Gady - Mirosław Sokołowski

kzarecka

2007-09-25

gady_160Minęło osiemnaście lat od pierwszego wydania "Gadów" Mirosława Sokołowskiego. To wiele. Bardzo dobrze zatem, że PIW zdecydował się na wznowienie książki. Kiedyś ciężko było ją dostać zarówno w księgarniach, jak i w bibliotekach. A każdy, kto się o niej dowiedział, dostawał natychmiast "ssawy" - że tak użyję narkomańskiego żargonu. Nie można było po prostu przejść obojętnie obok tej publikacji. Kiedy wreszcie ktoś ją zdobył, przekazywało się ją z rąk do rąk. A wtedy człowiek zagłębiał się w lekturze i dziwił, bał, wzruszał i płakał, bo to niestety... książka bez happy endu.



Mirek napisał "Gady" ku przestrodze innym. Jak zaznacza w epilogu jego matka: - Chciał, najlepiej jak umiał, opisać cały dramat narkomanii. A wszystko zaczyna się standardowo – problemy, "sportowe ćpanie", zabawa, rozrywka zaprawiona dreszczykiem emocji. Po jakimś czasie nie wystarcza cent kompotu, później nawet tego wielokrotność. Dawki podskakują do kilkunastu. Myśli się tylko o jednym – o braniu. To sens życia. To napędza wszelkie działania. Trzeba mieć pieniądze, więc albo trzeba sprzedać wszystko, co się ma, albo kraść, albo żebrać, albo sprzedawać swoje ciało, albo rozpocząć własną produkcję. Jak napisał Mirek: - Ośle – mówiłem sobie – czy chcesz się już pozbyć wszystkiego, co posiadasz? Natychmiast po przygrzaniu pożałujesz tego i będziesz sam siebie przeklinał. Czy w twoim życiu już naprawdę nic poza ćpaniem nie ma wartości? Czy plon wielu wyrzeczeń, długich miesięcy oszczędzania można oddać za jeden dzień złudnego szczęścia? Wiesz przecież, że to nie rozwiąże problemu, a tylko przedłuży cierpienie, że w ten sposób wcześniej czy później pójdzie wszystko, co można opchnąć, że do sprzedania nie pozostanie naprawdę nic! I co wtedy? Wtedy, wtedy! - odpowiedziałem sobie natychmiast szyderczo. - Co mnie obchodzi, co będzie WTEDY? Ja TERAZ czuję się fatalnie. I tak w "Gadach" było każdego dnia. Z tym, że coraz gorzej i gorzej. Brakowało pieniędzy, barkowało odczynników, brakowało możliwości, brakowało kompotu, brakowało szczęścia. A "teraz" było ciągle.

W tej książce nie ma nic wesołego. Wokół szerzy się beznadzieja i śmierć. Wiele spraw, choć wydają się zwyczajnymi, są takie tylko z pozoru. Wiele pobrzmiewa nutą groteski. Ludzie spod Bajzla to nie tylko obszarpane ubrania, smród, wymiociny, kłótnie, szarpaniny, oszustwa. To również miłość, śluby, marzenia, przyjaźń, pomoc, litość. Mimo wszystko "dobry świat" jest gdzieś daleko. Oczywiście "dobry świat", który został stworzony przez innych, tych nie rozumiejących problemu, lub nie chcących go zrozumieć. Narkomani bowiem też mają swój "dobry świat", choć ten jest tylko wtedy, gdy odchodzi się spod Bajzla z pełną strzykawką komputu. Gdy tego nie ma, pojawiają się dreszcze, łamanie w kościach, bezsilność, strach, wściekłość. To wszystko przechodził Mirek. Owszem, miał dni wypełnione radością, gdy była przy nim Agnieszka – niepełnoletnia dziewczyna, której urokowi nie potrafił się oprzeć. Po tych dniach przyszła jednak ciemnośc, gdy ciężarna dziewczyna przedawkowała. Miał też dni, w których walczył – jak choćby próba odwyku przeprowadzona właśnie z Agnieszką. Niestety nieudana. To ta próba pokazała dobitnie, jak jest ciężko. Co brak narkotyku i chęć jego posiadania, robi z człowiekiem. Rozwścieczony Mirek pobił dziewczynę. Nie potrafił nad sobą zapanować, ogarnął go niezrozumiały (a może wręcz przeciwnie?) dla nich obojga szał. Mimo wszystko Mirek walczył. Walczył o siebie, Agnieszkę, punka, który dopiero zaczynał eksmerymentować z kompotem i który naiwnie mu tłumaczył: - Nie martw się, nic mi nie będzie., i o wielu innych. Nie chciał brać, ale nie potrafił znaleźć w sobie tyle siły, aby przetrwać. Wiedział, że jest tylko jedno wyjście – odtrucie w szpitalu i ośrodek odwykowy. Należało tylko wytrzymać. Niestety w tym wypadku słowo "tylko" niesie w sobie gigantyczny ciężar. Od tego "tylko" zależało wszystko. I choć Mirek próbował, walczył, pragnął zmian, tego "tylko" nie pokonał. Będąc w szpitalu odzyskał nadzieję na powrót do normalnego życia. Wyjazd do Monaru napawał go jednak strachem. Po tygodniu uciekł z ośrodka. Wrócił pod Bajzel (nie on pierwszy przeszedł taką drogę). Sięgnął po kompot. Zmarł.

W "Gadach" jest wiele ofiar nałogu. To nie tylko Mirek i jego znajomi. To również, a może przede wszystkim, jego matka. Kobieta, która marzyła o jednym – żeby syn przestał brać. Jest cichą ofiarą narkomanii. Jej miłość i strach były przerażające. Pragnęła ratunku dla Mirka i rozumiała, że zanim trafi na odwyk, ratunkiem dla niego jest kompot. Dlatego dawała mu pieniądze na towar. Co musiała czuć? Widziała, jak jej pierworodny chudnie, choruje, pogrąża się coraz bardziej. Znikąd nie miała pomocy, była bezsilna. Co musiała czuć, gdy ją okradał, gdy produkował towar w ich mieszkaniu, gdy odpływał po zażyciu narkotyku, gdy przesiadywał zbyt długo w łazience, by wbić się w żyłę, gdy wściekły wrzeszczał na nią, gdy demonstracyjnie ciął sobie żyły i wmawiał jej, że chce jego śmierci? Mirek dał nam, to trzeba podkreślić – prawdziwą historię, prawdziewe uczucia i emocje. O sferze psychicznej matki nie wiemy nic. Możemy się tylko domyślać, bo nawet wtedy, gdy miała głos (mam na myśli możliwość dopisania jednostronicowego epilogu do opowieści), wypowiedziła się tylko o Mirku.

"Gady" to... Ciężko napisać, że to "piękna historia". To okrutny i niestety prawdziwy opis zmagań z narkomanią. Czy jest przestrogą dla innych? Mam nadzieję. Tu nie ma happy endu. Jest śmierć. I pustka. Odszedł on i wielu innych. Ilu jeszcze odejdzie?

Mirosław Sokołowski "Gady"; Wydawnictwo: PIW; Liczba stron: 448; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-06-03103-4

Katarzyna Zarecka

Tagi: Mirosław Sokołowski, Gady, książka, publikacja, narkomania, kompot, ćpanie, Mirek, punk,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany