El Paradis
kzarecka
2008-06-24
O książce - W luksusowym osiedlu "El Paradís", położonym w eleganckiej dzielnicy Barcelony, mieszkają zamożne rodziny z klasy średniej. Ów "raj", zgodnie z nazwą osiedla, wydaje się oazą spokoju i dobrobytu. Właśnie tam zostaje zamordowany młody wzięty adwokat Juan Luis Espinet. Prowadził ustabilizowane życie, miał śliczną żonę i dziecko, na pozór żadnych kłopotów. Był człowiekiem sukcesu i nic nie wskazuje, aby wdawał się w jakiekolwiek niejasne interesy czy też utrzymywał podejrzane kontakty. Czy zbrodni dokonał przypadkowy złodziej? Okoliczności wykluczają jednak tło rabunkowe morderstwa. A zatem kto jest sprawcą?
Śledztwo prowadzi inspektor Petra Delicado oraz jej podwładny Fermín Garzón. Pani inspektor jest kobietą niezależną, niekonwencjonalną, oddaną wyłącznie swojej pracy. Jednakże, znalazłszy się w "El Paradís", ulega urokowi tego miejsca. Nie całkiem zgodnie z procedurą zaprzyjaźnia się z jedną z mieszkanek — również żoną adwokata i matką prześlicznej córeczki. Nieoczekiwanie dla niej samej budzą się w niej tęsknoty do rodzinnej stabilizacji. Nie minie jednak zbyt wiele czasu, gdy odkryje, że zarówno sielankowa atmosfera, jak i harmonia rodzinna oraz sąsiedzka to tylko pozory, za którymi kryje się kłębowisko namiętności.
Fragment
A jednak z czystego poczucia obowiązku - kolejny zwrot, w którego prawdziwe znaczenie bardzo wątpię - musiałam odsłuchać wszystkie nagrane na sekretarce wiadomości. Spojrzałam na cyfrowy wyświetlacz. Czternaście wiadomości. Czternaście? Czternaście wiadomości w sierpniu, miesiącu, w którym wszyscy znikają? Świat o mnie nie zapomniał, choć tak bardzo chciałam się od niego oderwać. Nacisnęłam guzik z zaciekawieniem, ale i z niepewnością. Pierwsza wiadomość była od sprzątaczki. Zawiadamiała mnie, że może już zacząć pracę. Dobrze, to jakiś postęp, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Potem przeszłam do drugiej wiadomości, trzeciej, czwartej i wysłuchałam całej reszty aż do numeru czternastego. Nie mogłam w to uwierzyć, na wszystkich był nagrany ten sam głos i wszystkie pochodziły z dzisiejszego ranka. Ogólny sens każdej z nich brzmiał mniej więcej tak: "Jeśli jeszcze pani nie przyjechała, na pewno wkrótce pani wróci. Proszę do mnie niezwłocznie zadzwonić. Jest pani pilnie potrzebna w komisariacie".
Głos się nie przedstawił, pewnie dlatego, że nie było to konieczne. Kto inny mógłby mnie pilnie potrzebować w komisariacie, jeśli nie komisarz Coronas? Pożałowania godny styl wypowiedzi, choć to prawda, że ludzie zwykle się denerwują, gdy muszą zostawić wiadomość na sekretarce, jakby to było nagranie opery dla BBC. Ktoś przynajmniej chciał, żebym wróciła, choć może nie dlatego, że chciał mnie uściskać. Ogarnęły mnie wątpliwości. Dzwonić czy nie? W końcu ciągle jeszcze byłam na urlopie, aż do jutra. Nie musiałam więc słyszeć tego wołania o pomoc. Z pewnością chodziło o coś nieistotnego, co można spokojnie rozwiązać bez mojej obecności, dobrze wiedziałam, jak niepotrzebnie nerwowy potrafi być komisarz. Po chwili cofnęłam się jednak i pomyślałam: czy uważam samą siebie za aż tak zbędną? Skoro ani przyjaźń, ani miłość raczej nie tęskniły za mną w Barcelonie, musiałam się łudzić, że przynajmniej policja nie może się beze mnie obejść.
Zadzwoniłam. Zwyciężyło poczucie obowiązku, głupota albo też, jeśli mamy być całkiem szczerzy, próżność.
- Och, pani Petro, nareszcie! - wykrzyknął Coronas, jak naukowiec nad epokowym odkryciem. - Dzwoniłem do pani setki razy. Można wiedzieć, gdzie się pani podziewała?
- Byłam na wakacjach. Praktycznie wciąż jeszcze mam wakacje.
- Biorę na siebie odpowiedzialność. Powiem pani, co zrobić: jak tylko przyjedzie pani do komisariatu, niech pani zajrzy do wydziału personalnego i powie im, żeby odpisali pani ten dzień od urlopu. Bo potrzebuję pani tu, na miejscu. Im wcześniej, tym lepiej.
- Stało się coś poważnego?
- A jak pani myśli? Wszystko, co się dzieje w tym mieście, jest poważne, dobrze pani o tym wie. A biorąc pod uwagę czas, w jakim się znajdujemy, jest jeszcze gorzej. Połowa załogi na urlopie, pozostali dopiero co wrócili, więc chodzą jak nieprzytomni, a poza tym ta sprawa z papieżem!
- Aresztowali papieża?
Zrobił pauzę dłuższą niż zwykle. Wytrzymałam niewzruszenie.
- Powiedziałem, że pani jest mi potrzebna, ale pani docinki mogą zostać na wakacjach, jak długo chcą.
- Obawiam się, że są tylko w zestawie, proszę pana.
- Za godzinę u mnie w gabinecie. Do widzenia.
Alicia Gimenez-Barlett "Węże w raju"; Wydawnictwo: Noir sur Blanc; Tłumaczenie: Maria Raczkiewicz-Śledziewska; Format: 145 x 235 mm; Liczba stron: 252; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7392-066-2
KaHa