Czy wszyscy słyszą? Mam drobny kłopot!

kzarecka

2008-01-07

drobnyklopot_160W "Sunday Telegraph" o nowej książce Marka Haddona napisano: - Genialna... Niezwykle zabawna. I rzeczywiście "Drobny kłopot" potrafi rozśmieszyć. Poczytajcie i przekonajcie się sami. A o czym właściwie jest książka? George odkrywa na skórze znamie. Natychmiast wmawia sobie, że ma raka (choć lekarz mówi coś zupełnie innego). Emeryt odkrywa dodatkowo, że jego żona ma romans, córka chce poślubić nieodpowiedniego mężczyznę, a syn jest gejem. Zastanawia się, czy wszyscy już na tym świecie powariowali? Niekoniecznie, przecież to historia o całkiem normalnej rodzinie.



Fragment
Katie i Jacob wtłoczyli się przez drzwi i rzucili bagaże na podłogę. Mama ucałowała oboje.
- Tata leży w łóżku - powiedziała. - Nie czuje się najlepiej.
- Co mu jest?
- Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem. To chyba wszystko sprawa psychiki. - Przy słowach "sprawa psychiki" skrzywiła się lekko, jakby otworzyła zepsutą puszkę.
- Więc nie jest naprawdę chory? - spytała Katie.
- Ma egzemę.
- Czy mogę obejrzeć Boba Budowniczego?- spytał Jacob.
- Przykro mi, ale dziadek zabrał magnetowid na górę.
- Z egzemą nie trzeba leżeć w łóżku - powiedziała Katie. Jak często bywało w obcowaniu z rodzicami, miała uczucie, że coś się tu przed nią ukrywa, uczucie, które z upływem lat stawało się coraz bardziej mroczne.
- Mogę obejrzeć Boba Budowniczego u dziadka? - Jacob pociągnął Katie za spodnie.
- Pozwól mi porozmawiać z babcią - odparła Katie.
- Mówi, że boi się śmierci - oznajmiła mama teatralnym szeptem.
- Ale ja chcę teraz - oświadczył Jacob.
- Dwie minuty - powiedziała Katie.
- Wiesz, jaki on jest - ciągnęła mama. - Nie mam pojęcia, co się dzieje w tej jego głowie.
- Czy dziadek umiera? - spytał Jacob.
- Dziadek jest absolutnie zdrów - odparła mama.
- Chyba żeby nie był - zareplikowała Katie.
- Chcę biszkopta - rzekł Jacob.
- Akurat tak się składa, że dziś rano kupiłam delicje. Czy to nie wspaniały zbieg okoliczności? - ucieszyła się mama.
- Mamo, nie słuchasz mnie - powiedziała Katie.
- Mogę dostać dwie? - spytał Jacob.
- Jesteś dziś bardzo zuchwały - stwierdziła mama.
- Poproszę dwie delicje - zwrócił się Jacob do Katie.
- Mamo... - Katie pohamowała się. Nie chciała się pokłócić, jeszcze zanim zdejmie płaszcz. Właściwie nawet nie wiedziała, co ją rozzłościło. - Posłuchaj, weź Jacoba do kuchni i daj mu delicję. Jedną. Ja pójdę porozmawiać z tatą.
- Świetnie - przytaknęła mama świergotliwym głosikiem. - Chcesz też soku pomarańczowego?
Oboje zniknęli w kuchni i Katie ruszyła na górę.
Odwiedzanie chorego ojca wydawało jej się czymś dziwczanym i niestosownym. Choroby nie były specjalnością taty. Ani własne, ani innych. Jego specjalnością było dzielne trwanie na posterunku i odwracanie uwagi od przykrych spraw. Załamanie nerwowe u niego wydawało się należeć do tej samej kategorii prawdopodobieństwa co zapisanie się na kurs fryzjerstwa.
Zapukała i weszła.
Leżał na środku łóżka z kołdrą podciągniętą pod samą brodę niczym przestraszona babcia z bajki o Czerwonym Kapturku. Niemal natychmiast wyłączył telewizor, ale z tego, co zdążyła zobaczyć... Czyżby naprawdę oglądał Zabójczą broń ?
- Witam cię, młoda damo. - Sprawiał wrażenie mniejszego, niż jej się wydawało. Piżama nie przyczyniała się do poprawy jego wizerunku.
- Mama mówiła, że nie czujesz się najlepiej.
Nie mogła się zdecydować, co z sobą zrobić. Siadanie na łóżku wydawało się zbyt intymne, stanie zbyt medyczne, a żeby usiąść na fotelu, musiałaby zdjąć z niego porzucony podkoszulek.
- Rzeczywiście. Nie za dobrze.
Nastąpiła chwila ciszy, w czasie której oboje wpatrywali się w płaski zielonkawy ekran telewizora z małym fragmentem odbitego okna.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Nie mogła uwierzyć, że wypowiedziała te słowa do taty.
- Nie za bardzo.
Nigdy nie słyszała, żeby powiedział coś tak stanowczo. Miała dziwaczne wrażenie, że po raz pierwszy w życiu naprawdę rozmawiają. To było coś takiego, jakby odkryła we własnym pokoju nowe drzwi. Nie do końca przy­jemne.
- Obawiam się, że mama tego nie rozumie - powiedział tata. Katie nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć.
- To nie w jej stylu.
Chryste Panie. Normalni rodzice załatwiają takie sprawy między sobą. Nie chciała mieć tego na karku. Nie teraz. Ale on musiał z kimś porozmawiać, a mama najwyraźniej się do tego nie paliła.
- Co nie jest w jej stylu?
Wziął głęboki, powolny wdech.
- Boję się. - Nadal wpatrywał się w telewizor.
- Czego?
- Śmierci... Boję się śmierci.
- Czy jest coś, o czym nie powiedziałeś mamie?
Przy łóżku leżał stosik kaset wideo. Trzęsienie ziemi, Dzień Niepodległości, Godzilla, Teoria spisku...
- Wydaje mi się... - Urwał i ścisnął wargi. - Wydaje mi się, że mam raka. Zrobiło jej się słabo i trochę mdło.
- A masz?
- Doktor Barghoutian twierdzi, że to egzema.
- A ty mu nie wierzysz.
- Nie - odparł. - Tak. - Zastanowił się. - Nie. Nie bardzo.
- Może powinieneś poprosić o skierowanie do specjalisty. Tata zmarszczył brwi.
- Nie mógłbym mu tego zrobić.
O mały włos nie powiedziała: "Pokaż", ale byłoby to zachowaniem pod wieloma względami grubiańskim.
- Naprawdę chodzi ci o tego raka? Czy jest jeszcze coś?
Tata bezskutecznie usiłował zeskrobać z kołdry plamkę dżemu.
- Mam wrażenie, że tracę zmysły.
Na dole Jacob kwiczał radośnie, umykając przed mamą, która goniła go po kuchni.
- Może jednak powinieneś porozmawiać ze specjalistą.
- Mama uważa, że się wygłupiam. I oczywiście ma rację.
- Z jakimś psychologiem - podsunęła Katie. Tata miał nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Doktor Barghoutian na pewno mógłby cię gdzieś skierować.
Tata nadal miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Wyobraziła go sobie w pokoiku z pudełkiem papierowych chusteczek na stoliku i z jakimś czujnym i gorliwym młodym facetem w swetrze, i musiała przyznać, że go rozumie. Mimo wszystko nie chciała pozostać jedynym odbiorcą tej historii.
- Potrzebujesz pomocy.
Z kuchni dobiegi ich huk. Potem żałosne kwilenie. Tata nie zareagował ani na jedno, ani na drugie.
- Muszę iść - powiedziała Katie.
Na to też nie zareagował. Przemówił bardzo cicho:
- Zmarnowałem życie.
- Nie zmarnowałeś życia - odparła Katie głosem zazwyczaj zarezerwowanym dla Jacoba.
- Twoja matka mnie nie kocha. Przez trzydzieści lat zajmowałem się pracą, która nic mnie nie obchodzi. A teraz... - rozpłakał się. - To takie bolesne.
- Tato, proszę!
- Mam na ramieniu takie czerwone plamki.
- Co?
- Nawet nie mogę się zmusić, żeby się im przyjrzeć.
- Posłuchaj, tato. - Przycisnęła dłonie do skroni, żeby się lepiej skoncentrować. - Masz nerwicę. Masz depresję. Masz... mniejsza z tym. To nie ma nic wspólnego z mamą. Ani z twoją pracą. To się dzieje wyłącznie w twojej głowie.
- Przepraszam. Nie powinienem był o tym mówić.
- Chryste, tato. Masz fajny dom. Masz pieniądze. Masz samochód. Masz kogoś, kto się o ciebie troszczy... - Była zła. Ten gniew trzymała dla Raya. Ale nic nie mogła na to poradzić, korek wyskoczył. - Nie zmarnowałeś życia. To bzdury.
Nie mówiła tak do taty od dziesięciu lat. Musi stąd wyjść, zanim sytuacja całkiem wymknie się spod kontroli.
- Czasem zupełnie nie mogę oddychać. - Pozwalał łzom płynąć po twarzy. - Zaczynam się pocić i wiem, że zaraz stanie się coś strasznego, ale nie mam pojęcia co.
Teraz sobie przypomniała. Tamten lunch. Kiedy uciekł od stołu i siedział na patio.
Na dole Jacob przestał kwilić.
- To się nazywa napad lęku panicznego - powiedziała. - Wszyscy to mają. No dobra, może nie wszyscy. Ale mnóstwo ludzi. Nie jesteś dziwadłem. Ani nikim szczególnym. Ani innym. - Własny ton odrobinę ją niepokoił. - Są na to leki. Są sposoby, żeby sobie z tym radzić. Musisz iść do specjalisty. To już nie chodzi o ciebie. Musisz coś z tym zrobić. Nie możesz być takim samolubem..
Miała wrażenie, że gdzieś po drodze zboczyła z kursu.
- Może i masz rację - powiedział.
- Nie ma żadnego "może". - Odczekała, aż puls jej trochę zwolni. - pójdę teraz porozmawiać z mamą. Muszę coś z nią załatwić.
- Dobrze.
Znowu to samo co na patio. Przerażało ją to, jak pokornie wszystko przyjmował, bez cienia sprzeciwu. Nasuwało jej myśli o nieogolonych staruszkach powłóczących nogami na szpitalnych korytarzach, taszczących ze sobą worki na mocz.
- To idę teraz na dół.
- OK.
Przez krótką chwilę myślała, czyby go nie uściskać. Ale starczy tych nowości jak na jeden ranek.
- Przynieść ci kawę?
- Nie, dzięki. Mam tu termos.
- No to na razie, bądź grzeczny - rzuciła tonem najzupełniej niestosownym, wesołkowatym, chyba z powodu ulgi. Potem zamknęła za sobą drzwi.
Gdy weszła do kuchni, Jacob siedział na kolanach mamy, która karmiła go lodami czekoladowymi prosto z pudełka. Środek przeciwbólowy, bez wątpienia. I przypuszczalnie deser po ciastkach w czekoladzie.
Mama podniosła głowę i spytała wesoło:
- No i jak znalazłaś ojca?
Totalna niezdolność starych ludzi do komunikowania się między sobą nigdy nie przestawała jej zadziwiać.
- Potrzebuje specjalisty.
- Spróbuj mu to powiedzieć.
- Spróbowałam - odparła Katie.
- Zrobiłem bum - rzekł Jacob.
Pochyliła się i przytuliła go. Miał lody na brwiach.
- Cóż, jak sama niewątpliwie zauważyłaś - stwierdziła mama - wszelkie próby nakłonienia ojca do czegokolwiek są skazane na niepowodzenie.
Jacob wywinął się i zaczął grzebać w swoim plecaczku z Batmanem.
- Nie dyskutuj z nim - powiedziała Katie. - Po prostu to zrób. Porozmawiaj z doktorem Barghoutianem. Zawieź go do przychodni. Poproś doktora Barghoutiana o wizytę domową. Cokolwiek.
Zauważyła, że mama się żachnęła. Zauważyła też, że Jacob maszeruje do hol z wideokasetą w lepkich łapkach.
- Dokąd się wybierasz, małpeczko?
- Idę oglądać z dziadkiem Boba Budowniczego.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Jacob zrobił zawiedzioną minę.
Może powinna mu pozwolić. Tata jest w depresji. Nie gryzie żarówek. Rozerwie się, a to mu dobrze zrobi.
- No to idź. Bądź dla niego miły. Jest bardzo zmęczony.
- OK - powiedział Jacob.
- I, Jacob?
- Co?
- Nie pytaj go, czy umiera.
- Dlaczego? - spytał Jacob.
- Bo to niegrzecznie.
- OK. - Jacob podreptał na górę. Odczekała chwilę i zwróciła się do mamy.
- Mówię poważnie. O tacie. - Tylko czekała, aż matka powie: "Słuchaj no, młoda damo...", ale nic takiego nie nastąpiło. - On ma depresję.
- Tyle to wiem - odparła cierpko mama.
- Mówię tylko... - Katie urwała i ściszyła głos. Chciała wygrać ten spór. - Proszę. Zabierz go do lekarza. Albo poproś lekarza tutaj. Albo ty idź do przychodni. To nie przejdzie samo. Niedługo ślub i...
Mama westchnęła i potrząsnęła głową.
- Masz rację, nie możemy przecież dopuścić, żeby zrobił z siebie idiotę przy ludziach.


Tagi: grobny kłopot, książka, fragment, mark haddon, sunday telegraph, bob budowniczy, delicje,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany