Christopher Moore - Brudna Robota
gwkamiński
2007-06-05
Charlie Asher jest świeżo upieczonym wdowcem, którego żona zmarła przy porodzie, zostawiając mu prawdziwe cudo – nowonarodzoną córeczkę Sophie. Pewnego pięknego dnia do udręki Charliego i jego pierwszych ojcowskich zmagań dołącza jeszcze jeden malutki kłopot... Otóż w pewnym momencie nasz bohater zdaje sobie sprawę, że jest świadkiem niezrozumiałych zgonów częściej, niż przeciętny śmiertelnik. Zaś po kilku ciekawych rendez-vous z niezbyt przyjaznymi, krukokształtnymi damami i po tym, jak niektóre przedmioty w jego sklepie zaczynają świecić na czerwono, Charlie powoli domyśla się, że coś jest nie tak. Wiedziałby wszystko od początku, gdyby nie fakt, że zaadresowaną do niego przesyłkę, zawierającą Wielką Księgę Śmierci odebrała jego siostra, Jane. Licząca sobie zaledwie szesnaście wiosen dziewczyna po krótkiej lekturze poradnika dla Handlarzy Śmiercią stwierdziła, że władza nad ludzkim życiem jest najfajniejszą rzeczą, jaka jej się do tej pory przydarzyła i postanowiła nie mówić nikomu o swym odkryciu. Tajemnicza Księga jednak prędzej, czy później odnajdzie przeznaczonego jej właściciela i lepiej, by tak się stało. Bycie Handlarzem Śmiercią oznacza nie tylko wypełnianie roli sługi przeznaczenia, ale także ochrony umierających dusz przed ingerencją Mrocznych Sił. Co do tych ostatnich, któż inny pasowałby do nich lepiej, niż drapieżne i wygłodniałe panienki o kruczych kształtach, rozsmakowane w ludzkich czaszkach (ich szef uwielbia te bez kofeiny...)...
Jak już wcześniej napisałem w Brudnej Robocie mamy do czynienia przede wszystkim ze zdecydowanie dojrzalszym humorem. Jest to oczywiście nadal ten sam Moore z jego bezkompromisowym i sarkastycznym podejściem do tematu, różnica przejawia się raczej w klasie. Otóż w Najgłupszym Aniele widać było chwilami wstawki rodem z kiepskiego amerykańskiego sitcomu, którego zabawność wyznacza nie aktywność widza, lecz setka chichotów nagranych na taśmę i puszczanych w odpowiednich momentach konkretnego odcinka. Zaręczam, że przy okazji lektury Brudnej Roboty śmiechy i chichoty wychodzą tylko i wyłącznie od czytelnika i, przynajmniej w moim wypadku, było ich wiele.
Esencja komizmu u Moore’a zawiera się przede wszystkim w błyskotliwym kontraście, pomiędzy bohaterami a narratorem. W samej postaci Charliego Ashera nie ma, bowiem w zasadzie niczego szczególnie zabawnego, wręcz przeciwnie – facetowi umarła żona, zostawiając go sam na sam z córką – nie ma żadnego problemu w obudowaniu takiego motywu wyciskającym łzy dramatem. Moore jednak podsycił płomień i wprowadził karykaturalne postacie drugoplanowe, w tym wartą wyróżnienia Jane, młodszą siostrę Charliego, w wieku 16 lat mającą za sobą trzy romanse, każdy z inną instruktorką jogi, poza tym przekonaną o tym, że upodabnianie się ubiorem do androgynicznych młodzieńców jest ostatnim krzykiem mody dla nastolatków. Wszystko razem wymieszane z niezwykle wyrafinowanym i sarkastycznym narratorem to prawdziwy dynamit, przeznaczony dla wielbicieli czarnej komedii w stylu Monthy Pythona. Bezkompromisowość Christophera Moore’a dosłownie powala, ofiarami jego w większości ostrych żartów pada dosłownie każdy z bohaterów. Natomiast, gdy wydaje się, że pomysłowości autora nie będzie już końca, cała akcja nabiera gwałtownego zwrotu i okazuje się, że to nie Charlie stanowić będzie główną oś całej opowieści, ale o tym sza! Zapraszam do lektury.
Brudna Robota to coś, na co długo oczekiwali wielbiciele błyskotliwego i do bólu sarkastycznego czarnego humoru w stylu Monthy Pythona. I mówię tu nie tylko o czytelnikach rozmiłowanych w prozie fantastycznej, bo historia Charliego Ashera ma przede wszystkim bawić, nie zaś wprowadzać nas w bezmiar wyobraźni autora. Moore wyciska z prostego motywu maksimum wyrafinowanej satyry, dotykającej swym ostrzem dosłownie wszystkiego, co w Ameryce dziwne, niecodzienne i zarazem w pełni oczywiste. Brudna Robota to kawał absolutnie dobrej roboty.
Christopher Moore, Brudna Robota, przeł. Jacek Drewnowski, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2007, ISBN: 978-83-7480-051-8, oprawa twarda z obwolutą, s. 384
Gabriel Wiktor Kamiński