Bestseller to miałby być "super-hiper-sprzedający-się"? - wywiad z Dariuszem Rekoszem

kzarecka

2007-12-11

darek_160

Strzeżcie się łatwowierne dziewczyny! - grzmi Darek Rekosz. Czy należy się bać? Oczywiście! Pod przykrywką pisania książek dla dzieci i rozbrajających komedii, tworzy dzieła kryminalne, w których trup trupa trupem pogania. Na dodatek wystarczy na niego spojrzeć i każdy, kto czytał Sienkiewicza zaczyna drżeć. Bitwa pod Grunwaldem, dwa nagie miecze, Krzyżacy - kojarzycie? A tu Rekosz - nasz, polski, a w stroju... krzyżackim (i z mieczem w herbie)! Całe szczęście, że z niego bardziej komik niż zabójca. Gdyby był tym drugim, dni me byłyby policzone. A tak... żyła długo i szczęśliwie. No ale ja nie muszę się bać - nie jestem łatwowierna. A wy?


Katarzyna Zarecka: - Kiedy była bitwa pod Borodino?.... Żartuję. Choć Ci tego nie popuszczę. Niewielu wie, że Dariusz Rekosz brał udział w teleturnieju "1 z 10". Chciałbyś wystartować raz jeszcze?

Dariusz Rekosz: - Nawet dzisiaj, jutro, kiedykolwiek. Jak się ma szczęście, to inni dostają zagadki w stylu "Jakie warzywo jest głównym składnikiem keczupu?", a ja – o koncerty brandenburskie Bacha. Byłem trochę zły o te tendencyjne pytania od Sznuka. Bo co innego, gdybym odpadł z równymi sobie, którzy dostaliby podobne pytania. A tak, to pozostał niesmak niesprawiedliwej porażki. Ale także wspomnienia po fajnej przygodzie. Niestety regulamin "1 z 10" pozwala mi wystartować za pięć lat. Szkoda.

Wyobraźmy sobie sytuację – rzucasz pracę, żyjesz tylko z pisania. Pięknie, prawda? Gdybyś miał więcej czasu, spod ręki wychodziłyby taśmowo książki, czy jednak zdarzają się dni, że wstajesz i mówisz: "Oj Rekosz, dzisiaj nie chce Ci się pisać"?

Pewnie, że zdarzają się takie dni. Człowiek z natury jest leniwy. Nie jestem wyjątkiem. Ale kopa daje mi świadomość, że mogę swoje pomysły przelać na papier (powinienem powiedzieć na Worda?), a potem spróbować pchnąć je "społeczeństwu". I tutaj zdradziłem dwie największe tajemnice pisania – pisarzem zostaje się dopiero wtedy, kiedy pojawiają się czytelnicy, a po drugie – książki powstają w głowie – papier, czy komputer, to tylko technika.

"Morsy, Pinky i…" ma już trzy części. A może bardziej trafnym określeniem byłoby "dopiero". Rok 2008 ma być rokiem z kolejnymi trzema tomami. Na tym zamierzasz skończyć, czy będziesz kontynuował historie Leszka i Ali tak długo, jak pomysły na nie będą w Twojej głowie? Bo że młodzi czytelnicy będą niecierpliwie na nie czekać, nie wątpię.

Z korespondencji i spotkań z młodymi czytelnikami wiem, że rzeczywiście czekają na następne części z duuuużą niecierpliwością. Uchylę kolejnego rąbka – w poczekalni wydawniczej znajdują się cztery kolejne części przygód Morsa i Pinky. Prawdą jest, że wstępne plany zakładały wydanie kolejnych trzech w roku 2008. Jednak do obecnej chwili nie mogę potwierdzić, ile części ujrzy światło dzienne w przyszłym roku. Chciałbym, aby docelowo przygody młodych detektywów miały dziewięć części. Potem będą już za starzy na swoje przygody.

Twoja definicja słowa "bestseller". Literacki, rzecz oczywista. Pytam nie bez przyczyny - bardzo podoba mi się Twoje podejście do reklamowania "Szyfru Jana Matejki", czyli: Oto bestseller lub Proszę nie umrzeć ze śmiechu.

Ha! Bestseller to miałby być "super-hiper-sprzedający-się"? Po części pewnie tak. Ale chyba z mojego punktu widzenia, bestseller to pozycja, która czytana jest... z przyjemnością i po której żal, że już się skończyła. Nie umiem określić ilości sprzedanych sztuk, które powinny zejść z półek, żeby książka była nazwana bestsellerem. Mało tego. Dzisiaj wystarczy trochę kieszonkowego, żeby z każdej pozycji zrobić bestseller. Nawet przed premierą! Parodia. Książka za kilka godzin wejdzie do sprzedaży, a już jest na pierwszym miejscu TOP-20 wśród sprzedawanych. Ciekawe, ... a... nie... spoko.

Skąd pomysł na krzyżackie stroje i skąd je masz? Marzy mi się odpowiedź, że uszyłeś sam (chyba, że na pracotechnice – był przecież kiedyś taki przedmiot, reperowałeś tylko żelazka; mnie na przykład, przyznaję szczerze, lepiej wychodziło rozkręcanie żelazka, niż szycie fartuszka), bądź zrobiła to Joanna – Twoja żona. Nie żeby jakoś bardzo mi zależało na takiej odpowiedzi, ale… tak pięknie by to brzmiało. Razem, wspólnymi siłami, stworzyliśmy biały płaszcz z czarnym krzyżem.

Akurat! Mama dała mi trzy prześcieradła. W sklepie kupiłem czarną, szeroką taśmę (samoprzylepną) i na pół godziny przed premierą (serio!) wybrałem dwie, najbardziej odpowiednie, białe płachty. Po czym, osobiście nakleiłem (bez wcześniejszych ćwiczeń na ZPT) piękne krzyżackie krzyże i... tyle! Najlepsze są najprostsze rozwiązania. Chociaż... muszę się przyznać. Do ostatniej chwili nie byłem przekonany, czy wystąpić w takim stroju. Zaryzykowałem i chwyciło. Ja chyba w ogóle lubię ryzykować. Sam "Szyfr Jana Matejki" to jedno wielkie ryzyko. Tekst nieszablonowy, fabuła zwariowana. Musiałabyś widzieć te wszystkie "miłe" recenzje, dopóki nie natrafiłem na Replikę... A żona była wtedy nad morzem. Jasne. Niektórzy wakacje, a inni – do roboty!

"Szyfr Jana Matejki" to parodia "Kodu Leonarda da Vinci". Do jakiej grupy czytelników powieści Browna się zaliczyłeś? Do tej, która była nią zachwycona, do tej, która stwierdziła, że nie ma w niej niczego szczególnego, do tej, która co chwilę spoglądała na koniec książki, gdzie znajdowała się replika (o, natchnęło mnie; Replika to Twój wydawca) "Ostatniej wieczerzy", czy jeszcze jakiejś całkiem innej grupki?

"Ostatnią wieczerzę" miałem przyjemność "zapoznać" nieco wcześniej. Przez rok byłem studentem przedmiotu "historia sztuki", którego wykładowca był zakochany w dziełach renesansu. Chwała mu za to. "Kod..." zachwycił mnie sensacyjną fabułą, dobrą, narastającą akcją i nieszablonowymi rozwiązaniami poszczególnych wątków. Historia, przedstawiona przez Browna może oczywiście być prawdą. Ale nie w tym rzecz. Rozrywkowa sensacja – to jest to, co spodobało mi się w tej książce.

Często mówiłeś: - Wszystkie jesteście moje, czy do lowelasów z telenowel bardzo Ci daleko?

Hyhyhy... Osobiście lowalasowie (lowelasy?) z telenowel straaaasznie mnie śmieszą. Ot, takie wypacykowane chłoptasie z żelem na włosach i w zbyt obcisłych spodniach, żeby było widać... wiadomo co. No i te ich teksty. A "wszystkie jesteście moje" nie mówiłem nigdy w życiu. I nie dlatego, że mam jakieś kompleksy. Po prostu. Ten tekst użyłem jak na razie tylko raz. I odnosi się do pewnego psychopaty. Ależ ty mnie ciągniesz za język. Basta!

Wątek miłosny, pościg samochodami, główkowanie gliniarza-kawalera i zaskakujące zakończenie – to w wersji skróconej fabuła Twojego kryminału uroczo zatytułowanego "Wszystkie jesteście moje". A w wersji rozszerzonej? Na Twojej oficjalnej stronie to jedyna pusta zakładka.

To ma być kryminał z prawdziwego zdarzenia. Trup się ściele gęsto, a dopiero na końcu wiadomo, kto zabija. Wątki poboczne będą równie ważne. Ba! Niektóre z nich przyczynią się do zaskakującego zakończenia. Zakładka pozostanie pusta do dnia premiery. Kiedy? Już wkrótce. I strzeżcie się łatwowierne dziewczyny!

Autor książek dla dzieci, komedii, kryminałów, wierszy… Czy jest coś, czego Ty jeszcze nie napisałeś? Może w szafie trzymasz jeszcze jakieś świetne dramaty, albo harlequiny (mogą być mniej świetne; nie każdy za nimi przepada)?

Zamiast wierszy powiedziałbym – słuchowisk radiowych. Mam ich na koncie kilka, ale jak na razie zostały zrealizowane i wyemitowane tylko dwa. Cieszy mnie najbardziej, że zrobiono je w profesjonalnym studiu Polskiego Radia, a głosów moim bohaterom użyczyli tacy świetni aktorzy, jak Teresa Lipowska czy Włodzimierz Press (mój ukochany Grigorij Sakaaszwili z Czterech Pancernych).

Dąbrowa Górnicza swojej nazwy nie wzięła od Zakopującej Skarby Dobrawy. Kopalń tam nie ma, a jak wspominałeś – dąb może jeden. Jesteś tam jednak Ty i podsunąłeś pomysł przemianowana nazwy na Ostoję Hendrixa. I tu pies pogrzebany, nie mam pojęcia dlaczego. Ciekawość mnie zżera, także szybko proszę o wyjaśnienie.

OK. Ostoja – to tak prywatnie. Jak mówią herbarze, nazwisko Rekosz posługuje się herbem o tej właśnie nazwie. W czerwonym polu jest nagi miecz, ustawiony ostrzem do dołu, a po jego obu stronach – złote półksiężyce, "plecami" do miecza. Całość wieńczy kartusz w formie hełmu z przyłbicą i pięciu strusich piór. Odlot! Mój herb! Wisi na jednej ze ścian w moim M-5. Natomiast Hendrix wiąże się z miejscowością, w której mieszkam, w sposób bardziej nietypowy. A było to tak. Dawno, dawno temu, kiedy w naszym cudnym kraju następowały zmiany ustrojowe, pozbywano się pomników poprzednich czasów. W Dąbrowie, przed Pałacem Kultury Zagłębia stał (stoi!) socrealistyczny twór, poświecony Czerwonym Sztandarom. Jeden facet z karabinem, babeczka z pochodnią i jeszcze jeden gostek, chyba ze sztandarem. W 1989 wywiercono w nich otworki na dynamit i... I właśnie! Młodzież nasza obsiadła pomnik i kilka dni i nocy z rzędu pilnowała, nie pozwalając go zburzyć. Pomalowano figury – dostały fajne glany, spodenki i t-shirty, a na cokole sprayem poświęcono pomnik – "Jimmy’iemu Hendrixowi". Daję sobie rękę uciąć – jedyny taki pomnik na świecie. I co? Uratował się! Teraz jest pięknie odnowiony i przemianowano go "dla ludzi, którzy umiłowali sobie Wolność". Pomnik stoi na Placu Wolności. Jeżeli chcesz się z kimś umówić na randkę – Hendrix jest najlepszym miejscem na świecie! Polecam. Aha! Kilka słów o nim znajdziesz również w "Szyfrze...". Też polecam.

Naukowcu Ty jeden, powiedz, who is who w polskiej telekomunikacji i informatyce? Oj, pytanie-kobyła by z tego było. Elita Polskiej Teleinformatyki... Twoje prace naukowe dotyczące sieci komputerowych znalazły się w takiej publikacji. I teraz na serio - to ciekawe również dla "zwykłych" ludzi, czy przeznaczone raczej tylko dla osób, które z teleinformatyką tworzą jedność?

Sprostowanie - nie moje prace, ale moje biogramy (z fotką) tam się znalazły. Moje prace znalazły się w szeregu ogólnopolskich publikacji fachowych. Jeżeli są ciekawe (a pomogły mi "otworzyć przewód" doktorski), to jedynie dla wąskiego grona "komputerowców". "Zwykli" ludzie mogą się skrzywić nawet na dźwięk samych tytułów. Na przykład: "Synchronizacja czasu w sieciach wieloserwerowych", albo "Optymalny model wdrażania w przedsiębiorstwie architektury Klient-Serwer na przykładzie systemu sieciowego Novell NetWare". Błeeee...

Pamiętasz film "300 mil do nieba"? Dejczera z '89 roku. Dwóch chłopców postanawia uciec za granicę pod podwoziem TIR-a. Ty wybrałeś się na autostopową podróż przez 12 granic. Nie uciekałeś. Szmat drogi jednak przebyłeś. Przygoda życia?

Film pamiętam. Ale mojej przygody życia faktycznie nie można nazwać ucieczką. Nie umiem opowiedzieć i opisać, jak było. Nie potrafiłem tego przywieźć na zdjęciach, w pamiątkach. Katowice, Cieszyn, Czechy, Austria, Niemcy, Austria, Lichtenstein, Szwajcaria, Francja, Hiszpania, Andora, Francja, Niemcy, Poznań, Katowice. To największy skrót mojej opowieści. Miejsca, ludzie, krajobrazy, momenty, noclegi, pieniądze... Wrażenia niezatarte i jedyne w swoim rodzaju. Zwłaszcza, że był to dopiero rok 1994, więc Polacy niewiele wtedy jeszcze widzieli, a waluta Euro była chyba jedynie marzeniem.


Tagi: dariusz rekosz, książki, książka, wywiad, wywiad z Dariuszem Rekoszem, mors pinky, szyfr jana matejki, wszystkie jesteście moje, sienkiewicz, strój krzyżacki, krzyżacy, bitwa pod grunwaldem, bestseller, komedia, kryminał,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany