Morze życia i śmierci

kzarecka

2007-10-10

morze_160Powróć do źródeł. Przeczytaj książkę Johna Banville'a, którą "New York Times" nazwał opowieścią o emocjonalnej odysei. To "Morze", powieść wyróżniona Nagrodą Bookera 2005. John Sutherland, z komisji nagrody, powiedział o niej: - Mistrzowskie stadium żalu, pamięci i pozostającej we wspomnieniach miłości. John Banville w przejmujący sposób opowiada o tożsamości, starzeniu się i utracie. Pokazuje również, jak drobiny przeszłości układają się w prywatną mitologię życia.





O książce - Max Morden, stojąc u progu starości, usiłuje pogodzić się ze śmiercią żony i podsumować swoje życie. W poszukiwaniu ukojenia wyrusza do nadmorskiej miejscowości Ballyless, mitycznej krainy dzieciństwa. Tam pół wieku wcześniej spotkał się z rodziną Grace’ów, która w subtelny sposób wpłynęła na jego losy. Morden przemierza uliczki Balyless i przestrzenie własnej pamięci. Przywołując mistyczne chwile dzieciństwa i pierwszą konfrontację z dramatem straty, odkrywa symetrie rządzące fazami jego życia.

Fragment
Przyjechaliśmy pod dom, ale przez dłuższy czas siedzieliśmy w samochodzie, czując wstręt na myśl o powrocie do znanego nam świata; siedzieliśmy bez słowa, obcy dla siebie i sobie nawzajem. Anna patrzyła na przeciwległy brzeg zatoki, gdzie jachty ze sklarowanymi żaglami jeżyły się w lśniącym świetle dnia. Brzuch miała nabrzmiały; okrągły, twardy guz napierał na pasek spódnicy. Ludzie, powiedziała pewnego dnia, pomyślą, że jestem w ciąży – „W moim wieku”! – i zaśmialiśmy się wtedy oboje, uciekając od siebie wzrokiem. Mewy, które uwiły sobie gniazda na naszych kominach, odleciały nad morze, lub zmieniły siedlisko, sam zresztą nie wiem, co robią o tej porze roku. Przez całe dnie tego ponurego lata kołowały nad dachami, drwiąc sobie z naszych starań, by zachowywać się, jak gdyby nic złego się nie stało, jak gdyby wszystko było w porządku, a świat trwał dalej. A jednak nie – w jej brzuchu przyczaiło się wielkie dziecko De’Ath, Ś. Mierć, rosło w niej, czekało na swoją chwilę.
W końcu weszliśmy do domu, bo co innego moglibyśmy zrobić. Jaskrawe światło południa wlewało się przez kuchenne okno, pokrywając wszystko szklistą, promienną powłoką, jakbym przyglądał się pokojowi przez obiektyw aparatu fotograficznego. Odnosiło się wrażenie, że panuje tu atmosfera pełna dezaprobaty, a wszystkie swojskie przedmioty – słoiczki na półkach, rondle na kuchence, deska do krojenia chleba z wyszczerbionym nożem – odwracały od nas wzrok, zdziwione, żeśmy znaleźli się wśród nich, nagle tak bardzo obcy i znękani. Uświadomiłem sobie ze smutkiem, że od tej chwili zawsze już tak będzie: dokądkolwiek się uda, będzie ją zwiastować bezgłośny klekot kołatki, jaką noszą ze sobą trędowaci. Wspaniale wyglądasz! będą wykrzykiwać znajomi. Nie pamiętamy, żebyś kiedykolwiek wyglądała lepiej! A ona, ze swoim cudownym uśmiechem, będzie robić dobrą minę do złej gry, biedna pani Kostucha.
Stanęła na posadzce w płaszczu i szaliku, ręce wsparła na biodrach i rozglądała się wokół z wyrazem rozdrażnienia. Wciąż była urocza: wysokie kości policzkowe, przejrzysta skóra, cienka jak papier. Zawsze podziwiałem zwłaszcza jej attycki profil, linię nosa jakby rzeźbioną w kości słoniowej, biegnącą od czoła prosto w dół.
– Wiesz, co o tym myślę? – zapytała z gwałtowną goryczą w głosie. – To wielce niestosowne, tylko tyle ci powiem.
Szybko odwróciłem wzrok, żeby oczy mnie nie zdradziły; oczy zawsze należą do kogoś innego, do szalonego lub zdesperowanego karła, który we mnie przykucnął. Wiedziałem, co ma na myśli. To nie miało prawa zwalić się właśnie na nią. To nie miało prawa zwalić się właśnie na nas, nie należymy do tego gatunku. Nieszczęścia, choroby, przedwczesna śmierć – to rzeczy, które zdarzają się porządnym ludziom, ludziom prostym, soli tej ziemi, a nie Annie czy mnie. W czasie monarszego przemarszu, jakim było nasze wspólne życie, przed wiwatujące tłumy wyszedł uśmiechnięty od ucha do ucha nicpoń i składając ukłon, który był zwyczajną parodią ukłonu, wręczył mojej tragicznej królowej list z oskarżeniem.
Wstawiła wodę na herbatę, wsunęła rękę do kieszeni płaszcza, wyjęła z niej okulary, założyła je i przełożyła łańcuszek przez głowę. Zaczęła płakać, chyba nieświadomie, nie wydając z siebie głosu. Spróbowałem niezgrabnie ją objąć, ale natychmiast się odsunęła.
– Na miłość boską, nie histeryzuj! – odburknęła. – Po prostu umieram, koniec kropka.

John Banville "Morze"; Wydawnictwo: Znak; Tłumaczenie: Jerzy Jarniewicz; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 212; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-240-0878-0

KaHa

Tagi: John Banville, morze, książka, Nagroda booker 2005, booker, nagroda, wydawnictwo znak, John Sutherland,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany