Groteska, czarny humor i kpina? Chodźcie, idziemy!

kzarecka

2007-11-01

rudnicki_160Jest już nowa powieść Janusza Rudnickiego o wcale, ale to wcale, "niestatycznym" tytule - "Chodźcie, idziemy". To książka zabawna i przerażająca zarazem. Aż strach się bać po takiej zapowiedzi! Jak zapewnia wydawnictwo: - O sprawach poważnych i dla Polaków trudnych mówi się w niej bez namaszczenia. Proza Rudnickiego jest przesiąknięta duchem karnawału, szalona i oczyszczająca. Jeśli nie wierzycie, sprawdźcie sami.





O książce - Gdańsk, połowa lat 90. Z emigracji w Niemczech wraca do kraju pisarz. Stojąc na balkonie swojego mieszkania w wieżowcu, wita się właśnie z sąsiadami, gdy potężny wybuch gazu obraca budynek w ruinę. Cudem ocaleni, lecz pozbawieni dachu nad głową lokatorzy postanawiają udać się w podróż… do Niemiec. Dołączają do grupy robotników przymusowych w III Rzeszy pod kierownictwem rzutkiego Mleczarza, którzy chcą wymóc na niemieckich władzach podwyżkę odszkodowań. Akcja toczy się coraz szybciej: aresztowanie na granicy, wypadek samochodowy, strzały niemieckich saperów w polskim konsulacie i bomba niewypał, której rozbrajanie powoduje gigantyczny korek. Nie zważając na przeszkody, groteskowa procesja posuwa się dalej. Galopująca narracja, potykające się o siebie słowa, sięganie do trzewi kolokwialnego języka – wszystko to sprawia, że "Chodźcie, idziemy" czyta się znakomicie.

Fragment
Tego dnia właśnie, dnia drugiego po moim powrocie do kraju, nie miałem co robić. Tak po prostu. Pierwszego dnia robić co miałem, a drugiego nie, nie bardzo.
Pierwszego dnia włożyłem klucz w zamek, który okazał się nie tym. Klucz, nie zamek. Klucz nie ten, a tamten. Do mieszkania tam, skąd wyjechałem, a nie do mieszkania tego, do którego przyjechałem. Biłem głową o drzwi. Żeby mnie zabolało tak mocno, żebym zapomniał o tym, dlaczego głową o drzwi biłem. Zapomniałem, ale nie całkiem, zostawiłem walizki pod drzwiami i poszedłem po ślusarza. Ślusarz powiedział, otwierając mi drzwi, żebym tam nie wziął kluczy stąd, bo takie podwójne życie jak moje to jak dwa guzy na jednej głowie. Czym zdziwił mnie srodze, bo niby skąd wiedział, że głowa mi pęka?
Następnie, tego dnia pierwszego, po wejściu do mieszkania pranie zrobiłem. Chociaż nie musiałem. Chciałem uczcić fakt, że jestem w środku. I pranie na balkonie wywiesiłem, chociaż mnie to mierzi. Ale chciałem uczcić fakt.
A dnia drugiego nie bardzo. Miałem co robić. Po obudzeniu się otworzyłem oczy. (Sytuacja odwrotna nie wydaje mi się możliwa.) I tak je otwarte trzymałem. I leżałem, i patrzyłem na sufit. Pytając siebie, co ja tu robię pod tym sufitem, obcym. Poczułem się jak robak. Co nie zmartwiło mnie wcale, nareszcie jakiś istotny powód, pomyślałem, żeby go zalać. Trochę wypiłem więc, potem trochę dzwoniłem. Do tych, z którymi się bawiłem. Żebyśmy się spotkali, na przykład tam, gdzieśmy barki holowali. Nad Odrą, będąc małymi, kiedyś-ach-kiedyś, sznurami niewidzialnymi. I kamieniami rzucali, kto nie dorzuci na drugi brzeg, ten pierwszy umrze, pamiętasz, stary? Jeden pamiętał, ale nie miał czasu, drugi miał czas, ale nie pamiętał.
Mówi się, nigdy nie wejdziesz do tej samej rzeki. Ja wszedłem. Ale co z tego, kiedy wszystko porwały wiry czasu. A woda, kiedyś głęboka, sięgała mi po łydki. I wyglądałem w niej, stojąc, jak pomnik jakiejś zamyślonej czapli.


Janusza Rudnickiego "Chodźcie, idziemy"; Wydawnictwo: W.A.B.; Format: 140 x 200 mm; Liczba stron: 192; Okładka: twarda; ISBN: 978-83-7414-282-3

KaHa

Tagi: Janusz Rudnicki, chodzcie idziemy, wab, książka, wydawnictwo, fragment, powieść, proza,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany