Cormac tylko i wyłącznie dla Ciebie!

kzarecka

2008-01-24

toniejestkraj_160.Kolejny konkurs. Jednak zanim padnie pytanie, każdy z was będzie miał możliwość zapoznania się z fragmentem powieści (zupełnie innym niż ten, który dostępny jest na stronie Prószyńskiego i który pojawił się również w PL). "To nie jest kraj dla starych ludzi" Cormaca McCarthy'ego to książka, którą wychwalali wszyscy. W Stanach Zjednoczonych narobiła takiego zamieszania, że nawet za jej adaptację zabrali się bracia Coen. W amerykańskim "Newsweeku" napisano, że "proza Mc'Carthy'ego jest tak melodyjna, że powinno się ja czytać na głos". Spróbujcie z dzisiejszym fragmentem. A później piszcie - egzemplarze powieści czekają właśnie na was.



Moss zapłacił kierowcy, wysiadł przed motelem, powiesił sobie torbę na ramieniu, zatrzasnął drzwi taksówki, odwrócił się i wszedł do recepcji. Recepcjonistka już była za kontuarem. Położył torbę na podłodze i oparł się na blacie. Recepcjonistka wyglądała na nieco zmieszaną.
Witam – rzekła. – Chce pan przedłużyć pobyt?
Potrzebuję pokoju.
Pragnie pan zmienić pokój czy wziąć dodatkowy?
Ten chcę zatrzymać i wziąć drugi. – Dobrze.
Czy ma pani plan motelu?
Spojrzała pod kontuar.
Gdzieś tu był. Chwileczkę. Chyba właśnie jest.
Położyła na blacie stary folder. Na okładce widniało zdjęcie samochodu z lat pięćdziesiątych stojącego przed motelem. Moss otworzył folder i zaczął studiować plan.
Może numer pięćdziesiąt dwa?
Jeśli pan sobie życzy, pokój obok pańskiego jest wolny. Numer sto dwadzieścia.
Nie szkodzi. A numer sto czterdzieści dwa?
Zdjęła klucz z tablicy za plecami.
Będzie pan winien za dwie doby – powiedziała.
Zapłacił, podniósł torbę, wyszedł i skręcił na ścieżkę prowadzącą na tyły motelu. Recepcjonistka pochyliła się nad kontuarem i spojrzała za odchodzącym.
Kiedy znalazł się w pokoju, usiadł z otwartym folderem na łóżku. Potem przeszedł do łazienki, stanął w wannie i przyłożył ucho do ściany. Usłyszał grający telewizor. Wrócił do pokoju, usiadł, otworzył torbę, wyjął z niej obrzynek, położył go obok siebie i z torby wysypał wszystko na łóżko.
Wziął śrubokręt, odsunął krzesło od biurka, stanął na nim, odkręcił kratkę kanału wentylacyjnego, zszedł i położył ją na łóżku zakurzoną stroną do góry. Znowu wszedł na krzesło i przystawił ucho do kanału wentylacyjnego. Nasłuchiwał. Zszedł, wziął latarkę i z powrotem stanął na krześle.
Zobaczył, że w kanale, w odległości około trzech metrów jest odgałęzienie, gdzie dostrzegł wystającą walizkę. Zgasił latarkę
i nasłuchiwał z zamkniętymi oczami.
Zszedł z krzesła, wziął broń, zbliżył się do drzwi, wyłączył światło i stał w ciemnościach, patrząc przez firankę na dziedziniec. Wrócił, odłożył broń na łóżko i zapalił latarkę.
Z nylonowej torby wyjął maszty. Połączył trzy lekkie aluminiowe rurki, każda długości nieco ponad dziewięćdziesiąt centymetrów, i żeby się nie wysunęły, zabezpieczył taśmą izolacyjną miejsca styku. Z szafy wyjął trzy druciane ramiączka, usiadł na łóżku, szczypcami wyciął z nich haczyki, z których zrobił jeden, oklejając je taśmą. Przymocował haczyk do końca masztu taśmą, wstał i wsunął maszt do kanału wentylacyjnego.
Zgasił latarkę, rzucił ją na łóżko, podszedł do okna i wyjrzał. Usłyszał warkot jakiejś ciężarówki jadącej autostradą. Odczekał, aż przejechała. Kot idący przez dziedziniec nagle się zatrzymał, ale zaraz poszedł dalej.
Z latarką w ręku Moss stanął na krześle. Potem włączył ją, położył w kanale tuż przy metalowej ściance i próbował zaczepić haczyk o walizkę. Zdołał ją nieco obrócić, ale haczyk się ześlizgnął. Po kilku nieudanych próbach udało mu się zaczepić haczyk o jeden z pasków i powoli przyciągnąć walizkę przez zakurzony kanał do miejsca, w którym już mógł wyjąć maszt i dosięgnąć jej ręką.
Siedząc na łóżku, wytarł walizkę z kurzu, otworzył ją, a potem przez chwilę patrzył na pliki banknotów. Wyjął jeden i z trzaskiem przeciągnął kciukiem po banknotach jak przy tasowaniu kart. Odłożył plik na miejsce, odwiązał sznurek od paska walizki, wyłączył latarkę i siedział, nasłuchując. Potem wstał, wyciągnął maszt z kanału wentylacyjnego, przykręcił kratkę i zebrał narzędzia. Położył klucz na biurku, zapakował broń i narzędzia do torby, a następnie, wziąwszy tylko ją i walizkę, wyszedł z pokoju.

Z odbiornikiem na kolanach i opuszczoną szybą Chigurh wolno jechał wzdłuż pokojów motelu. Gdy dotarł do końca, ruszył z powrotem. Zatrzymał się, włączył bieg wsteczny, cofnął się kawałek po asfalcie i znowu stanął. Wreszcie zajechał pod recepcję, wysiadł i wszedł do środka.
Zegar na ścianie wskazywał godzinę dwunastą czterdzieści dwie. Telewizor był włączony, a recepcjonistka wyglądała na senną.
Słucham pana – powiedziała. – Czym mogę służyć?
Z kluczem w kieszeni koszuli wyszedł z recepcji, wsiadł do samochodu, przejechał wzdłuż budynku, zaparkował i wysiadł, niosąc torbę z odbiornikiem i bronią. W pokoju rzucił torbę na łóżko, zdjął buty, a następnie wyszedł z odbiornikiem, bateriami i bronią zabraną z terenówki. Była to strzelba dwunastka Remingtona z wojskową plastikową kolbą. Strzelba miała trzydziestocentymetrowy tłumik domowej roboty, średnicą przypominający puszkę piwa. Chigurh w skarpetkach ruszył podcieniem wzdłuż pokojów, nasłuchując sygnału.
Wrócił do swojego pokoju i stanął w otwartych drzwiach w trupim blasku latarni na parkingu. Poszedł do łazienki i włączył tam światło. Uważnie zmierzył wzrokiem pokój, starając się zapamiętać rozkład wyłączników światła. Potem wszedł do pokoju i rozejrzał się jeszcze raz. Usiadł, włożył buty, wziął zbiornik ze sprężonym powietrzem, powiesił go sobie na ramieniu, chwycił pistolet do uśmiercania zwierząt, który zwisał z gumowej rurki, i wyszedł.
Zatrzymał się przy drzwiach jakiegoś pokoju i nasłuchiwał. Z pomocą pistoletu pneumatycznego usunął wkładkę zamka i kopnięciem otworzył drzwi.
Meksykanin w zielonej koszuli chciał zerwać się z łóżka i sięgnął po niewielki pistolet maszynowy, który leżał obok niego. Chigurh trzykrotnie strzelił tak szybko, jakby padł jeden przeciągły strzał. Strzelba wydała dziwny stłumiony huk, jak gdyby ktoś kaszlał w lufę. Strzępki zmasakrowanej górnej połowy ciała Meksykanina zakrwawiły wezgłowie i ścianę. Chigurh włączył światło, cofnął się od drzwi i rozejrzał po pokoju. Stojąc tyłem do ściany, znowu szybko spojrzał wokół. Drzwi do łazienki, poprzednio
zamknięte, były otwarte. Wpadł do pokoju, oddał dwa strzały w drzwi łazienki oraz jeden w jej ścianę i ponownie cofnął się na zewnątrz. Gdzieś przy końcu budynku zapaliło się światło. Chigurh odczekał chwilę, a potem jeszcze raz zajrzał do pokoju. Strzaskane drzwi łazienki wisiały na zawiasach, a po różowych kafelkach płynęła cienka strużka krwi.
Chigurh stanął w wejściu, skąd wpakował jeszcze dwie kule w ścianę łazienki, i wszedł z bronią gotową do strzału. Na posadzce siedział mężczyzna bezwładnie oparty o wannę, trzymając
AK-47. Dostał w klatkę piersiową i szyję, mocno krwawił.
To nie ja – rzęził. – To nie ja.
Chigurh cofnął się, by uniknąć odłamków odpryskujących z wanny, i strzelił mu w twarz.
Wyszedł przed motel i zatrzymał się na chodniku. Nikogo nie było. Wrócił i zaczął przeszukiwać pokój. Zajrzał do szafy, pod łóżko, wyciągnął wszystkie szuflady i rzucił je na podłogę. W łazience, na umywalce dostrzegł pistolet maszynowy Mossa. Nie ruszał go. Wytarł buty o dywan, by usunąć krew z podeszew, i stał, patrząc na pokój. Wówczas jego wzrok padł na kratkę kanału wentylacyjnego.
Wziął lampę stojącą obok łóżka, wyrwał sznur z gniazdka, wszedł na biurko, ciężką podstawą lampy uderzył w środek kratki, zdjął ją i zajrzał do kanału. Na kurzu dostrzegł ślady wleczenia jakiegoś przedmiotu. Zszedł. Zobaczył, że poplamił sobie koszulę krwią i ropą, które były na ścianie. Zdjął koszulę i ruszył z nią do łazienki, gdzie się umył. Potem zmoczył ręcznik, przetarł buty, złożył go i oczyścił nim nogawki dżinsów. Z nagim torsem i zwiniętą koszulą w ręku wziął strzelbę, wrócił do pokoju, rozejrzał się ostatni raz i wyszedł.

Kiedy do biura wszedł Bell, Torbert uniósł głowę, wstał i położył przed nim na blacie jakiś dokument.
To jest to? – spytał szeryf.
Tak.
Bell usiadł wygodnie w fotelu i zaczął czytać, rytmicznie dotykając dolnej wargi palcem wskazującym. Po chwili odłożył wyniki sekcji zwłok. Nie patrząc na Torberta, rzekł:
Wiem, co się stało.
To dobrze.
Czy kiedykolwiek byłeś w rzeźni?
Chyba tak.
No więc byłeś czy nie?
Tylko raz, jako mały chłopak.
Że też ktoś zabiera tam dzieci!
Sam polazłem. Wślizgnąłem się.
Jak zabijali krowy?
Był tam facet, który stał okrakiem nad pochylnią. Spuszczali nią krowy, po jednej za każdym razem, i on je walił w łeb drewnianym młotem. Robił to przez cały dzień.
Mniej więcej się zgadza. Obecnie wygląda to jednak inaczej. Używa się pneumatycznego pistoletu, z którego wyskakuje stalowy bolec. Przystawiają pistolet krowie do łba między oczami,
naciskają spust i ona pada. Szybka robota.
Torbert stał przy biurku, spodziewając się, że szeryf będzie mówił dalej, ale Bell milczał. Zastępca jeszcze chwilę tak stał, a potem spojrzał w przestrzeń i rzekł:
Szkoda, że pan mi to powiedział.
Wiem – odparł Bell. – Wiedziałem, co powiesz, zanim się odezwałeś.

Moss dotarł do Eagle Pass za piętnaście druga w nocy. Prawie przez całą drogę spał na tylnym siedzeniu taksówki. Obudził się, gdy zwolniła, zjeżdżając z autostrady na Main Street. Patrzył na białe klosze latarni przesuwające się pod górnym brzegiem okna. Wreszcie usiadł.
Jedzie pan za rzekę? – spytał kierowca.
Nie. Do śródmieścia.
Jesteśmy w śródmieściu.
Moss pochylił się do przodu, kładąc łokcie na oparciu siedzenia.
Co to za budynek?
S¹d hrabstwa Maverick.
Nie ten, chodzi mi o tamten z szyldem.
To hotel Eagle.
Proszę mnie tam wysadzić.
Wręczył taksówkarzowi uzgodnioną sumę pięćdziesięciu dolarów, podniósł swój bagaż z krawężnika i po schodach wszedł do hotelu. Recepcjonista sprawiał wrażenie, jakby na niego czekał.

Moss zapłacił, włożył klucz do kieszeni i schodami dotarł do typowego korytarza starego hotelu. Wokół panowała śmiertelna cisza. Wszystkie okna nad drzwiami do pokojów były ciemne. Znalazł swój numer, otworzył drzwi, wszedł i zamknął je za sobą. Do wnętrza, przez firankę w oknie, wpadało światło latarni. Moss położył torby na łóżku, wrócił do drzwi i nacisnął staromodny przełącznik górnego oświetlenia. Dębowe meble z przełomu XIX i XX wieku. Brązowe ściany. Narzuta tej samej barwy.
Usiadł na łóżku, myśląc o tym wszystkim. Wstał, spojrzał przez okno na parking, poszedł do łazienki, wrócił ze szklanką wody i znów usiadł na łóżku. Wypił trochę wody i postawił szklankę na szklanym blacie drewnianego nocnego stolika.
Cholera, nie ma wyjścia – mruknął.
Otworzył walizkę i zaczął przekładać pliki banknotów na łóżko. Kiedy ją opróżnił, upewnił się, że nie miała podwójnego dna ani podwójnych boków. Następnie zabrał się do wkładania plików z powrotem. Każdy z nich sprawdził, przeciągając kciukiem po banknotach jak przy tasowaniu kart. Włożył już do walizki około jednej trzeciej banknotów, gdy znalazł nadajnik.
Ukryty w banknotach z wyciętym środkiem, miał wielkość zapalniczki Zippo. Moss ściągnął taśmę i zważył go w dłoni. Następnie włożył nadajnik do szuflady, wstał, zaniósł uszkodzone banknoty razem z taśmą do łazienki, wrzucił je do miski klozetowej, spuścił wodę i wrócił do pokoju. Złożył pozostałe luźne setki na pół, wsadził je do kieszeni, a resztę plików poukładał w walizce, którą przeniósł na fotel i patrzył na nią, siedząc. Myślał o bardzo wielu rzeczach, lecz jedna sprawa dalej zaprzątała mu głowę: kiedyś musi przerwać taką ucieczkę na łut szczęścia.
Wyjął obrzynek z torby, położył go na łóżku i włączył nocną lampkę. Podszedł do drzwi, zgasił górne światło, wrócił, wyciągnął się na łóżku i utkwił wzrok w suficie. Wiedział, co go czeka, ale nie wiedział kiedy. Wstał i poszedł do łazienki, gdzie włączył światło nad umywalką i przejrzał się w lustrze. Zdjął myjkę ze szklanego wieszaka na ręczniki, puścił gorącą wodę, zmoczył myjkę, wyżął ją, a potem przetarł sobie twarz i kark. Odlał się, zgasił światło, wyszedł z łazienki i usiadł na łóżku. Już zrozumiał, że nigdy w życiu nie będzie bezpieczny, i zastanawiał się, czy zdoła do tego przywyknąć.



Żeby stać się właścicielem książki Cormaca McCarthy’ego, wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

Ile oscarowych nominacji dostał film braci Coen będący adaptacją powieści "To nie jest kraj dla starych ludzi"?

Odpowiedzi zatytułowane "KONKURS-McCarthy" należy wysyłać na adres skrzynki redakcyjnej:

redakcja@przystan-literacka.pl

W wysłanej wiadomości prosimy o zamieszczenie odpowiedzi na powyższe pytanie konkursowe, podanie swojego imienia i nazwiska oraz adresu, pod który, w razie wygrania, książka powinna zostać wysłana.

Na odpowiedzi czekamy do 3 lutego.

Przypominamy, że wysłanie wiadomości jest jednocześnie wyrażeniem zgodę na przetwarzanie i wykorzystywanie danych osobowych przez Serwis Przystan-Literacka.pl zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 roku (Dz. U. Nr 133, pozycja 883).

KaHa

Tagi: cormac mccarthy, to nie jest kraj dla starych ludzi, książka, konkurs, fragment, powieść, film, oscarowe nominacje, oscar, newsweek, bracia coen, coen, przystań literacka,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany