Czy wszyscy słyszą? Mam drobny kłopot!
kzarecka
2008-01-07
Fragment
Katie i Jacob wtłoczyli się przez drzwi i rzucili bagaże na podłogę. Mama ucałowała oboje.
- Tata leży w łóżku - powiedziała. - Nie czuje się najlepiej.
- Co mu jest?
- Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem. To chyba wszystko sprawa psychiki. - Przy słowach "sprawa psychiki" skrzywiła się lekko, jakby otworzyła zepsutą puszkę.
- Więc nie jest naprawdę chory? - spytała Katie.
- Ma egzemę.
- Czy mogę obejrzeć Boba Budowniczego?- spytał Jacob.
- Przykro mi, ale dziadek zabrał magnetowid na górę.
- Z egzemą nie trzeba leżeć w łóżku - powiedziała Katie. Jak często bywało w obcowaniu z rodzicami, miała uczucie, że coś się tu przed nią ukrywa, uczucie, które z upływem lat stawało się coraz bardziej mroczne.
- Mogę obejrzeć Boba Budowniczego u dziadka? - Jacob pociągnął Katie za spodnie.
- Pozwól mi porozmawiać z babcią - odparła Katie.
- Mówi, że boi się śmierci - oznajmiła mama teatralnym szeptem.
- Ale ja chcę teraz - oświadczył Jacob.
- Dwie minuty - powiedziała Katie.
- Wiesz, jaki on jest - ciągnęła mama. - Nie mam pojęcia, co się dzieje w tej jego głowie.
- Czy dziadek umiera? - spytał Jacob.
- Dziadek jest absolutnie zdrów - odparła mama.
- Chyba żeby nie był - zareplikowała Katie.
- Chcę biszkopta - rzekł Jacob.
- Akurat tak się składa, że dziś rano kupiłam delicje. Czy to nie wspaniały zbieg okoliczności? - ucieszyła się mama.
- Mamo, nie słuchasz mnie - powiedziała Katie.
- Mogę dostać dwie? - spytał Jacob.
- Jesteś dziś bardzo zuchwały - stwierdziła mama.
- Poproszę dwie delicje - zwrócił się Jacob do Katie.
- Mamo... - Katie pohamowała się. Nie chciała się pokłócić, jeszcze zanim zdejmie płaszcz. Właściwie nawet nie wiedziała, co ją rozzłościło. - Posłuchaj, weź Jacoba do kuchni i daj mu delicję. Jedną. Ja pójdę porozmawiać z tatą.
- Świetnie - przytaknęła mama świergotliwym głosikiem. - Chcesz też soku pomarańczowego?
Oboje zniknęli w kuchni i Katie ruszyła na górę.
Odwiedzanie chorego ojca wydawało jej się czymś dziwczanym i niestosownym. Choroby nie były specjalnością taty. Ani własne, ani innych. Jego specjalnością było dzielne trwanie na posterunku i odwracanie uwagi od przykrych spraw. Załamanie nerwowe u niego wydawało się należeć do tej samej kategorii prawdopodobieństwa co zapisanie się na kurs fryzjerstwa.
Zapukała i weszła.
Leżał na środku łóżka z kołdrą podciągniętą pod samą brodę niczym przestraszona babcia z bajki o Czerwonym Kapturku. Niemal natychmiast wyłączył telewizor, ale z tego, co zdążyła zobaczyć... Czyżby naprawdę oglądał Zabójczą broń ?
- Witam cię, młoda damo. - Sprawiał wrażenie mniejszego, niż jej się wydawało. Piżama nie przyczyniała się do poprawy jego wizerunku.
- Mama mówiła, że nie czujesz się najlepiej.
Nie mogła się zdecydować, co z sobą zrobić. Siadanie na łóżku wydawało się zbyt intymne, stanie zbyt medyczne, a żeby usiąść na fotelu, musiałaby zdjąć z niego porzucony podkoszulek.
- Rzeczywiście. Nie za dobrze.
Nastąpiła chwila ciszy, w czasie której oboje wpatrywali się w płaski zielonkawy ekran telewizora z małym fragmentem odbitego okna.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Nie mogła uwierzyć, że wypowiedziała te słowa do taty.
- Nie za bardzo.
Nigdy nie słyszała, żeby powiedział coś tak stanowczo. Miała dziwaczne wrażenie, że po raz pierwszy w życiu naprawdę rozmawiają. To było coś takiego, jakby odkryła we własnym pokoju nowe drzwi. Nie do końca przyjemne.
- Obawiam się, że mama tego nie rozumie - powiedział tata. Katie nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć.
- To nie w jej stylu.
Chryste Panie. Normalni rodzice załatwiają takie sprawy między sobą. Nie chciała mieć tego na karku. Nie teraz. Ale on musiał z kimś porozmawiać, a mama najwyraźniej się do tego nie paliła.
- Co nie jest w jej stylu?
Wziął głęboki, powolny wdech.
- Boję się. - Nadal wpatrywał się w telewizor.
- Czego?
- Śmierci... Boję się śmierci.
- Czy jest coś, o czym nie powiedziałeś mamie?
Przy łóżku leżał stosik kaset wideo. Trzęsienie ziemi, Dzień Niepodległości, Godzilla, Teoria spisku...
- Wydaje mi się... - Urwał i ścisnął wargi. - Wydaje mi się, że mam raka. Zrobiło jej się słabo i trochę mdło.
- A masz?
- Doktor Barghoutian twierdzi, że to egzema.
- A ty mu nie wierzysz.
- Nie - odparł. - Tak. - Zastanowił się. - Nie. Nie bardzo.
- Może powinieneś poprosić o skierowanie do specjalisty. Tata zmarszczył brwi.
- Nie mógłbym mu tego zrobić.
O mały włos nie powiedziała: "Pokaż", ale byłoby to zachowaniem pod wieloma względami grubiańskim.
- Naprawdę chodzi ci o tego raka? Czy jest jeszcze coś?
Tata bezskutecznie usiłował zeskrobać z kołdry plamkę dżemu.
- Mam wrażenie, że tracę zmysły.
Na dole Jacob kwiczał radośnie, umykając przed mamą, która goniła go po kuchni.
- Może jednak powinieneś porozmawiać ze specjalistą.
- Mama uważa, że się wygłupiam. I oczywiście ma rację.
- Z jakimś psychologiem - podsunęła Katie. Tata miał nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Doktor Barghoutian na pewno mógłby cię gdzieś skierować.
Tata nadal miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Wyobraziła go sobie w pokoiku z pudełkiem papierowych chusteczek na stoliku i z jakimś czujnym i gorliwym młodym facetem w swetrze, i musiała przyznać, że go rozumie. Mimo wszystko nie chciała pozostać jedynym odbiorcą tej historii.
- Potrzebujesz pomocy.
Z kuchni dobiegi ich huk. Potem żałosne kwilenie. Tata nie zareagował ani na jedno, ani na drugie.
- Muszę iść - powiedziała Katie.
Na to też nie zareagował. Przemówił bardzo cicho:
- Zmarnowałem życie.
- Nie zmarnowałeś życia - odparła Katie głosem zazwyczaj zarezerwowanym dla Jacoba.
- Twoja matka mnie nie kocha. Przez trzydzieści lat zajmowałem się pracą, która nic mnie nie obchodzi. A teraz... - rozpłakał się. - To takie bolesne.
- Tato, proszę!
- Mam na ramieniu takie czerwone plamki.
- Co?
- Nawet nie mogę się zmusić, żeby się im przyjrzeć.
- Posłuchaj, tato. - Przycisnęła dłonie do skroni, żeby się lepiej skoncentrować. - Masz nerwicę. Masz depresję. Masz... mniejsza z tym. To nie ma nic wspólnego z mamą. Ani z twoją pracą. To się dzieje wyłącznie w twojej głowie.
- Przepraszam. Nie powinienem był o tym mówić.
- Chryste, tato. Masz fajny dom. Masz pieniądze. Masz samochód. Masz kogoś, kto się o ciebie troszczy... - Była zła. Ten gniew trzymała dla Raya. Ale nic nie mogła na to poradzić, korek wyskoczył. - Nie zmarnowałeś życia. To bzdury.
Nie mówiła tak do taty od dziesięciu lat. Musi stąd wyjść, zanim sytuacja całkiem wymknie się spod kontroli.
- Czasem zupełnie nie mogę oddychać. - Pozwalał łzom płynąć po twarzy. - Zaczynam się pocić i wiem, że zaraz stanie się coś strasznego, ale nie mam pojęcia co.
Teraz sobie przypomniała. Tamten lunch. Kiedy uciekł od stołu i siedział na patio.
Na dole Jacob przestał kwilić.
- To się nazywa napad lęku panicznego - powiedziała. - Wszyscy to mają. No dobra, może nie wszyscy. Ale mnóstwo ludzi. Nie jesteś dziwadłem. Ani nikim szczególnym. Ani innym. - Własny ton odrobinę ją niepokoił. - Są na to leki. Są sposoby, żeby sobie z tym radzić. Musisz iść do specjalisty. To już nie chodzi o ciebie. Musisz coś z tym zrobić. Nie możesz być takim samolubem..
Miała wrażenie, że gdzieś po drodze zboczyła z kursu.
- Może i masz rację - powiedział.
- Nie ma żadnego "może". - Odczekała, aż puls jej trochę zwolni. - pójdę teraz porozmawiać z mamą. Muszę coś z nią załatwić.
- Dobrze.
Znowu to samo co na patio. Przerażało ją to, jak pokornie wszystko przyjmował, bez cienia sprzeciwu. Nasuwało jej myśli o nieogolonych staruszkach powłóczących nogami na szpitalnych korytarzach, taszczących ze sobą worki na mocz.
- To idę teraz na dół.
- OK.
Przez krótką chwilę myślała, czyby go nie uściskać. Ale starczy tych nowości jak na jeden ranek.
- Przynieść ci kawę?
- Nie, dzięki. Mam tu termos.
- No to na razie, bądź grzeczny - rzuciła tonem najzupełniej niestosownym, wesołkowatym, chyba z powodu ulgi. Potem zamknęła za sobą drzwi.
Gdy weszła do kuchni, Jacob siedział na kolanach mamy, która karmiła go lodami czekoladowymi prosto z pudełka. Środek przeciwbólowy, bez wątpienia. I przypuszczalnie deser po ciastkach w czekoladzie.
Mama podniosła głowę i spytała wesoło:
- No i jak znalazłaś ojca?
Totalna niezdolność starych ludzi do komunikowania się między sobą nigdy nie przestawała jej zadziwiać.
- Potrzebuje specjalisty.
- Spróbuj mu to powiedzieć.
- Spróbowałam - odparła Katie.
- Zrobiłem bum - rzekł Jacob.
Pochyliła się i przytuliła go. Miał lody na brwiach.
- Cóż, jak sama niewątpliwie zauważyłaś - stwierdziła mama - wszelkie próby nakłonienia ojca do czegokolwiek są skazane na niepowodzenie.
Jacob wywinął się i zaczął grzebać w swoim plecaczku z Batmanem.
- Nie dyskutuj z nim - powiedziała Katie. - Po prostu to zrób. Porozmawiaj z doktorem Barghoutianem. Zawieź go do przychodni. Poproś doktora Barghoutiana o wizytę domową. Cokolwiek.
Zauważyła, że mama się żachnęła. Zauważyła też, że Jacob maszeruje do hol z wideokasetą w lepkich łapkach.
- Dokąd się wybierasz, małpeczko?
- Idę oglądać z dziadkiem Boba Budowniczego.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Jacob zrobił zawiedzioną minę.
Może powinna mu pozwolić. Tata jest w depresji. Nie gryzie żarówek. Rozerwie się, a to mu dobrze zrobi.
- No to idź. Bądź dla niego miły. Jest bardzo zmęczony.
- OK - powiedział Jacob.
- I, Jacob?
- Co?
- Nie pytaj go, czy umiera.
- Dlaczego? - spytał Jacob.
- Bo to niegrzecznie.
- OK. - Jacob podreptał na górę. Odczekała chwilę i zwróciła się do mamy.
- Mówię poważnie. O tacie. - Tylko czekała, aż matka powie: "Słuchaj no, młoda damo...", ale nic takiego nie nastąpiło. - On ma depresję.
- Tyle to wiem - odparła cierpko mama.
- Mówię tylko... - Katie urwała i ściszyła głos. Chciała wygrać ten spór. - Proszę. Zabierz go do lekarza. Albo poproś lekarza tutaj. Albo ty idź do przychodni. To nie przejdzie samo. Niedługo ślub i...
Mama westchnęła i potrząsnęła głową.
- Masz rację, nie możemy przecież dopuścić, żeby zrobił z siebie idiotę przy ludziach.