Debiutanckie arcydzieło mistrza "czarnego kryminału"

kzarecka

2007-12-13

380niwo_160Dashiell Hammett najbardziej znany jest z książki "Sokół maltański". Popularność zdobył jednak i inną powieścią - "Krwawe żniwo" (i dziś o niej). Ameryka czasów prohibicji. Do Personwille, miasteczka opanowanego przez bandytów i skorumpowaną policję, przybywa prywatny detektyw (z ciekawostek - autor w wieku trzynastu lat porzucił szkołę i rozpoczął pracę; gdzie? w Narodowej Agencji Detektywistycznej Pinkertona). Bohater musi rozwikłać zagadkę morderstwa. A wy? Musicie koniecznie przeczytać ten fragment.



W Pierwszym Banku Państwowym zwróciłem się do kasjera nazwiskiem Albury, przystojnego blondyna w wieku około dwudziestu pięciu lat.
-
Potwierdziłem czek dla Willssona - powiedział, kiedy wyjaśniłem, o co mi chodzi. - Został wystawiony na Dinę Brand, na sumę pięciu tysięcy dolarów.
-
Zna ją pan?
-
O tak! Znam ją.
-
Mógłby mi pan powiedzieć, co pan o niej wie?
-
Proszę bardzo. Z przyjemnością panu powiem, tylko że jestem już osiem minut spóźniony na spotkanie z...
-
Może pan zjeść dziś ze mną obiad i wtedy mi to powiedzieć?
-
W porządku.
-
O siódmej w Great Western?
-
Zgoda.
-
Uciekam; może pan już iść na spotkanie, ale proszę mi tylko powiedzieć, czy Dina Brand ma tu konto?
-
Tak. I zdeponowała ten czek dziś rano. Ma go policja.
-
Tak? A gdzie ona mieszka?
-
Hurricane Street 1232.
-
No, no - powiedziałem. - Do zobaczenia wieczorem.
Kolejnym przystankiem mojej podróży była siedziba szefa policji w Urzędzie Miejskim.

Noonan, szef policji, był grubym mężczyzną z błyszczącymi zielonymi oczami, osadzonymi w okrągłej, jowialnej twarzy. Kiedy powiadomiłem go, kim jestem i co robię w mieście, wydawał się zadowolony. Zaoferował mi uścisk dłoni, cygaro i krzesło.

-
A zatem - powiedział, kiedy się usadowiliśmy – niech mi pan powie, kto wykręcił ten numer.
-
Nie ma obawy, że zdradzę ten sekret.
-
Ani ja - odparł wesoło przez kłęby dymu. - Ale jakie są pana domysły?
-
Nie jestem dobry w domysłach, zwłaszcza kiedy nie znam faktów.
-
Przedstawienie panu wszystkich znanych faktów nie zajmie wiele czasu - oświadczył. - Wczoraj, tuż przed zamknięciem banku, Willsson kazał potwierdzić czek na pięć patoli dla Diny Brand. Zeszłej nocy został zastrzelony z trzydziestki dwójki niecałą przecznicę od jej domu. Ludzie, którzy słyszeli strzały, widzieli mężczyznę i kobietę, którzy pochylali się nad ciałem. Dzisiaj wczesnym rankiem Dina Brand deponuje rzeczony czek w rzeczonym banku. No i?
-
Kto to jest ta Dina Brand?
Szef policji strząsnął popiół na środek biurka, machnął cygarem i powiedział:

-
Zbrukana gołąbka, jak to się mówi, panienka klasy lux.
-
Zgarnęliście ją już?
-
Nie. Najpierw trzeba zatroszczyć się o kilka spraw. Mamy ją na oku i czekamy. To, co panu mówię, jest poufne.
-
Jasne. A teraz niech pan posłucha. - Powiedziałem mu, co widziałem i słyszałem poprzedniej nocy, czekając w domu Donalda Willssona.
Kiedy skończyłem, szef policji zagwizdał cicho przez mięsiste wargi i wykrzyknął:
-
Człowieku, opowiadasz mi bardzo ciekawe rzeczy! Krew na pantoflu? I powiedziała, że mąż nie wróci do domu?
-
Tak mi to wyglądało - odparłem na pierwsze pytanie, a „tak” na drugie.
-
Czy rozmawiał pan z nią od tamtej pory?
-
Nie. Miałem zamiar odwiedzić ją dziś rano, ale zobaczyłem, jak wchodzi do niej młody człowiek nazwiskiem Thaler, więc odłożyłem wizytę na później.
-
Niech mnie kule biją! - Zielonkawe oczy Noonana migotały ze szczęścia. - Chce pan powiedzieć, że odwiedził ją Cichy?
-
Tak.
Rzucił cygaro na podłogę, położył tłuste dłonie na biurku i nachylił się do mnie. Zadowolenie emanowało z niego wszystkimi porami.

- Człowieku, nie marnowałeś czasu. Dina Brand to kobieta Cichego. Złożymy teraz wizytę wdowie.


Wysiedliśmy z samochodu szefa policji przed rezydencją pani Willsson. Szef zatrzymał się chwilę z jedną nogą na dolnym stopniu i spojrzał na czarną krepę spowijającą dzwonek.

- No, trzeba zrobić to, co jest do zrobienia – obwieścił i wszedł na schody.

Pani Willsson nie była zachwycona naszą wizytą, ale ludzie zazwyczaj ulegają naciskom szefa policji. Ona uległa. Zaprowadzono nas na górę do biblioteki, gdzie już na nas czekała wdowa po Donaldzie Willssonie. Była w czerni, a jej niebieskie oczy patrzyły zimno.

Noonan i ja wyjąkaliśmy kondolencje, po czym on zaczął:

- Chcieliśmy tylko zadać pani kilka pytań. Na przykład, gdzie była pani zeszłej nocy?

Spojrzała na mnie z niechęcią, potem na szefa policji, zmarszczyła brwi i spytała wyniośle:
- Czy mogę spytać, czemu jestem indagowana w ten sposób?

Pomyślałem, ile już razy słyszałem to pytanie, zadane słowo w słowo, zawsze tym samym tonem, a Noonan, ignorując je, ciągnął uprzejmie:

- Ponadto poplamiła sobie pani jeden z pantofli. Lewy, a może prawy; w każdym razie jeden z nich.

Zaczęła drgać jej górna warga.

-
Czy to wszystko? - spytał mnie szef policji, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, mlasnął językiem i ponownie zwrócił do kobiety radosną twarz.
-
O mały włos byłbym zapomniał. Jest jeszcze pytanie, skąd pani wiedziała, że mąż nie wróci do domu?
Wstała niepewnie, ściskając oparcie krzesła bladą ręką.

-
Jestem pewna, że wybaczą mi panowie...
-
Oczywiście. - Szerokim gestem mięsistej łapy Noonan dał wyraz swej wielkoduszności. - Nie chcemy pani niepokoić; wystarczy, jeśli nam pani powie, gdzie pani była, plus sprawa pantofla i skąd ta pewność, że mąż nie wróci. A skoro już o tym mowa - czego chciał od pani Thaler dziś rano?
Pani Willsson usiadła ponownie, bardzo sztywno. Szef policji spojrzał na nią, a uśmiech, który w zamierzeniu miał być czuły, żłobił śmieszne bruzdy w jego tłustej twarzy. Po chwili jej ramiona zaczęły się rozluźniać, opuściła podbródek, zgarbiła plecy.

Postawiłem przed nią krzesło i usiadłem.

-
Musi nam pani powiedzieć, pani Willsson – odezwałem się, wkładając w te słowa jak najwięcej współczucia. - Trzeba te sprawy wyjaśnić.
-
Czy według was mam coś do ukrycia? - spytała wyzywająco, znowu się prostując i sztywniejąc, wymawiając poszczególne słowa dobitnie, choć nieco niewyraźnie. - Owszem, wyszłam. Ta plama to była krew. Wiedziałam, że mój mąż nie żyje. Thaler przyszedł tu w sprawie śmierci mojego męża. Czy odpowiedziałam na wszystkie pytania?
- Wszystko to wiedzieliśmy - powiedziałem. - Prosimy, żeby to pani wyjaśniła.

Znowu wstała, mówiąc ze złością:

-
Nie podoba mi się wasze zachowanie. Nie mam zamiaru...
-
Doskonale, pani Willsson - przerwał jej Noonan - tylko w takim razie będziemy musieli panią poprosić o pójście z nami.
Odwróciła się do niego plecami, głęboko zaczerpnęła powietrza i wyrzuciła w moim kierunku słowa:

- Kiedy czekaliśmy tu na Donalda, odebrałam telefon. Dzwonił mężczyzna, który się nie przedstawił. Powiedział, że Donald poszedł do kobiety o nazwisku Dina Brand z czekiem na pięć tysięcy dolarów. Podał mi adres. Pojechałam tam i poczekałam, aż przyjedzie Donald. Kiedy czekałam, ujrzałam Maksa Thalera, którego znam z widzenia. Zbliżył się do domu tej kobiety, ale nie wszedł do środka. Potem się oddalił. Z domu wyszedł Donald i zaczął iść ulicą. Nie widział mnie. Nie chciałam, żeby mnie zauważył. Miałam zamiar wrócić do domu przed nim. Właśnie uruchomiłam silnik, kiedy usłyszałam strzały i zobaczyłam, że Donald pada. Wysiadłam z samochodu i podbiegłam do niego. Nie żył. Wpadłam w panikę. Wtedy pojawił się Thaler. Powiedział, że jeśli mnie tam znajdą, oskarżą o zabójstwo. Kazał mi wsiąść do samochodu i wrócić do domu.

Oczy jej się zaszkliły, ale patrzyła na mnie badawczo przez łzy, najwyraźniej starając się odkryć, jak przyjmuję jej opowieść. Nie odezwałem się ani słowem.

-
Czy o to wam chodziło? - spytała.
-
W zasadzie tak - odparł Noonan i przeszedł na bok. - Co mówił dzisiaj Thaler?
-
Przekonywał mnie, żebym milczała. - Jej glos brzmiał cicho i matowo. - Powiedział, że gdyby odkryto, że tam byliśmy, jedno z nas albo oboje zostalibyśmy oskarżeni o morderstwo, bo Donald został zastrzelony po wyjściu od tej kobiety, kiedy dał jej pieniądze.
-
Skąd padły strzały? - spytał Noonan.
-
Nie wiem. Nic nie widziałam, tylko kiedy podniosłam wzrok, ujrzałam, że Donald pada.
-
Czy to Thaler strzelał?
-
Nie - zaprzeczyła szybko. Potem otworzyła oczy i usta, przykładając dłoń do piersi. - Nie wiem. Sądziłam, że nie, a on zapewniał, że tego nie zrobił. Nie wiem, gdzie on był. Nie wiem, czemu byłam przekonana, że to nie on strzelał.
-
A co pani myśli teraz? - spytał Noonan.
-
Możliwe... możliwe, że tak.
Mrugnął do mnie, a do tego mrugnięcia zaangażował wszystkie mięśnie twarzy, po czym drążył dalej:

-
I nie wie pani, kto do pani dzwonił?
-
Nie przedstawił się.
-
Nie poznała pani głosu?
-
Nie.
-
Jaki to był rodzaj głosu?
-
Mówił szeptem, jakby się bał, że go ktoś podsłucha. Z trudem go rozumiałam.
-
Szeptem? - Po wydaniu ostatniego dźwięku usta Noonana rozwarły się szeroko. Zielonkawe oczy migotały chciwie pomiędzy fałdami tłuszczu.
-
Tak, chrypiącym szeptem.
Szef policji zamknął usta z mlaśnięciem, a potem znowu je otworzył:

- Słyszała pani, jak mówi Thaler...

Kobieta przeniosła oszołomione spojrzenie z Noonana na mnie.

- To był on! - krzyknęła. - To był on.

Dashiell Hammett "Krwawe żniwo"; Wydawnictwo: Świat Książki; Format: 125 x 200 mm; Liczba stron: 224; Okładka: miękka; ISBN: 83-247-0541-4


Tagi: dashiell hammett, książka, krwawe żniwo, fragment, świat książki, arcydzieło, czrny kryminał, kryminał, narodowa agencja detektywistyczna pinkertona, sokół maltański, prohibicja,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany