"Nie mogła to dać się zabić za tydzień..." - fragment "Mrowiska"

kzarecka

2007-12-11

mrowisko_160Lobola, Ta trzecia, Eldorado, Mrowisko i Głód składają się na nowość z serii Biblioteki Babel. Owa nowość to "Mrowisko" tegorocznej laureatki Literackiej Nagrody Nobla Doris Lessing. Prezentowany przez PIW tom ponad pół wieku temu zostal uhonorowany Somerset Maugham Award. Autorka bierze w nim pod lupę mieszkańców Czarnego Lądu. Tytułowe mrowisko jest metaforą wyzysku i przyjaźni, która nie godzi się na nierówność społeczną. Dziś jednak możecie przeczytać inny fragment. Fragment "Tej trzeciej". I jeszcze jedno - książkę można już kupić.




Matkę Rose przejechała ciężarówka pewnego ranka, kiedy przechodziła przez jezdnię w drodze po sprawunki. Rose sprowadzono z pracy; młody policjant, niezgrabnie okazując jej współczucie, zadawał różne pytania, a na koniec poradził:
- Powinna panienka zawiadomić swojego tatusia, trzeba, żeby się dowiedział.
Zdziwiło go, że sama dotąd o tym nie pomyślała, tylko zachowywała się tak, jakby to ona z natury rzeczy musiała wszystkim się zająć. Wydawało mu się, że opanowanie Rose jest nienaturalne. Usta miała zaciśnięte, a w oczach wyraz ostatecznego napięcia. Nalegał więc. Rose posłała ojcu wiadomość, lecz kiedy przyszedł, natychmiast położyła go do łóżka z filiżanką herbaty. Pan Johnson był pulchniutkim człowieczkiem o jasnych włosach, których kosmyki przesłaniały różową czaszkę, miał niebieskie, szczere, ufne oczy. Następnie Rose wróciła do kuchni i zachowaniem swoim dała policjantowi do zrozumienia, że powinien sobie pójść. Już od drzwi powiedział nieśmiało:
- Przykro mi, panienko, naprawdę bardzo mi przykro. To straszna rzecz. Nie można po prawdzie winić szofera ciężarówki, a panienki mamusia - ona też nic nie była winna.
Rose zwróciła ku niemu swoją białą, wstrząśniętą twarzyczkę i zimne, błyszczące oczy i rzekła niecierpliwie:
- Od tego, że komuś jest przykro, połamane kości się nie zrosną.
Własne słowa zaskoczyły ją widocznie, gdyż twarz jej skurczyła się od raptownego napływu łez, po czym jednak na nowo zacisnęła mocno szczęki.
- Te ciężarówki - powiedziała z przejęciem - te wielkie machiny, to powinno być zakazane, i tyle.
Irracjonalna ta uwaga dodała policjantowi śmiałości: bliższa była łez i wzruszenia, które według niego wyszłyby dziewczynie na dobre. Rzucił zachęcająco:
- Może i tak, panienko, ale nie moglibyśmy się bez nich obejść, no, nieprawda?
Rosę nie zmieniła wyrazu twarzy. Powiedziała grzecznie:
- Tak?
Wyrażało to sceptycyzm i ostateczną odprawę: monosylaba mówiła wyraźnie: "Zostań sobie przy swoim zdaniu, ja zostanę przy swoim". Brała pod sąd i potępiała całą epokę mechanizacji. Młody policjant wciąż jeszcze ociągał się z zakończeniem swoich obowiązków.
- Czy nie ma nikogo, kto by mógł tu przyjść i posiedzieć z panienką? Po mojemu to panienka za dobrze nie wygląda.
- Nie ma nikogo - ucięła Rose krótko i dodała: - Nic mi nie jest. - W głosie jej brzmiała irytacja, więc policjant poszedł. Usiadła przy stole i sama zgorszyła się tym, co powiedziała. Pomyślała: "Powinnam zawiadomić George'a...". Nie poruszyła się jednak. Szeroko rozwartymi oczyma rozglądała się bez celu po kuchni; umysł mglisto obracał wkoło te same myśli. Jedna - że ojciec ciężko to przyjął; będzie z nim miała pełne ręce roboty. Druga - że policjanci, urzędnicy to wszystko nieznośni ważniacy, którzy tylko pouczają każdego, co ma robić. Przyłapała się na tym, że wpatruje się w obraz na ścianie i myśli: "Teraz mogę go zdjąć. Teraz, kiedy jej nie ma, mogę robić, co mi się podoba". Poczuła się trochę winowajczynią, ale prawie natychmiast wstała energicznie i zdjęła obraz ze ściany. Przedstawiał okręt wojenny na wzburzonym morzu; Rose nie cierpiała go. Schowała go do szafy. Wtedy biały, pusty kwadrat na ścianie zaczął ją niepokoić, więc powiesiła na miejsce obrazu kalendarz z wymalowanymi na nim żółtymi różami. Zaparzyła sobie herbaty i zaczęła gotować ojcu kolację, myśląc: "Obudzę go i zmuszę do jedzenia, dobrze mu zrobi przekąsić coś gorącego". Przy kolacji ojciec zapytał:
- Gdzie George?
Jej twarz zamknęła się przed nim.
- Nie wiem - odrzekła z rozdrażnieniem. Ojciec był zdziwiony i zgorszony.
- Ależ, Rose - zaprotestował - powinnaś go zawiadomić, to się przecież należy.
Przed tą właśnie myślą broniła się cały dzień; wiedziała jednak, że wcześniej czy później musi George'a zawiadomić, toteż kiedy skończyła zmywanie, wyjęła z szuflady kredensu arkusz papieru listowego i zasiadła do pisania. Sama była równie swoim postępowaniem zdziwiona jak jej ojciec: dlaczegóż to nie ma ochoty zawiadomić George'a? Ojciec powiedział z charakterystycznym dla niego, łagodnym protestem:
- Ależ, Rose, dlaczego nie zadzwonisz do niego do fabryki? Przecież mu tam powtórzą.
Rose udała, że nie słyszy. Skończyła pisanie, wyszukała w torebce parę miedziaków na znaczek i wyszła wrzucić list do skrzynki. Skonstatowała potem, że myśli o przyjściu George'a z oporem zasługującym na miano strachu. Nie mogła samej siebie pojąć i wkrótce położyła się do łóżka, aby zatracić się we śnie. Śniła jej się ciężarówka, która zabiła jej matkę; śniła jej się też olbrzymia, czarna machina bezustannie wymachująca swoimi wielkimi ramionami tam i z powrotem, tam i z powrotem, w sposób, który jej, Rose, zagrażał.
George zastał list następnego wieczoru, kiedy wrócił z pracy. Pierwszą jego myślą było: "Nie mogła to dać się zabić za tydzień, już po naszym ślubie, a nie teraz?". Ta okrutna i samolubna myśl zgorszyła go. Ale on i Rose chodzili ze sobą już trzy lata i nie mógł się oprzeć uczuciu, że los potraktował ich okrutnie, kładąc na ich wesele cień tej okropnej, bezsensownej śmierci. Matki Rosę nie lubił: uważał ją za zrzędę i despotkę; ale zginąć tak ni stąd, ni zowąd, jako krzepka, zaledwie pięćdziesięcioparoletnia kobieta... Pomyślał nagle: "Biedna, mała Rosie, pewno jest strasznie rozbita, a do tego jej tatuś: całkiem jak duże dziecko; trzeba mi zaraz do niej lecieć". Kładł właśnie list do kieszeni, kiedy uderzyło go jedno: "Dlaczego pisała? Dlaczego nie zatelefonowała do zakładów?". Spojrzał na list i przekonał się, że pani Johnson nie żyje już od wczorajszego ranka. Z początku był zbyt zdumiony, aby się gniewać, ale potem rozgniewał się ogromnie.
- Co! - mruknął. - Cóż u diabła, co ona wyrabia? - Był przecież członkiem rodziny, no nie?... albo tak jakby. A tu Rose pisze mu sztywne liściki, zaczynające się od "Kochany George", a kończące się "Rose", bez ucałowań, nawet bez pozdrowień. Pod gniewem jednak taił się głęboki niepokój. Przypominał sobie, że ostatnio ogarnęło ją jakieś otępienie, jakaś apatia, którą można było prawie wziąć za obojętność. Kiedy na przykład zaprowadził ją, by obejrzała dwa pokoje, które miały być ich domem, wysuwała najrozmaitsze zarzuty, zamiast być równie zachwycona jak on. "Popatrz na te wszystkie schody - powiedziała - jak to wysoko" - i tak dalej. Można było nieomal pomyśleć, że nie paliła się do tego małżeństwa, ale ta myśl była nie do zniesienia, więc prędko ją porzucił. Pamiętał, że z początku, trzy lata temu, nalegała, aby się natychmiast pobrali. Gotowa jest zaryzykować - mówiła; dużo ludzi pobiera się, mając mniej pieniędzy niż oni. On jednak był człowiekiem przezornym i namówił ją, żeby poczekać na jakie takie zabezpieczenie. Na tym polegał jego błąd - stwierdził teraz; powinien był wziąć ją za słowo i ożenić się z nią od razu, a wtedy... Spieszył ulicami Londynu, aby pocieszyć Rose, a przez cały czas, myśląc o niej, czuł niepokój i troskę; był niespokojny jak zabłąkane dziecko. Kiedy wchodził do kuchni, nie miał jasnego wyobrażenia o tym, co zastanie; zdziwił się jednak, widząc, że Rose siedzi na swoim zwykłym miejscu przy stole z rękoma splecionymi bezczynnie przed sobą, blada, z opuchniętymi powiekami, ale zupełnie spokojna. Kuchnia była nieskazitelna, unosił się w niej zapach mydlin i czystego ciepła. Najwidoczniej dopiero co została porządnie wyszorowana.
Rose zwróciła na niego zapłakane oczy i rzekła:
- To ładnie, żeś przyszedł, George.
Zamierzał ucałować ją serdecznie na pociechę, ale to, co powiedziała, zaskoczyło go. Poczucie urazy pogłębiło się w nim.
- No - powiedział oskarżycielskim tonem - co to wszystko znaczy, Rose, dlaczegoś mnie nie zawiadomiła? Wyglądała na zdenerwowaną, ale rzekła wymijająco:
- Tak prędko było po wszystkim, zabrali ją, wydawało mi się, że nie ma sensu i ciebie jeszcze sprowadzać!
George wysunął sobie krzesło zza stołu i usiadł naprzeciwko niej. Sądził, że po trzech latach nie dowie się już niczego nowego o Rose; tymczasem oto teraz rzucał na nią niespokojne i bojaźliwe spojrzenia: wydawała mu się kimś obcym. Była mała i śniada, trochę za szczupła. Twarzyczkę miała bladą, o ostrych rysach, ładnych, chociaż nieregularnych. Ubierała się zazwyczaj w ciemną spódniczkę i białą bluzkę. Bluzkę tę prała i prasowała po nocach, żeby była zawsze świeża. Ta świeżość, schludność, była jej najwybitniejszą cechą. "Wyglądasz, jakby cię można było przeciągnąć głową naprzód przez żywopłot, a mimo to każdy włosek pozostałby na miejscu" - przekomarzał się z nią nieraz. Na co ona odpowiadała na przykład: "Nie rozśmieszaj mnie. Jakżeby to mogło być?". Mówiła to z całą powagą, a on w takich chwilach wzdychał zabawnie, stwierdzając, że jest pozbawiona poczucia humoru.

Doris Lessing "Mrowisko"; Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy; Tłumaczenie: Agnieszka Glinczanka; Liczba stron: 448; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-06-03129-4

Literacki Nobel 2007 - Doris Lessing
Literacki Nobel dał nowe życie, czyli o książkach "Piąte dziecko" o "Podróż Bena"
"Noblistka na topie" - "Pamiętnik przetrwania"


Tagi: mrowisko, doris lessing, książka, fragment, tom, biblioteka babel, literacka nagroda nobla, nobel, ta trzecia, lobola, eldorado, głód, piąte dziecko, podróż bena, pamiętnik przetrwania, literacki nobel 2007,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany