C jak cymbałki

kzarecka

2007-10-01

jaPrezenty. To motyw przewodni dzisiejszej pisaniny. Otóż prezenty bywają zmorą wielu ludzi, którzy dostają zaproszenie na biesiadę, na której ma rozbrzmiewać chóralne, i na ogół koszmarne, "Sto lat". Pobiesiadować jest bardzo miło, trzeba jednak organizatorowi owego spotkania coś podarować. I tu pojawiają się schody. Oprócz stałego ekwipunku należałoby zabłysnąć czymś wyjątkowym. Wyjątkowych rzeczy jest jednak mało. Rwiemy włosy, pobudzamy do życia szare komórki, dostajemy dreszczy, mamy rozstrój żołądka, a prezentu... niet! Dlatego, aby uniknąć oddziału psychiatrycznego, moimi "wyjątkowymi" prezentami są zawsze książki i płyty. Niestety ostatnio wytknięto mi elementarny brak wiedzy.

Na biesiadę zaprosiła mnie bratowa. Jako, że inteligenta z niej bestia, chciałam kupić coś wyjątkowego. Dlaczego? Otóż dlatego, że kobieta jest właśnie niezwykle inteligentna, a inteligentnych ludzi pragniemy obdarowywać równie niezwykłymi jak oni sami podarkami, które ukazują z kolei naszą, a jakże!, mądrość życiową. Bratowa prawdopodobnie w dzieciństwie miała ołowicę (kiedyś niezwykle "popularną" wśród miejscowych dzieci), która wpłynęła korzystnie na jej poziom IQ. Innego powodu nie widzę. Że to w genach? Że sumienność i lata nauki? Że obowiązkowość i pęd do wiedzy? Że jakieś predyspozycje? Że posiadane zdolności? Być może. Być może jednak to ta ołowica. Osobiście wolałabym wersję numer dwa. Powód trywialny – też miałam ołowicę.

Wracając do tematu – rwałam włosy, pobudzałam do życia szare komórki, dostawałam dreszczy, miałam rozstrój żołądka, a wyjątkowego prezentu jak nie było, tak nie było. Wreszcie w akcie desperacji zdecydowałam – będzie standardowo. Odetchnęłam z ulgą. Cebulki włosów z radością się zakorzeniały. Szare komórki w letargu odpywały. Ciało przestawało drżeć, a żołądek falować. Cisza, spokój, wytchnienie. Zdecydowałam się na książkę. Najlepiej taką, która solenizantce w chwilach ciszy i spokoju mogłaby przynieść wytchnienie. Zatem nic ciężkiego. Ma być miło, lekko i przyjemnie. Wybór padł na Clarke'a i jego "Merde! Rok w Paryżu" (wybór doskonały, zwłaszcza jeśli książka się spodoba – przy kolejnej okazji można kupić... drugą część, czyli "Merde! W rzeczy samej").

Wraz z S. wybrałam się na zakupy. Przed wejściem do maleńskiej księgarni (księgarni – to brzmi dumnie; bardziej przypominało to stoisko na pasażu niż księgarnię z krwi i kości; na cześć tego, kto wpadł jednak na to, aby w tego typu miejscu postawić kramik z książkami, należą się famfary!), spojrzał na mnie, powiedział: - Wejdziesz sama? Ty się na tym lepiej znasz., usiadł na fotelu i zagłębił się w lekturze gazety. Weszłam. Podchodzi uśmiechnięta pani i pyta: - W czymś pomóc? Ja: - Macie dwie części książek Clarke'a? (dodam, że na witrynie prezentowano tylko drugą). Pani: - Ależ oczywiście! I zaczyna szukać. Niestety nie tam, gdzie książkę widziałam ja. Postanawiam pomóc. Przepraszam, ale chyba tu są. Pani: - Nie, nie. Zdziwiłam się, przyznaję szczerze. Po chwili szperania po półkach pani spogląda na mnie i pyta: - To gdzie pani wdziała? Ja wskazując gablotkę: - Tutaj. Z tyłu. Pani: - Tytaj? Ja: - Tak, tutaj. Pani szuka, szuka, szuka i wreszcie raz jeszcze się obraca i ponawia pytanie: - Tutaj? Ja: - Tak, tutaj. Z tyłu. Clarke. Jest "Merde! W rzeczy samej". Mnie interesuje pierwsza część. Pani: - A Clarke! A ja myślałam, że pani chodzi o Clarksona, tylko się pani nie zna.


Hm... Znam i Stephena Clarka, i Jeremy'ego Clarksona (tego drugiego zarówno z książek, jak i motoryzacyjnego "Top Geara"). Zatem chyba troszeczkę się znam?

W każdym razie zbliża się kolejna biesiada, kolejne "Sto lat" i kolejna bieganina za prezentem. Postanowiłam nie kupować ani Clarke'a, ani Clarksona, ani innej książki kogoś na C. Kupię coś wyjątkowego. Wyjątkowego, nie standardowego. Jest przecież wiele innych rzeczy na C. I nie tylko, prawda? Bim, bam, bom! Bim, bam, bom, bom, bom...

KaHa

Tagi: felieton, prezent Stephen Clark, Jeremy Clarkson, Top Gear, książka, książki, płyty,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany