kuchni. – Auu, kolacja się pali!

O la la – zawtórował Henri, który stał na środku kuchni ze ścierką w ręce.

Pomieszczenie spowijały gęste, cuchnące spalenizną kłęby dymu. Mój współlokator zdążył już wyłączyć piekarnik i otworzyć okno. Henri wyrzucił też do kosza resztki zwęglonej kolacji. Wykwintna kompozycja: szparagi z szynką, zapiekane w towarzystwie kolorowych warzyw – przybrała postać zbrylonej papki w odcieniu brudnej szarości i roztaczała gorzki aromat spalonej cebuli. Mój wybawca siedział na parapecie przy szeroko otwartym oknie, łapczywie wdychając świeże powietrze i wachlując się ścierką do naczyń. Zdruzgotana, odurzona dymem, zatrzymałam się przy stole, po czym zaniosłam się ciężkim kaszlem i w końcu opadłam na krzesło. Oczy piekły, jakby ktoś sypnął w nie solą, popłynęły z nich czarne od dymu i tuszu łzy. Pomknęły przez szary atłas sukienki w stronę wyspy z czerwonego wina. No to dałam plamę.

Gosia Brzezińska "Irlandzki koktajl"; Wydawnictwo: Bliskie; Format: 140 x 202 mm; Liczba stron: 348; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-930558-2-1

KaHa

Wejdź do księgarni

Tagi: Socjopata w Londynie, Tomasz Płachta, emigracja, Polacy nie gęsi,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany