Cormac tylko i wyłącznie dla Ciebie!
kzarecka
2008-01-24
Moss zapłacił kierowcy, wysiadł przed motelem, powiesił sobie torbę na ramieniu, zatrzasnął drzwi taksówki, odwrócił się i wszedł do recepcji. Recepcjonistka już była za kontuarem. Położył torbę na podłodze i oparł się na blacie. Recepcjonistka wyglądała na nieco zmieszaną.
– Witam – rzekła. – Chce pan przedłużyć pobyt?
– Potrzebuję pokoju.
– Pragnie pan zmienić pokój czy wziąć dodatkowy?
– Ten chcę zatrzymać i wziąć drugi. – Dobrze.
– Czy ma pani plan motelu?
Spojrzała pod kontuar.
– Gdzieś tu był. Chwileczkę. Chyba właśnie jest.
Położyła na blacie stary folder. Na okładce widniało zdjęcie samochodu z lat pięćdziesiątych stojącego przed motelem. Moss otworzył folder i zaczął studiować plan.
– Może numer pięćdziesiąt dwa?
– Jeśli pan sobie życzy, pokój obok pańskiego jest wolny. Numer sto dwadzieścia.
– Nie szkodzi. A numer sto czterdzieści dwa?
Zdjęła klucz z tablicy za plecami.
– Będzie pan winien za dwie doby – powiedziała.
Zapłacił, podniósł torbę, wyszedł i skręcił na ścieżkę prowadzącą na tyły motelu. Recepcjonistka pochyliła się nad kontuarem i spojrzała za odchodzącym.
Kiedy znalazł się w pokoju, usiadł z otwartym folderem na łóżku. Potem przeszedł do łazienki, stanął w wannie i przyłożył ucho do ściany. Usłyszał grający telewizor. Wrócił do pokoju, usiadł, otworzył torbę, wyjął z niej obrzynek, położył go obok siebie i z torby wysypał wszystko na łóżko.
Wziął śrubokręt, odsunął krzesło od biurka, stanął na nim, odkręcił kratkę kanału wentylacyjnego, zszedł i położył ją na łóżku zakurzoną stroną do góry. Znowu wszedł na krzesło i przystawił ucho do kanału wentylacyjnego. Nasłuchiwał. Zszedł, wziął latarkę i z powrotem stanął na krześle.
Zobaczył, że w kanale, w odległości około trzech metrów jest odgałęzienie, gdzie dostrzegł wystającą walizkę. Zgasił latarkę
i nasłuchiwał z zamkniętymi oczami.
Zszedł z krzesła, wziął broń, zbliżył się do drzwi, wyłączył światło i stał w ciemnościach, patrząc przez firankę na dziedziniec. Wrócił, odłożył broń na łóżko i zapalił latarkę.
Z nylonowej torby wyjął maszty. Połączył trzy lekkie aluminiowe rurki, każda długości nieco ponad dziewięćdziesiąt centymetrów, i żeby się nie wysunęły, zabezpieczył taśmą izolacyjną miejsca styku. Z szafy wyjął trzy druciane ramiączka, usiadł na łóżku, szczypcami wyciął z nich haczyki, z których zrobił jeden, oklejając je taśmą. Przymocował haczyk do końca masztu taśmą, wstał i wsunął maszt do kanału wentylacyjnego.
Zgasił latarkę, rzucił ją na łóżko, podszedł do okna i wyjrzał. Usłyszał warkot jakiejś ciężarówki jadącej autostradą. Odczekał, aż przejechała. Kot idący przez dziedziniec nagle się zatrzymał, ale zaraz poszedł dalej.
Z latarką w ręku Moss stanął na krześle. Potem włączył ją, położył w kanale tuż przy metalowej ściance i próbował zaczepić haczyk o walizkę. Zdołał ją nieco obrócić, ale haczyk się ześlizgnął. Po kilku nieudanych próbach udało mu się zaczepić haczyk o jeden z pasków i powoli przyciągnąć walizkę przez zakurzony kanał do miejsca, w którym już mógł wyjąć maszt i dosięgnąć jej ręką.
Siedząc na łóżku, wytarł walizkę z kurzu, otworzył ją, a potem przez chwilę patrzył na pliki banknotów. Wyjął jeden i z trzaskiem przeciągnął kciukiem po banknotach jak przy tasowaniu kart. Odłożył plik na miejsce, odwiązał sznurek od paska walizki, wyłączył latarkę i siedział, nasłuchując. Potem wstał, wyciągnął maszt z kanału wentylacyjnego, przykręcił kratkę i zebrał narzędzia. Położył klucz na biurku, zapakował broń i narzędzia do torby, a następnie, wziąwszy tylko ją i walizkę, wyszedł z pokoju.
Z odbiornikiem na kolanach i opuszczoną szybą Chigurh wolno jechał wzdłuż pokojów motelu. Gdy dotarł do końca, ruszył z powrotem. Zatrzymał się, włączył bieg wsteczny, cofnął się kawałek po asfalcie i znowu stanął. Wreszcie zajechał pod recepcję, wysiadł i wszedł do środka.
Zegar na ścianie wskazywał godzinę dwunastą czterdzieści dwie. Telewizor był włączony, a recepcjonistka wyglądała na senną.
– Słucham pana – powiedziała. – Czym mogę służyć?
Z kluczem w kieszeni koszuli wyszedł z recepcji, wsiadł do samochodu, przejechał wzdłuż budynku, zaparkował i wysiadł, niosąc torbę z odbiornikiem i bronią. W pokoju rzucił torbę na łóżko, zdjął buty, a następnie wyszedł z odbiornikiem, bateriami i bronią zabraną z terenówki. Była to strzelba dwunastka Remingtona z wojskową plastikową kolbą. Strzelba miała trzydziestocentymetrowy tłumik domowej roboty, średnicą przypominający puszkę piwa. Chigurh w skarpetkach ruszył podcieniem wzdłuż pokojów, nasłuchując sygnału.
Wrócił do swojego pokoju i stanął w otwartych drzwiach w trupim blasku latarni na parkingu. Poszedł do łazienki i włączył tam światło. Uważnie zmierzył wzrokiem pokój, starając się zapamiętać rozkład wyłączników światła. Potem wszedł do pokoju i rozejrzał się jeszcze raz. Usiadł, włożył buty, wziął zbiornik ze sprężonym powietrzem, powiesił go sobie na ramieniu, chwycił pistolet do uśmiercania zwierząt, który zwisał z gumowej rurki, i wyszedł.
Zatrzymał się przy drzwiach jakiegoś pokoju i nasłuchiwał. Z pomocą pistoletu pneumatycznego usunął wkładkę zamka i kopnięciem otworzył drzwi.
Meksykanin w zielonej koszuli chciał zerwać się z łóżka i sięgnął po niewielki pistolet maszynowy, który leżał obok niego. Chigurh trzykrotnie strzelił tak szybko, jakby padł jeden przeciągły strzał. Strzelba wydała dziwny stłumiony huk, jak gdyby ktoś kaszlał w lufę. Strzępki zmasakrowanej górnej połowy ciała Meksykanina zakrwawiły wezgłowie i ścianę. Chigurh włączył światło, cofnął się od drzwi i rozejrzał po pokoju. Stojąc tyłem do ściany, znowu szybko spojrzał wokół. Drzwi do łazienki, poprzednio
zamknięte, były otwarte. Wpadł do pokoju, oddał dwa strzały w drzwi łazienki oraz jeden w jej ścianę i ponownie cofnął się na zewnątrz. Gdzieś przy końcu budynku zapaliło się światło. Chigurh odczekał chwilę, a potem jeszcze raz zajrzał do pokoju. Strzaskane drzwi łazienki wisiały na zawiasach, a po różowych kafelkach płynęła cienka strużka krwi.
Chigurh stanął w wejściu, skąd wpakował jeszcze dwie kule w ścianę łazienki, i wszedł z bronią gotową do strzału. Na posadzce siedział mężczyzna bezwładnie oparty o wannę, trzymając
AK-47. Dostał w klatkę piersiową i szyję, mocno krwawił.
– To nie ja – rzęził. – To nie ja.
Chigurh cofnął się, by uniknąć odłamków odpryskujących z wanny, i strzelił mu w twarz.
Wyszedł przed motel i zatrzymał się na chodniku. Nikogo nie było. Wrócił i zaczął przeszukiwać pokój. Zajrzał do szafy, pod łóżko, wyciągnął wszystkie szuflady i rzucił je na podłogę. W łazience, na umywalce dostrzegł pistolet maszynowy Mossa. Nie ruszał go. Wytarł buty o dywan, by usunąć krew z podeszew, i stał, patrząc na pokój. Wówczas jego wzrok padł na kratkę kanału wentylacyjnego.
Wziął lampę stojącą obok łóżka, wyrwał sznur z gniazdka, wszedł na biurko, ciężką podstawą lampy uderzył w środek kratki, zdjął ją i zajrzał do kanału. Na kurzu dostrzegł ślady wleczenia jakiegoś przedmiotu. Zszedł. Zobaczył, że poplamił sobie koszulę krwią i ropą, które były na ścianie. Zdjął koszulę i ruszył z nią do łazienki, gdzie się umył. Potem zmoczył ręcznik, przetarł buty, złożył go i oczyścił nim nogawki dżinsów. Z nagim torsem i zwiniętą koszulą w ręku wziął strzelbę, wrócił do pokoju, rozejrzał się ostatni raz i wyszedł.
Kiedy do biura wszedł Bell, Torbert uniósł głowę, wstał i położył przed nim na blacie jakiś dokument.
– To jest to? – spytał szeryf.
– Tak.
Bell usiadł wygodnie w fotelu i zaczął czytać, rytmicznie dotykając dolnej wargi palcem wskazującym. Po chwili odłożył wyniki sekcji zwłok. Nie patrząc na Torberta, rzekł:
– Wiem, co się stało.
– To dobrze.
– Czy kiedykolwiek byłeś w rzeźni?
– Chyba tak.
– No więc byłeś czy nie?
– Tylko raz, jako mały chłopak.
– Że też ktoś zabiera tam dzieci!
– Sam polazłem. Wślizgnąłem się.
– Jak zabijali krowy?
– Był tam facet, który stał okrakiem nad pochylnią. Spuszczali nią krowy, po jednej za każdym razem, i on je walił w łeb drewnianym młotem. Robił to przez cały dzień.
– Mniej więcej się zgadza. Obecnie wygląda to jednak inaczej. Używa się pneumatycznego pistoletu, z którego wyskakuje stalowy bolec. Przystawiają pistolet krowie do łba między oczami,
naciskają spust i ona pada. Szybka robota.
Torbert stał przy biurku, spodziewając się, że szeryf będzie mówił dalej, ale Bell milczał. Zastępca jeszcze chwilę tak stał, a potem spojrzał w przestrzeń i rzekł:
– Szkoda, że pan mi to powiedział.
– Wiem – odparł Bell. – Wiedziałem, co powiesz, zanim się odezwałeś.
Moss dotarł do Eagle Pass za piętnaście druga w nocy. Prawie przez całą drogę spał na tylnym siedzeniu taksówki. Obudził się, gdy zwolniła, zjeżdżając z autostrady na Main Street. Patrzył na białe klosze latarni przesuwające się pod górnym brzegiem okna. Wreszcie usiadł.
– Jedzie pan za rzekę? – spytał kierowca.
– Nie. Do śródmieścia.
– Jesteśmy w śródmieściu.
Moss pochylił się do przodu, kładąc łokcie na oparciu siedzenia.
– Co to za budynek?
– S¹d hrabstwa Maverick.
– Nie ten, chodzi mi o tamten z szyldem.
– To hotel Eagle.
– Proszę mnie tam wysadzić.
Wręczył taksówkarzowi uzgodnioną sumę pięćdziesięciu dolarów, podniósł swój bagaż z krawężnika i po schodach wszedł do hotelu. Recepcjonista sprawiał wrażenie, jakby na niego czekał.
Moss zapłacił, włożył klucz do kieszeni i schodami dotarł do typowego korytarza starego hotelu. Wokół panowała śmiertelna cisza. Wszystkie okna nad drzwiami do pokojów były ciemne. Znalazł swój numer, otworzył drzwi, wszedł i zamknął je za sobą. Do wnętrza, przez firankę w oknie, wpadało światło latarni. Moss położył torby na łóżku, wrócił do drzwi i nacisnął staromodny przełącznik górnego oświetlenia. Dębowe meble z przełomu XIX i XX wieku. Brązowe ściany. Narzuta tej samej barwy.
Usiadł na łóżku, myśląc o tym wszystkim. Wstał, spojrzał przez okno na parking, poszedł do łazienki, wrócił ze szklanką wody i znów usiadł na łóżku. Wypił trochę wody i postawił szklankę na szklanym blacie drewnianego nocnego stolika.
– Cholera, nie ma wyjścia – mruknął.
Otworzył walizkę i zaczął przekładać pliki banknotów na łóżko. Kiedy ją opróżnił, upewnił się, że nie miała podwójnego dna ani podwójnych boków. Następnie zabrał się do wkładania plików z powrotem. Każdy z nich sprawdził, przeciągając kciukiem po banknotach jak przy tasowaniu kart. Włożył już do walizki około jednej trzeciej banknotów, gdy znalazł nadajnik.
Ukryty w banknotach z wyciętym środkiem, miał wielkość zapalniczki Zippo. Moss ściągnął taśmę i zważył go w dłoni. Następnie włożył nadajnik do szuflady, wstał, zaniósł uszkodzone banknoty razem z taśmą do łazienki, wrzucił je do miski klozetowej, spuścił wodę i wrócił do pokoju. Złożył pozostałe luźne setki na pół, wsadził je do kieszeni, a resztę plików poukładał w walizce, którą przeniósł na fotel i patrzył na nią, siedząc. Myślał o bardzo wielu rzeczach, lecz jedna sprawa dalej zaprzątała mu głowę: kiedyś musi przerwać taką ucieczkę na łut szczęścia.
Wyjął obrzynek z torby, położył go na łóżku i włączył nocną lampkę. Podszedł do drzwi, zgasił górne światło, wrócił, wyciągnął się na łóżku i utkwił wzrok w suficie. Wiedział, co go czeka, ale nie wiedział kiedy. Wstał i poszedł do łazienki, gdzie włączył światło nad umywalką i przejrzał się w lustrze. Zdjął myjkę ze szklanego wieszaka na ręczniki, puścił gorącą wodę, zmoczył myjkę, wyżął ją, a potem przetarł sobie twarz i kark. Odlał się, zgasił światło, wyszedł z łazienki i usiadł na łóżku. Już zrozumiał, że nigdy w życiu nie będzie bezpieczny, i zastanawiał się, czy zdoła do tego przywyknąć.
Żeby stać się właścicielem książki Cormaca McCarthy’ego, wystarczy odpowiedzieć na pytanie:
Ile oscarowych nominacji dostał film braci Coen będący adaptacją powieści "To nie jest kraj dla starych ludzi"?
Odpowiedzi zatytułowane "KONKURS-McCarthy" należy wysyłać na adres skrzynki redakcyjnej:
redakcja@przystan-literacka.pl
W wysłanej wiadomości prosimy o zamieszczenie odpowiedzi na powyższe pytanie konkursowe, podanie swojego imienia i nazwiska oraz adresu, pod który, w razie wygrania, książka powinna zostać wysłana.
Na odpowiedzi czekamy do 3 lutego.
Przypominamy, że wysłanie wiadomości jest jednocześnie wyrażeniem zgodę na przetwarzanie i wykorzystywanie danych osobowych przez Serwis Przystan-Literacka.pl zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 roku (Dz. U. Nr 133, pozycja 883).
KaHa