Raz, dwa, trzy - Vinnetou
kzarecka
2007-11-20
Fragment
Gdyśmy się znaleźli z powrotem przy towarzyszach, słońce zapadało już za widnokręgiem. Zaraz też zaczęliśmy się przygotowywać do walki. Wszystkie sznury spleciono w jedną linę. Winnetou wybrał dwudziestu najzwinniejszych ludzi, a pozostałym polecił objechać górę i daleko na prerii rozniecić kilka ognisk. Te ogniska miały odwrócić od nas uwagę Indian.
Słońce wreszcie zniknęło zupełnie, zachód zabarwił się jaskrawą czerwienią, która stopniowo przeszła w głęboką purpurę, potem pobladła i zmieniła się w szarość wieczorną.
Winnetou opuścił miejsce, na którym się znajdowaliśmy. Wydał mi się on w ciągu ostatnich godzin zupełnie inny niż zwykle. Coś go gnębiło. Uznałem, że mam nie tylko prawo, lecz i obowiązek spytać go o przyczynę. Poszedłem więc, by go poszukać.
Nie tylko usłyszał moje kroki, lecz poznał od razu, kto się do niego zbliża. Nie oglądając się, rzekł:
- Mój brat Szarlih szuka swego przyjaciela. Dobrze robi, gdyż niebawem go już nie ujrzy. Jutro zaświta nowy dzień, ale nie dla Winnetou. Słońce jego zgaśnie.
Przycisnąwszy go do serca, powiedziałem:
- Przeczucie twoje cię zwodzi. Czy przeżywałeś już kiedyś coś podobnego?
- Nie.
- Skąd więc możesz wiedzieć, że to przeczucie śmierci?
- Ach, ono jest takie wyraźne, takie wyraźne! Ono mi szepce, że Winnetou zginie.
Przycisnął mnie do serca i zamilkł. Byłem głęboko wzruszony. I mnie coś mówiło, że instynkt go nie zwodzi. Mimo to starałem się inaczej wyjaśnić powody jego obecnego stanu:
- Mój brat Winnetou jest przecież tylko człowiekiem. Dziś jest znużony, gdyż zbyt wiele zrobiliśmy w ciągu ubiegłych dni i nocy. Niech mój brat spocznie, niech poprowadzi tych, którzy mają rozpalić ognie.
On zaś potrząsnął z wolna głową i odrzekł:
- Mój brat nie mówi tego poważnie.
- Widziałem jaskinię i zmierzyłem ją dokładnie okiem. Wystarczy, gdy sam poprowadzę ludzi.
- I ja nie mam być przy tym? - zapytał, a oczy jego nagle nabrały blasku. Czy ma mi potem ktoś zarzucać, że Winnetou, wódz Apaczów, obawiał się śmierci?
- Nikt nie odważy się tego powiedzieć.
- Gdyby nawet wszyscy zamilkli, zostałby przecież jeden człowiek, którego wyrzut okryłby mnie rumieńcem.
- Któż taki?
- Ja sam! Takiemu Winnetou, który by spoczywał, kiedy jego brat Szarlih walczy, gardząc śmiercią, krzyczałbym nieustannie w uszy, że nie jest już godzien nazwy wojownika. Czy Winnetou ma pogardzać samym sobą?
Po chwili mówił dalej:
- Wiem, że nie przeżyję tej walki, pożegnajmy się więc mój drogi, kochany bracie! Dobry Manitou niechaj cię wynagrodzi za to, czym dla mnie byłeś. Serce moje czuje więcej, aniżeli mogą wyrazić słowa! Pomyśl czasem o swoim przyjacielu i bracie Winnetou, który cię błogosławi, ponieważ ty byłeś dlań błogosławieństwem!
Słyszałem, jak z trudem powstrzymywał szlochanie. Przyciągnąłem go oburącz do siebie i wybuchnąłem płacząc:
- Winnetou, mój Winnetou, to tylko przeczucie, cień, który przeminie. Musisz zostać przy mnie, nie możesz odejść!
- A jednak odchodzę - odpowiedział cicho, ale stanowczo i zawrócił ku obozowi.