Generalnie jesteśmy narodem ponurym, nie ma co ukrywać - wywiad z Danielem Koziarskim

kzarecka

2007-11-05

danielkoziarski_160Zajmowałbym się ściganiem psychopatów a nie socjopatów, bo inaczej musielibyśmy zamknąć całe społeczeństwo włącznie ze mną - stwierdził Daniel Koziarski. Daniel Koziarski - chyba najbardziej znany socjopata w Polsce, autor książek: "Kłopoty to moja specjalność, czyli kroniki socjopaty" i "Socjopata w Londynie". Dlaczego Koziarski miałby kogoś ścigać? I co z tą poprawnością polityczną? A przede wszystkim autor czy pisarz? Literatura czy polityka? Powaga czy satyra?



Katarzyna Zarecka: - Co sądzisz o samopromocji? Czy autor powinien zdać się tylko na wydawnictwo, czy brać też sprawy w swoje ręce? Pytam, bo przecież to Ty pierwszy się do mnie odezwałeś. Co osobiście, przyznaję szczerze, jeszcze mocniej mnie zainteresowało.

Daniel Koziarski: - Wybacz, że zacznę od bezwstydnej wazeliny - Prószyński jako wydawca i indywidualnie moja promotorka Lidia Kluczyk wykonali wspaniałą pracę promocyjną. Ale przecież trudno zdawać się tylko na kogoś, jeśli na czymś Ci mocno zależy - a mnie naprawdę zależy, żeby z moimi książkami dotrzeć do możliwie wielu ludzi. Trzeba więc także wykazać inicjatywę samemu, zwłaszcza, że ostatecznie więcej jest do zyskania niż do stracenia. Przyznasz, że wielu ludziom z zewnątrz wydaje się, że jeśli komuś uda się już wydać książkę, to reszta jest samograjem, pozostaje wyłącznie kwestią czasu. Tymczasem jest zupełnie inaczej – wtedy dopiero zaczyna się walka, odpowiednio o uznanie lub przetrwanie na rynku.

"Socjopata w Londynie" nie został już tak świetnie przyjęty przez krytyków jak debiut. Rozumiem, że stwierdzenie o zmęczeniu materiału odpada. Jak myślisz, z czego to wynika? Nie chciano zajrzeć w głąb tej ksiązki, odczytano ją zbyt dosłownie, zbyt powierzchownie?

Debiut był dla wielu pozytywnym zaskoczeniem, jeśli chodzi o pomysł i sposób kreacji głównego bohatera - trudno, żeby kontynuacja miała taką samą siłę oddziaływania, skoro nie ma tu tego wyjściowego efektu zaskoczenia. Jeśli chodzi o "Socjopatę w Londynie", to książka otrzymała między innymi świetną recenzję w "Newsweeku", bardzo przychylne recenzje wystawiło kilka poważnych serwisów internetowych, dostało mi się za to na przykład. od "Dziennika" i "Polityki". Dla mnie ważne jest przede wszystkim to, żeby książkę zauważono, żeby o niej w ogóle mówiono. Skrajność opinii dowodzi tego, że udało mi się wywołać rozmaite emocje, podzielić odbiorców, a nie pozostawić ich obojętnymi. To jest przecież wymierny sukces. Tak jak wszyscy inni pisarze jestem zakładnikiem sytuacji. Z jednej strony powinienem cieszyć się z każdej recenzji, akceptować bezwzględnie prawo recenzenta do własnego zdania i nie wdawać się w polemiki, choć z drugiej strony sposób pisania przez niektórych o książkach, brak zrozumienia, czy choćby próby wgłębienia się w ich treść, pewna powierzchowność obserwacji czy ewidentna programowa złośliwość powodują we mnie chęć zabrania głosu, odwracania tego, co zostało ze szkodą dla mojej osoby lub dla odbioru książki powiedziane. Ostatecznie, jeśli któryś z recenzentów utrzymuje, że na Zachodzie wcale nie ma poprawności politycznej, że "Socjopata w Londynie" to tak naprawdę nie powieść, w ogóle odmawia książce poczucia humoru albo nie dostrzega ewidentnej satyry społecznej, wówczas pozostaje mi tylko wzruszyć ramionami, przełknąć tę gorzką i niesprawidliwą pigułkę i zdać się na osąd czytelników. A ci na ogół są z lektury zadowoleni, potrafią ją trafnie odczytywać. Nie piszę książek, żeby dostać Nike czy Angelusa, czy żeby pani krytyk odkryła we mnie materiał na godnego następcę Gombrowicza. Ja piszę książki, żeby ludzie czytając, śmiali się z wielu spraw i przy okazji nad wieloma sprawami się zastanawiali. Jestem po to, żeby zafundować czytelnikom specyficzną terapię, choć nie piszę poradników, a prozę.

A co teraz słychać u socjopaty? Kontynuacja jego poczynań ma się przecież ukazać. Czy poprzestaniesz na trylogii, czy po latach będziemy się szczycić sagą i mówić: - Nawet "Saga o Ludziach Lodu" pod ciężarem pomysłów Koziarskiego się ugina"?

Decyzję o tym, czy trzeci Socjopata się ukaże, podejmie oczywiście sam wydawca, który otrzyma tekst w przyszłym roku. Tymczasem, całkiem niedawno, zaproponowałem Prószyńskiemu trochę inną książkę - w tej chwili to jest dla mnie najistotniejsza sprawa. A nowy Socjopata się właśnie pisze; oczywiście płynność serii będzie zachowana, zwłaszcza poczucie humoru, ale zaskoczą tematy przewodnie nowej odsłony, a skoro mają zaskoczyć, to nie wykładam póki co kart na stół. Postaram się udowodnić, że w tej serii jest jeszcze sporo życia i wigoru, że jeszcze jeden sequel zamiast odcinać kupony, może wprowadzać nową jakość. Zresztą, czytelnicy dostrzegają, że sam "Socjopata w Londynie" różni się – choćby ciężarem - od "Kronik socjopaty". Myślę jednak, że na trylogii się póki co skończy, chyba, że zapotrzebowanie przerośnie moje oczekiwania, bo przecież czytelnikom się nie odmawia...

Okładki, okładki, okładki. Szczerze – podobają Ci się projekty na Twoich książkach? Mnie nieszczególnie.

Dziecinada obrazkowa – ja myślę, że to się sprawdza, bo takie okładki przyciągają uwagę. Poza tym, kiedy czytasz moje książki, bardzo często myślisz obrazami, więc to ma swoje przełożenie także na okładki. Szczerze powiedziawszy, bardziej bałbym się o los swojej prozy, gdyby na froncie widniało puste krzesło, przygarbiona postać, zamazana rzeka, czy jabłko z robakiem. Nie lubię minimalizmu okładkowego. W przypadku drugiej książki pozwoliłem sobie na ingerencję i wymogłem na Januszu Fajto zamieszczenie tam elementu londyńskiego.

Kiedyś odpowiedziałeś, że póki co nie jesteś pisarzem. Było to po wydaniu "Kłopoty to moja specjalność, czyli kroniki socjopaty". Stwierdziłeś też wtedy, że jeśli się uda, że jeśli będzie więcej, to odpowiesz twierdząco. Ot, przeobrazisz się i tyle. Na rynku są już dwie książki, Ty ciągle piszesz. Jesteś już pisarzem, czy nadal tylko autorem. Abstrahuję od tego, że często te dwa wyrażenia stosuje się zamiennie, choć rzeczywiście przy debiutantach pisze się: "Autor". Pytam o Twoje osobiste odczucia.

Wychodzę z założenia, że ktoś, kto napisał tylko jedną książkę, nie jest jeszcze pełnoprawnym pisarzem – chyba, że objawił talent pisarski w innych, mniejszych formach, wtedy można zrobić nomenklaturowy wyjątek i określić go w ten sposób. Czuję się już pisarzem, przeszedłem już w końcu przez etap szuflady, debiutu i drugiej książki, i ciągle piszę, znajduję tematy na nowe propozycje, mam swoich wiernych czytelników.

W swojej drugiej książce nie wystawiasz laurki polskiej emigracji. Mnóstwo Polaków wyjechało, mnóstwo robi to nadal. Nie chcę też pazurami bronić polskich zwyczajów i kultury, ale mam pytanie – nie męczą Cię rodacy, którzy wchłaniają Zachód i po krótkim czasie nabierają sztucznego akcentu? Albo tacy, którzy uważają się za nieco lepszych niż znajomi w Polsce, bo zamiast "Iść do domu", mówią "Go home"? Nie generalizujmy, ale i tacy bywają.

Ja w ogóle daleki jestem od wystawiania laurek, komukolwiek, włącznie z sobą. Recenzentka z "Polityki" martwi się, co się stanie, jeśli emigranci z moich książek zaczną powracać do Polski, jak bardzo wszyscy się nimi rozczarują. W "Socjopacie w Londynie" rozprawiam się ze wszystkimi cieniami polskiej emigracji. Wolę pisać o magistrze na zmywaku; Polce, która robi zły użytek z nieszczęsnego daru wolności; buractwie i obskurantyzmie po polsku czy z drugiej strony żenującym kosmopolityzmie w wydaniu prowincjałów – kreślić taki właśnie śmieszno–straszny obraz emigracji za pomocą satyry i groteski, zamiast produkować głodne kawałki o Polakach, którzy uczą się tolerancji, pomogają sobie w potrzebie, czy robią oszałamiające kariery w City. Zauważ jednak, że daleki jestem od rozliczania kogokolwiek w sposób ostateczny. Uważam, że tak długo, jak ewidentnie nie krzywdzi się innych, każdy ma prawo do dokonywania swoich własnych wyborów i ponoszenia za nie odpowiedzialności, bez potrzeby dostosowywania się do społecznych matryc, czy stawania pod pręgierzem porównań. To się tyczy także decyzji wiążących się z emigracją i związanymi z nią kompromisami, a bywa że i kompromistacjami, osiągnięciami i stratami. Ja uprawiam tylko agresywną i bezkompromisową społeczną satyrę, daję do myślenia, pokazuję obie strony medalu za pomocą obrazków, ale broń Boże nie stawiam socjologicznych diagnoz, nie rozliczam pokolenia, nie oceniam zjawiska, nie posługuję się mentorsko-publicystyczną estetyką mówienia o tych sprawach.

Na Twoim blogu czytam: - Temu narodowi nie można dogodzić. Chodzi oczywiście o Polaków. Wiele zresztą piszesz o polskiej scenie politycznej. Wiele też tam trafnych spostrzeżeń. Wiele, ale to bardzo wiele, zabawnych. Widziałbyś się w roli satyryka? Takiego, powiedzmy, pracownika Szkła kontaktowego"?

Powiem szczerze, choć wiem, że to nie jest popularne już dziś stwierdzenie, jestem trochę sierotą po POPiSie. Myślę, że ambicje i arognacja liderów tych formacji pozbawiły nas szansy na najlepszą koalicję po 1989. Najpierw Platforma nie mogła pogodzić się ze zwycięstwem kolejno obu Kaczyńskich i ośmieszyła całą ideę naprawiania wypaczeń III RP (a jako absolwent prawa powiem Ci na przykład, że korporacje naprawdę miały zbyt dużo do powiedzenia i wielu młodym ludziom złamano życie, wyrzucono na śmietnik ich ambicje). Platforma zaszczepiała w Polakach negatywizm pomimo tego, że sprawy szły w niezłym kierunku, samemu rezygnując jednocześnie z pewnej pozytywnej wyrazistości politycznej, aby nie popaść w niełaskę potencjalnych wyborców. Bardzo poważne błędy popełniał zresztą też PiS, przede wszystkim decydując się na sojusz z najbardziej kontrowersyjnym polskim duchownym – zyskał rzeszę ludzi starszych, ale stracił za to mnóstwo młodych. Dąsał się niegdyś Tusk, teraz z kolei dąsa się ktoś inny i wygląda na to, że wiele pozytywnych inicjatyw Platformy zostanie przykładnie zbombardowanych, że PiS będzie miał pokusę, żeby wykorzystywać demagogię i populizm do celów konfrontacji, żeby atakować ze skrajnych pozycji, zamiast wybrać konstruktywność i zmienić mocno zużyte opakowanie i zszargany w brutalnej kampanii wizerunek. W ostatnim czasie spór o Polskę został potraktowany bardzo instrumentalnie, politycy pogrążyli się w bezwstydnym makiawelizmie, a Polacy dali się w to wciągnąć, naturalną śmiercią umarł podział na solidarnościowców i postkomunistów, ale wymyślono nowe podziały, przy czym obie strony konfliktu zdezawuowały bardzo istotne pojęcia (walkę z korupcją z jednej strony i liberalizm gospodarczy z drugiej), a Polacy dali się znowu mocno poróżnić. Z jednej strony lecą więc głupie żarty o starych ludziach, którym powinno się odmówić czynnego prawa wyborczego, a z drugiej absurdalne oskarżenia o proniemieckość. Na cuda nie liczmy, ale miejmy nadzieję, że Platformie
naprawdę dużo się uda, bo tylko głupi albo interesowny Polak może życzyć swojemu legitymowanemu demokratycznym wyborem rządowi porażki.

Joanna Ruszczyk napisała w "Newsweeku": - Więcej takich książek, a obalimy mit o Polakach ponurakach. Nie jestem ponurakiem. Ty też nie. Wychodzi na to, że mamy takich znajomych?

Generalnie jesteśmy narodem ponurym, nie ma co ukrywać. Nie potrafimy śmiać się z samych siebie, a jeśli zaczynamy żartować, to często w taki sposób, żeby wyrządzić komuś wielką krzywdę, czy wręcz dokopać leżącemu. W polskim poczuciu humoru brak mi tego dystansu do samego siebie, autoironii, brak też ostrości i wyrazistości dowcipu, obserwujemy pewną seryjność przechodzącą w miałkość. Brak u nas dziś tego, co potrafił tak dobrze robić choćby w filmie Bareja – wydobywania z rzeczywistości groteski połączonego z groteskowym ujęciem tego, co nas otacza – czyli udowadniania, że granice w tej mierze są dość płynne, zacierają się - co może być niewyczerpanym źródłem komizmu. Zmieniły się czasy, ale materiału dla twórców jest tyle samo albo i więcej. Mało u nas książek prześmiewczych, czy autentycznie dowcipnych. Polacy potrafią pisać smutno i pięknie o umieraniu, nałogach, prowincji, przeszłości, ale nie stać ich na satyrę na samych siebie. Myślę, że o to Jaonnie Ruszczyk między innymi chodziło.

Tak sobie myślę – tworzy nam się nowy rząd. Ty z wykształcenia jesteś prawnikiem. Może chciałbyś zostać ministrem sprawiedliwości? Byłbyś pierwszym ministrem, który publicznie twierdzi, ze każdy z nas ma w sobie socjopatę. A odkładając żarty na bok, czy to nie żenujące, że bywało, że rządzili nami ci, którzy niespecjalnie się do tego nadawali?

Moja wizja funkcjonowania tego resortu z pewnością nie przypadłaby do gustu władzom Platformy. Byłbym takim Ziobro light, choć nie stosowałbym jego metod. Zajmowałbym się ściganiem psychopatów a nie socjopatów, bo inaczej musielibyśmy zamknąć całe społeczeństwo włącznie ze mną. Pytasz mnie o poczucie zażenowania władzą. Przestałem się żenować polityką. Ludzie mają prawo do organizowania się i wybierania, kogo chcą – to, która strona medalu się nam w związku z tym objawi, jest kwestią rozdania. Grunt to sobie za dużo nie obiecywać, wtedy nie będzie wielkich rozczarowań. Najważniejsze, że Polacy są w tej chwili w większości ostrożnymi optymistami i byłoby zbrodnią znowu studzić ich entuzjazm. Obserwujmy, samodzielnie wyciągajmy wnioski i rozliczajmy. Róbmy swoje bez specjalnego oglądania się na klasę polityczną.

I na koniec - co żeś Ty chłopie napisał takiego w "Bloody Foreigners", że telewizja brytyjska uznała go za zbyt kontrowersyjny? Może warto byłoby go przedstawić polskim producentom?

Jeśli spośród czwórki bohaterów różnego pochodzenia Angielka była najbardziej antypatyczną postacią, to miało prawo Anglikom się nie podobać. Jeśli mój bohater wykłócał się o dosłowność pojmowania jednej z ortodoksyjnych muzułmańskich zasad religijnych z Pakistańczykiem, to ktoś miał prawo uznać, że jest to potencjalnie niebezpieczne - a rasowe czy narodowościowe kontrowersje niekoniecznie były pożądane w czasie po zamachach, kiedy to burmistrz Londynu rozpętał instrumentalną kampanię, jak to wszyscy londyńczycy są jedną zgodną i kochającą się rodziną. A jeśli fakty są inne, to tym gorzej dla faktów. To nawet już nie lewacka utopia, a cyniczna świadoma manipulacja człowieka, który między innymi pojechał do Wenezueli oddawać hołd Chavezowi, a wcześniej bratał się z muzułmańskimi fanatykami, głoszącymi, że gejów się powinno tracić a Anglików zabijać za Irak. Londyn jest pełen hipokryzji. "Bloody Foreigners" został już komuś w Polsce zaproponowany. Póki co jednak mam zamiar zająć się innymi projektami, wśród których jeden, do udziału, w którym mnie zaproszono, zapowiada się szczególnie interesująco.


"Socjopata w Londynie" - recenzja

Tagi: daniel koziarski, wywiad, książka, książki, kroniki socjopaty, socjopata w londynie, klopoty to moja specjalność, recenzja, Bloody Foreigners,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany