Między 8:45 a 11:30

kzarecka

2008-05-02

mamuskigotowe_160Właśnie w tych godzinach trzy razy w tygodniu (poniedziałek, środa, piątek) bohaterka książki "Mamuśki gotowe na wszystko" prowadzi śledztwo. W jakiej sprawie? Morderstwa sąsiadki. Czy jest detektywem? Oczywiście, że nie. To matka trojga dzieci, żona mężczyzny, który niegdyś kochał, teraz nie ma czasu. Na dodatek jej idealne miasteczko jest nudne, a sąsiadki zadzierają nosa. W końcu jednak spokój burzy owa śmierć. I Kate odkrywa, że idealne miasteczko wcale nie jest idealne, a jego mieszkańcy mają mnóstwo sekretów. Czy coś Wam to przypomina? Tak, tak, troszeczkę klimatu z "Gotowych na wszystko". Przed premierą przeczytajcie fragment powieści Jennifer Weiner.


- Mówiłem już, proszę pani, że wcale nie chcę jej przesłuchiwać - wyjaśniał cierpliwie następnego ranka Stan Bergeron, stojący na moim podjeździe, podczas gdy ja schodziłam w szlafroku po schodach. - To nie jest oficjalna wizyta. Tylko sprawdzam.
- Bez adwokata nie ma mowy - powiedziała moja najlepsza przyjaciółka, stojąc w otwartych drzwiach z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Prezentowałaby się o wiele bardziej imponująco, gdyby nie miała na sobie różowej jedwabnej piżamy, wielkich kapci w kształcie szopów praczy, a zza jej nóg nie wyglądały moje dzieci.
Ziewnęłam. Była dziesiąta rano, spałam o cztery godziny dłużej niż normalnie, ale do drugiej nad ranem nie mogłam zmrużyć oka. Chciałam zadzwonić do Evana, lecz nie przychodziła mi do głowy żadna wymówka, by wyjść z domu bez dzieci, a za nic nie mogłam dzwonić do byłej miłości mojego życia z domu, który dzieliłam z moim obecnym mężem. Kiedy wreszcie zasnęłam, śniły mi się koszmary. Zgubiłam się w bibliotece, w której współautorką wszystkich książek była Kitty Cavanaugh, a kiedy je otwierałam, strony powoli wypełniały się krwią. "Szukam czegoś innego", powiedziałam do bibliotekarki, którą okazała się pani Dietl z Red Wheel Barrow. Postukała palcem w tarczę zegarka i wyciągnęła ręce po książki. "Znów się pani spóźniła", powiedziała.
Potarłam oczy i rozejrzałam się, by zbadać sytuację. Wyglądało na to, że Janie nad wszystkim panuje, z kilkoma niewielkimi wyjątkami: dzieci nadal miały na sobie piżamy (a sądząc po ich dłoniach i buziach, na śniadanie jadły wyłącznie syrop), a przed moim domem stał zaparkowany samochód policyjny.
- Cześć, Stan.
Skinął trwożliwie głową gdy przeciskałam się obok Janie.
- Dzień dobry, Kate. Wpadłem, by przekazać ci najnowsze wieści.
- Halo? Przepraszam. Ad-wo-kat? Czy nie rozumie pan
którejś z tych sylab? - dopytywała się Janie.
- W porządku - powiedziałam.
- Nie jest w porządku - zaprotestowała. - Kiedy rozmawiasz z policją musisz mieć przy sobie adwokata. - Prze­wróciła oczami i spojrzała na Sophie. - Czy przez cały rok na darmo oglądałam Nowojorskich gliniarzy?
- Nie ma mowy! - powiedziała Sophie. Trzymała pod pachą Paskudka ubranego w mundur policyjny ("Rozdział sto ósmy, w którym wstępuję do policji").
- Nie musisz nic mówić - zawołał Stan. - Tylko kiwaj głową.
Skinęłam.
- Co się dzieje, Stan? Wiecie już, kto to zrobił?
- Nie - odparł, a potem wyraźnie się rozjaśnił. - Ale znaleźliśmy Evana McKennę!
Na dźwięk jego nazwiska serce podskoczyło mi jak głupia ryba.
- To świetnie.
- Czy jest podejrzany? - zapytała z nadzieją w głosie Janie.
- Nie będziemy tego wiedzieć, dopóki go nie przesłuchamy - wyjaśnił Stan. - Był w Miami.
- Tak twierdzi - mruknęła Janie. Już głośniej rzuciła: - A mąż?
- Mąż? - powtórzył Stan.
- Jest podejrzany?
- Nieee. On ma alibi. Przez cały dzień był w mieście. Janie odrzuciła włosy na plecy.
- No proszę. Wygląda na to, że wyeliminowaliśmy już wszystkich. Może więc zrobił to lokaj.
Spojrzałam na nią ze złością.
- Czy pan McKenna kontaktował się z tobą? - spytał Stan.
Zamierzałam odpowiedzieć, lecz dostrzegłam, jak Janie przesuwa sobie palcem po gardle, i tylko pokręciłam głową. Stan patrzył na mnie badawczo.
- Zawiadom nas, jeśli się z tobą skontaktuje - powiedział i ruszył w stronę samochodu.

Patrzyłam jak wyjeżdża, miażdżąc kołami moje hortensje.
- No cóż - powiedziała Janie. - Jeśli przed chwilą byłyśmy świadkami szczytu możliwości policji w Connecticut, to może pozwolisz, że podrzucę ci nazwy kilka agencji handlu nieruchomościami?
Wysłałyśmy dzieci na górę, żeby się ubrały. W kuchni zabrałam się do zmywania naczyń, które wysypywały się ze zlewu, podczas gdy Janie parzyła kawę.
- No więc, Sherlocku - zaczęła. - Co teraz? Wzruszyłam ramionami, choć nie było to łatwe, bo ręce miałam pełne sztućców.
- Chyba będę musiała zadzwonić do Evana.
- Ale tylko w mojej obecności i nie z domu - powiedziała Janie. - Znajdziemy jakiś automat na uboczu.
- Dlaczego automat?
- Żeby po jego aresztowaniu nie było żadnych dowodów na twoje kontakty z kryminalistami.
- A dlaczego ty chcesz przy tym być? Przewróciła oczami.
- Halo! Muszę tam być, żebyś nie wyznała mu, że kochasz go na wieki, co, jak pamiętasz, ostatnim razem bardzo źle się skończyło, a potem nie uciekła, a mnie zostawiła z tymi bachorami.
- Nie udawaj, że nie kochasz ich nad życie - powiedziałam, mimo że wspomnienia ostatniego razu, gdy wyznawałam miłość Evanowi McKennie, szarpało mi serce niczym harpun. Pochyliłam się, by schować sztućce do zmywarki, a Janie przerzucała gazetę.
- Z kim Kitty przyjaźniła się w mieście? - spytała. Zastanawiałam się nad odpowiedzią, szorując patelnię.
Wiedziałam, w jakim towarzystwie obracała się Kitty, ale nie byłam pewna, czy można je było uznać za grono przyjaciół. Nigdy nie rozmawiała z nimi o rzeczach, o których zazwyczaj rozmawiają przyjaciele: małżeństwa, rodzice, dawne życie, obowiązki rodzicielskie. Większość ich rozmów koncentrowała się na tak porywających tematach jak choćby to, czy organiczne mleko sprzedawane w sklepie spożywczym w sąsiedztwie jest naprawdę organiczne.
- Nie wiem - odparłam powoli.
- Nie wiesz, kim były jej przyjaciółki?
- Nie wiem, czy w ogóle je miała. Może wszystkie się jej bały. Bóg jeden wie, że ja się bałam. - Wsypałam proszek do zmywarki. - Powinnam chyba porozmawiać z opiekunką. Jeśli pracowała, musiała ją zatrudniać. Kogoś, kto był w domu. Kto widział ją, dzieci i męża.
- Opiekunka. Świetnie. - Janie rzuciła mi telefon, a ja wybrałam numer Sukie Sutherland, która wiedziała wszystko, by zapytać ją o nazwisko opiekunki.
- Lisa DeAngelis - powiedziała Sukie, podając mi jej numery do domu i na komórkę. - A dlaczego pytasz?
- No cóż... - Nie przyszło mi do głowy, że Sukie będzie chciała wiedzieć, dlaczego pragnę się skontaktować z opiekunką dzieci Kitty.
Na szczęście Sukie roześmiała się chłodno.
- Nie wstydź się. Jesteś już trzecią osobą która prosi mnie o jej numer. Bardzo trudno jest znaleźć dobrą opiekunkę.
Zauważyłam koło ratunkowe i szybko się go złapałam.
- Myślisz, że ma jeszcze czas? Bardzo przydałaby mi się pomoc.
- Na twoim miejscu nie zwlekałabym zbyt długo.
- Świetnie. Dzięki. Do zobaczenia w parku!
- Do zobaczenia - powiedziała Sukie i odłożyła słuchawkę.
- Dobra robota - pochwaliła mnie Janie, kiwając z aprobatą głową zza strony z wiadomościami biznesowymi. - Zadzwoń do niej. Sprawdź, czy ma czas. Ja zajmę się dziećmi.
- Nie musisz wracać do miasta? Pracować? Machnęła ręka, jakby odpędzała natrętną muchę.
- Mam napisać artykuł o najnowszych trendach w modzie. Szarość to nowa czerń, czerń jest nowym różem, pępki to nowe sutki. Zabębniła paznokciami o blat stołu. - Hmmm... przedziałek między pośladkami to nowy rowek między piersiami?
- Dla mnie może być - odparłam. Zamknęłam zmywarkę, zaprogramowałam duże mycie i wytarłam ręce o szlafrok.
- Wspaniale. Kate? Nie obraź się, ale pozwól, że to ja wybiorę dla ciebie ubranie.




W większości miast amerykańskich otwarcie kawiarni należącej do dużej sieci przechodzi prawie bez echa. Kiedy sieć Starbucks postanowiła podbić Upchurch, odbyły się trzy zebrania mieszkańców, podczas których sala ratusza wypełniona była po brzegi, czytelnicy "Upchurch Gazette" przez miesiąc pisali do redakcji pełne wściekłości listy, w których skarżyli się na "degradację centrum", a Main Street przeszła demonstracja, której uczestnicy nieśli transparenty z kubkami przekreślonymi czerwonymi krechami pod napisem "NIE dla korporacyjnej kawy". Wszyscy byli najwyraźniej bardzo zadowoleni z Tea and Sympathy, gdzie można było wypić herbatę Lapsang Souchong (cztery dolary za filiżankę), zjeść babeczki z kruszonką i kupić placek drożdżowy wielkości progu.
Przedstawiciele mieszkańców wyrazili w końcu zgodę na otwarcie Starbucks, lecz na budynku nie mógł się pojawić szyld, gdyż zakłóciłby spokojny charakter Main Street. Tak więc Starbucks działał w tajemnicy na rogu Mapie i Main, a jego obecność zdradzał tylko zapach świeżo palonej kawy. Przypominał zupełnie nielegalny bar z czasów prohibicji, gdzie trzeba było znać hasło, by wejść przez oszklone drzwi pozbawione wszelkich oznaczeń.
Wsunęłam się do środka ubrana w zamszowe buty Janie na szpilkach, jej błękitny kaszmirowy sweter - rozmiar M, w który nie byłabym w stanie się wbić nawet przed wykarmieniem piersią trójki dzieci - i czyste workowate spodnie przerobione tak, by ukazywały koniec moich pleców i cztery centymetry rowka między pośladkami ("Muszę przetestować moją teorię!", powiedziała Janie. Skinęłam przyzwalająco głową, po czym weszłam do łazienki, by zmienić bieliznę. Teraz spodnie odsłaniały koniec moich pleców i cztery centymetry wyblakłych szarych majtek Hanes Her Way).
Janie jechała za mną swoim porsche. Zanim znalazłyśmy działający automat, zatrzymywałyśmy się przy trzech zepsutych. Telefon Evana dzwonił i dzwonił, a kiedy odezwała się poczta głosowa, Janie przerwała połączenie, nim zdążyłam powiedzieć choć jedno słowo.
- Nie będziesz zostawiać żadnych obciążających wiadomości - powiedziała.
Usiadła za kierownicą minivana, żeby zabrać dzieci do domu, rzuciła mi kluczyki do swojego samochodu i kazała do siebie zadzwonić, gdy skończę przesłuchiwać niańkę.
Kiedy złożyłam zamówienie, zaczęłam rozglądać się po sali w poszukiwaniu - przyznaję uczciwie - biuściastej blondynki, ponieważ taką właśnie wizję wywoływały słowa "dwudziestoczteroletnia opiekunka do dzieci": koszmar każdej matki z przedmieść i marzenie każdego tatusia.
W innych okolicznościach Lisa DeAngelis, ze swoimi wielkimi niebieskimi oczami i jasnymi włosami mogłaby spełniać te wymagania. Ale kiedy pomachała do mnie ze swojego miejsca przy stoliku w rogu, nie wyglądała jak ktoś, kto nie mógłby się opędzić od próśb o pozowanie w bieliźnie.

- Kate? - spytała cichutko.
- Cześć - odparłam i pokuśtykałam do jej stolika w butach Janie. - Mogę ci coś zamówić?
Lisa wskazała stojący przed nią plastikowy kubek, który wyglądał tak, jakby znajdowała się w nim przede wszystkim bita śmietana. Miała szkliste oczy, ale nie wiedziałam, czy to efekt niewyspania, czy też jakichś środków chemicznych. Włosy ściągnięte w zwykły koński ogon. W kąciku ust miała zaogniony zajad, na środku czoła rozwijał się pryszcz, a maleńki złoty kolczyk w nosie otaczała czerwona skóra, która wyglądała na zainfekowaną. Może i była właścicielką rewelacyjnej figury, która zwalała z nóg, ale ponieważ miała na sobie workowate szare spodnie od dresu i sweter w kolorze owsianki, trudno było to stwierdzić.
- Dzięki, że zgodziłaś się ze mną spotkać. Wzruszyła ramionami.
- Mam teraz trochę wolnego czasu? - odparła. Miała tendencję do zamieniania każdego zdania w pytanie, którą zapamiętałam z czasów mojej młodości. - Teraz, kiedy... - westchnęła i spuściła wzrok na kubek. Byłam wdzięczna, że nie patrzy na mnie, tak jak robiło to trzech pracowników kawiarni i sześciu jej klientów. Pomyślałam ze smutkiem, że włożenie swetra i spodni było błędem.
- Jeśli szukasz dzieci, to ja je mam! - Ojej. - Sophie, moja czteroletnia córeczka zachowuje się tak, jakby lada dzień miała skończyć czterdziestkę, no i są jeszcze dwaj trzyletni bliźniacy, Sam i Jack... - Zamilkłam, gdy zauważyłam łzę toczącą się po policzku Lisy. - Dobrze się czujesz?
Podałam jej serwetkę. Wytarła oczy, a potem wydmuchała nos. Przesunęłam po blacie jeszcze kilka chusteczek.
Lisa zamrugała powiekami, otarła policzki, a potem przechyliła głowę na bok i zatrzepotała rzęsami.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć? - powiedziała. Czekałam na te słowa.
- Bo to jest nie do uwierzenia - mruknęłam. Zakręciła kubkiem z kawą.
- Była taka miła, wiesz? - powiedziała. - Rozmawiała ze mną. I nigdy nie mówiła: "Mogłabyś wyjąć naczynia ze zmywarki?" albo: "Kiedy dzieci będą spać, mogłabyś poskładać pościel?" Mieli cyfrową kablówkę, automatyczną nagrywarkę
DVD i lody w zamrażarce. Tylko dla mnie - powiedziała. - Dla dzieci były bezcukrowe sorbety owocowe.
Wszystko pasowało. Pamiętałam, jak Kitty obierała na placu zabaw mandarynki dla dziewczynek. Kiedy moje dzieci poprosiły mnie o coś do zjedzenia, mogłam im dać tylko miętówkę.
- Powinnam była... - Lisa urwała i wytarła oczy... - bardziej ją doceniać?
- Jak długo ją znałaś?
- Trzy lata? - pociągnęła nosem. - Odkąd dziewczynki poszły do przedszkola? Przychodziłam do nich trzy razy w tygodniu: w poniedziałki, środy i piątki, od pierwszej do szóstej trzydzieści. Kiedy musiała być w mieście, jechała pociągiem o pierwszej dwadzieścia i wracała do domu przed szóstą niemal zawsze. I zawsze dzwoniła, kiedy wiedziała, że się spóźni.
- Jak często jeździła do Nowego Jorku? Lisa znów zakręciła kubkiem na blacie stołu.
- To zależy. Czasami bardzo często. A czasami siedziała w domu. Miała komputer w sypialni. Tam pracowała.
Spojrzałam na jej ręce i zobaczyłam paznokcie obgryzione do żywej skóry. Skórki przy paznokciach były poszarpane.
- Wiesz, co robiła w mieście? Lisa pokręciła głową.
- Nigdy mi nie mówiła, a ja nie pytałam.
"Nigdy nie mówiła". "Nie pytałam". Bardzo ciekawe. Z tego, co mówiła Laura Lynn Baird, wyglądało na to, że Kitty pracowała w domu. Współpracowały, kontaktując się przez telefon i mejl - idealna praca dla matki, która zdecydowała się zostać w domu i powiedziała mi, że nigdy nie zostawiłaby swoich dzieci. Jeśli więc Kitty nie jeździła do miasta, by pracować, to co tam robiła? Nagle coś przyszło mi do głowy. Pewne podejrzenie.
- Ubierała się, jakby szła do pracy, czy też... - "spotkać się z tajemniczym mężczyzną w hotelu wynajmującym pokoje na godziny, by spędzić z nim kilka godzin pełnych namiętności i śmiesznie drogiego alkoholu z minibaru?" - ...robić coś innego? - dokończyłam.
- Nie wiem - odparła Lisa po długiej chwili, podczas której bacznie przyglądała się mojemu odsłaniającemu bieliznę strojowi. - Wkładała spódnice i swetry. Zwykłe ubrania.

Ach tak. "Zwykłe" ubrania. Doskonale je pamiętałam.
- Założę się, że masz świetną intuicję - powiedziałam, posługując się jedną z opracowanych przez Janie technik: Jeśli masz wątpliwości, schlebiaj. - Każdy kto świetnie radzi sobie z dziećmi, a słyszałam o tobie bardzo pochlebne rzeczy, musi mieć nosa do ludzi.
Lisa wzruszyła ramionami, lecz patrząc na jej zarumienione policzki, nie miałam wątpliwości, że jest zadowolona. A może nie. Może tylko cierpiała na alergię na bieliznę.
- Co sądziłaś o Kitty? - spytałam. - Była szczęśliwa, zdenerwowana, a może znudzona? Myślisz, że mogła... - urwałam, próbując nad sobą zapanować. - ...nie wiem. Mieć romans?
Lisa zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Nie wiem - odparła. - Naprawdę nie mam pojęcia. - Zaczęła skubać skórkę przy lewym kciuku, aż pokazała się kropelka krwi. - Na ile godzin tygodniowo potrzebujesz opiekunki? - spytała.
Dopiero po minucie przypomniałam sobie, pod jakim pretekstem umówiłam się z nią na kawę.
- Hmmm. Dziesięć? Może piętnaście? To naprawdę nic wielkiego. Musiałabyś tylko opiekować się dziećmi. Nie musiałabyś nic robić w domu, nawet odbierać telefonu. - Urwałam, by wypić łyk kawy i przegrupować siły, zanim spytałam najbardziej obojętnym tonem, na jaki mogłam się zdobyć: - Odbierałaś telefony u Kitty?
Świetnie, Kate, pomyślałam. Jakie to subtelne. Jak pierdnięcie w windzie.
Pokręciła głową i dostrzegłam, że zaczyna wyglądać na zaniepokojoną.
- Powiedziała mi, że zgłasza się poczta głosowa, więc nie musiałam odbierać. Nie masz poczty?
- Mam, oczywiście, ale czasami miło jest usłyszeć w słuchawce prawdziwy głos.
Jeju, w ten sposób niczego nie osiągnę. To tyle, jeśli chodzi o moją karierę asa wywiadu, który w poniedziałki, środy i piątki od ósmej trzydzieści do jedenastej czterdzieści pięć bada zbrodnie popełniane na przedmieściach. Spojrzałam Lisie prosto w oczy, próbując osadzić ją na miejscu, by znów mi się nie wymknęła albo, co gorsza, nie zaczęła mówić o dzieciach.
- Wiesz, kiedy byłam w twoim wieku, też opiekowałam się dziećmi - powiedziałam. Pochlebstwa nie zadziałały, może sprawdzi się empatia. - Uwielbiałam to, tylko czasami tatusiowie uważali, że mają konstytucyjne prawo przystawiać się do mnie. - Był to oczywiście totalny wymysł. Opiekowałam się dziećmi kilka razy, kiedy byłam jeszcze w szkole średniej, lecz żaden z ojców nawet nie przytrzymał mojej dłoni ciut za długo, pewnie dlatego, że byli muzykami i Reina mogła zrujnować im karierę jednym spojrzeniem. Wątpiłam też, by połączenie paskudnej cery, rozciągniętych bluz i przygarbionych ramion działało na nich szczególnie podniecająco. - Ale czasy chyba się zmieniły - dodałam i przyjrzałam się Lisie, która zarumieniła się jak burak i nie mogła opanować drżenia ust.
- Ja... - szepnęła.
"Miała komputer w sypialni", powiedziała o Kitty. Skąd mogła o tym wiedzieć, jeśli nie pokazała jej tego pani domu? Pani domu czy też może pan?
Pochyliłam się nad blatem stolika i zniżyłam głos:
- Liso, czy coś się wydarzyło pomiędzy tobą a mężem Kitty?
Pokręciła głową bez słowa i zacisnęła usta w chwili, gdy na szary sweter spadły dwie wielkie łzy.
- Czy policja rozmawiała już tobą? - spytałam. Skinęła głową, pociągając nosem.
- Potrzebujesz adwokata? Pokręciła głową.
- Phil...
pan Cavanaugh już mi go załatwił. Kevin Dolan? Jest ich przyjacielem? - Wydmuchała nos w serwetkę z przetworzonego papieru. - Nie powinnam była... - szepnęła.
- Nie powinnaś była?
Kiedy schowała twarz w dłoniach, jej szyja przypominała długą białą łodygę pod końskim ogonem. Pochyliłam się nad stołem jeszcze bardziej, strącając prawą piersią jej kawę na podłogę.
- Nie powinnaś była? - powtórzyłam, ignorując lód topiący się na zamszowych butach Janie.
Pokręciła głową i zerwała się z miejsca tak szybko, że przewróciła krzesło, które opadło z trzaskiem. Trzej pracownicy kawiarki aż podskoczyli. Lisa odwróciła się i wybiegła na ulicę. No cóż, Kate, pomyślałam, dopijając resztkę kawy. Poszło rewelacyjnie.


Jennifer Weiner "Mamuśki gotowe na wszystko"; Wydawnictwo: Świat Książki; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-247-0221-3

Tagi: Jennifer Weiner, Mamuśki gotowe na wszystko, ksiązka, fragment, gotowe na wszystko,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany