"Tworzę (...) literaturę. Czy najlepszą, jaką potrafię? Chyba nie" - wywiad z Dariuszem Rekoszem

kzarecka

2008-07-21

dariuszrekosz_160Zdanie wyrwane z kontekstu, jak "gretkowskie" penis najlepszym przyjacielem kobiety. Dzięki takim słowom można zrobić wszystko: wyśmiać, wprawić w zażenowanie, obrzucić błotem, stwierdzić prawdę... Słowa Rekosza też wyrwałam z jednego, dość obszernego zdania. Kto chce, przeczyta całość i dowie się wszystkiego. Dlaczego akurat te? Stwierdziłam jedno - gdybym autora nie znała, zastanawiałabym się: nie wierzy w siebie, czy jest narcystycznym wszech pisarzem? A że zastanawiać się lubię, wyboru większego nie miałam.



Katarzyna Zarecka: - Co skłoniło Dariusza Rekosza do napisania kolejnej części "Szyfru…"? Nie miałeś przecież tego w planach. Czyżby coraz bardziej rosnąca popularność mężczyzny w stroju krzyżackim, który biega po sklepach z dwoma mieczami? Liczba spotkań przecież wciąż rośnie.

Dariusz Rekosz: - Ktoś kiedyś powiedział (osobiście uważam, że była to złośliwa wypowiedź), że liczba spotkań autorskich (czy jak je tam nazwiemy) nie przekłada się na popularność człowieka, a tym samym – jego twórczości. Więc nie mam pojęcia, czy stawiać w tym miejscu znak równości... Niemniej... OK, napiszę prawdę – pierwszy "Szyfr" sprzedał się w całości w ciągu czterech miesięcy od dnia premiery (sierpień-grudzień 2007). Wydawca dodrukowywał drugi rzut książki już w styczniu 2008. W ślad za dosyć dobrą (jak na debiutanta) sprzedażą, zaczęły przychodzić maile z pytaniami "Proszę pana, kiedy druga część?". Takie same pytania zadawali czytelnicy, którzy pojawiali się na spotkaniach, nie tylko w sklepach, ale także w bibliotekach i na targach książki. Po podzieleniu się z wydawcą tą informacją, doszedłem do wniosku, że pomysłów na parodiowanie pop-kultury mi nie brakuje, więc... piszemy. I tak już w lutym 2008 skończyłem pisać, a w maju wystartowaliśmy z "Futryną". Jeżeli ktoś twierdzi, że było inaczej, to po prostu kłamie.

Będzie trzecia część przygód Świentego? Wprawdzie tego nie wiedzą nawet bohaterowie "Ko(s)micznej Futryny" (Musimy się pożegnać – odezwał się Dupięcki do Hansa. / Tak. Ale mam nadzieję, że się kiedyś jeszcze spotkamy? / Możliwe… / Myślicie, że powstanie "Szyfr Jana Matejki 3" – zapytała Wiktoria. / Nikt nie odpowiedział.), ale może autorowi urodził się już taki pomysł?

Specyficzne zakończenie "Futryny" nie wskazuje na to, aby miał się pojawić "Szyfr Jana Matejki 3". Ale kto wie? Zostało jeszcze tak wiele fajnych rzeczy do sparodiowania... Jednak zanim rozpocząłbym pisanie kolejnych przygód Ziutka Świentego, chciałbym popracować nad książkami, które powstały wcześniej, jak na przykład: bardzo dobry kryminał (nie tylko dla łatwowiernych dziewczyn), a także (a może przede wszystkim) – dalsze przygody szkolnych detektywów – Morsa i Pinky, a które nadal leżą "w szufladzie".

Co z Morsami? Z dalszego wydawania tej serii dla dzieci zrezygnowała Nasza Księgarnia. Chętnych na przejęcie było wielu, wszyscy jednak chcieli ją bez słynnego Bohdana Butenko (koszty, koszty i jeszcze raz koszty). Ty się jednak uparłeś – Morsy z Butenko na okładce, albo nie. Tylko, że w tym przypadku "Nie" oznaczało brak zgody na publikację.

Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach :) Trudno. Po pierwsze – moja ambicja, po drugie – świetna współpraca i jeszcze lepszy kontakt z Panem Bohdanem zadecydowały o tym, że właśnie ten, a nie inny, ilustrator zagości na okładkach kolejnych książek z serii "Mors, Pinky i...". Zwłaszcza, że dzieciaki czekają na "Archiwum pułkownika Bergmana", "Ostatnią przesyłkę", czy "Zagadkę Ludolfiny". Czekają z niecierpliwością! Obecnie jestem na etapie prowadzenia rozmów z wydawcami. A NK, cóż – było miło. I niech tak zostanie.

A kryminał? Tajemnicą chyba nie jest, że postanowiłeś zerwać umowę z wydawnictwem, które już i tak opóźniło wyjście książki na rynek. Tekst przejmie Replika, czy jednak coś większego?

Umowa została rozwiązana za porozumieniem stron. To rzadki ewenement na rynku literackim, ale rzeczywiście – sam o to rozwiązanie poprosiłem. Powodem było nie tylko opóźnienie, ale także niewiadomy termin ukazania się książki. Kto przejmie? Ten, kto wieczorami nie będzie się bał zagłębić w mrożącą krew w żyłach historię śledztwa... Ale – cyt, cyt! Tekst poszedł "do czytania". Zobaczymy.

Piszesz książki dla dzieci, kryminały, opowiadania ("Tajemnica Neptuna" zajęła pierwsze miejsce w konkursie "Kryminał Gdański" i zostanie opublikowana w antologii), parodie… W czym czujesz się najlepiej?

Zapomniałaś o słuchowiskach radiowych, czyli drobnych utworach dramatycznych, których również napisałem już kilka. Tak, czy owak, chyba jeszcze za wcześnie, żeby jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Każda z tych form jest tak różna od pozostałych, że wszystkie jednakowo sprawiają mi dużą frajdę. Bardzo dużą frajdę. A muszę zdradzić, że zaproponowano mi ostatnio napisanie scenariusza występu kabaretowego (15-20 minutowego). Więc, kto wie? Będą także dwie kolejne części przygód Morsa i Pinky (mam je już z grubsza poukładane w głowie). Ale warunek jest jeden – czas.

Jak doszło do spotkania z Polonią w Irlandii? Oni dotarli do Ciebie, czy to Ty starałeś się o spotkanie promujące książki za granicą?

W irlandzkim Cork, które odwiedziłem, mieszka obecnie około 30 tysięcy Polaków. Na blogu jednego z nich, pojawiła się informacja o mojej książce – "Szyfr Jana Matejki". Nawiązaliśmy korespondencję mailową i od słowa do słowa okazało się, że mógłbym być pierwszym pisarzem, który odwiedziłby Cork, gdybym oczywiście chciał i mógł, to zrobić. W organizację przedsięwzięcia włączyli się: Pierwszy Polski Salon Prasowy BADACZ, Biblioteka Miejska (w której również pracują Polacy), Szkoła Polska (gdzie spotkałem się z dzieciakami, opowiadając o Morsie i Pinky), a także organizacja polonijna MyCork, będąca patronem medialnym całego przedsięwzięcia. Informacje na ten temat pojawiły się w lokalnej prasie (zarówno po, jak i przed wizytą) – możecie o nich przeczytać zaglądając do zakładki "Prasa" na stronie www.rekosz.pl oraz przeglądając strony internetowe Polonii irlandzkiej. Zastanawiającym jest fakt, że o całej sprawie nie wspomniano słowem w polskich mediach (za wyjątkiem kilku stron internetowych – powiedziałbym zaprzyjaźnionych). Nikt po polskiej stronie nie starał się objąć patronatem medialnym tej wizyty, nikt nie zaproponował sporządzenia fotoreportażu. A naprawdę byłoby o czym napisać i co pokazać. Ale cóż. Dla niektórych taki wyjazd, to nie promocja polskiej literatury za granicą (bo któż to jest, ten Rekosz?) lecz jedynie turystyczna wycieczka faceta, któremu udało się wydać (na razie) pięć książek. A poza tym, pewnie chciałby za to jakąś kasę. Więc tym bardziej – lepiej się nie mieszać. Otóż, Drodzy Rodacy – nie chciałbym jakiejkolwiek kasy. I ukłony dla mojego wydawcy – Replika dzielnie wspierała mój wyjazd i to jej katalogi wydawnicze pojechały (i zostały!) ze mną do Irlandii. A tamtejsza Polonia jest wprost fenomenalna! Od momentu pojawienia się mojej skromnej osoby na lotnisku, aż do pożegnania przed tym samym lotniskiem – przez cały czas zabiegała o to, aby wizyta oraz trzy spotkania autorskie (odbyte w ciągu kilkunastu godzin) miały poziom prawdziwie europejski. Niech wspomnę tylko o materiałach promocyjnych, przygotowanych w związku z tą wizytą – plakatach, które widziałem w wielu miejscach na mieście, zakładkach do książek (z miniaturami moich okładek), których nie mogę się doczekać tutaj, a przede wszystkim treściwych rozmowach o polskiej literaturze – nie tylko mojego autorstwa. Oni tego potrzebują! Dlatego też podróż do Irlandii (zapewne nie ostatnią) odbyłem nieodpłatnie – bez honorarium. Wystarczył dach nad głową, lekka strawa i kufel dobrego piwa. A książki? Zaplanowaliśmy, że w sobotę (7. czerwca) będę podpisywał "Szyfr" i "Futrynę" (bo Morsy skończyły się już w piątek) do godziny 17-stej. O 13-stej (cztery godziny przed czasem) poszedłem zwiedzać Cork – wszystkie książki rozeszły się w mgnieniu oka. Życzę wszystkim polskim księgarniom przynajmniej raz w roku takiego obrotu i ruchu. I sobie samemu także.

Jesteś ambasadorem i kreatorem kampanii społecznej na rzecz promocji literatury polskiej dla dzieci i młodzieży wśród polskiej emigracji. To nie pierwsze Twoje "ambasadorowanie", zaangażowanie w rzeczy, które coś niosą, ale to coś niekoniecznie oznacza pieniądze. Dlaczego to robisz?

Ambasadorem stałem się po wizycie w Cork. Fundacja Akademia Młodych rozpoczęła właśnie swoją Kampanię pod tytułem "Mama, Tata... & Myself?", mającą na celu propagowanie polskiej literatury dla dzieci i młodzieży w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Moja wizyta w Polskiej Szkole w Cork była znakomitym preludium do tej Kampanii. Tym bardziej, że cele mamy zbieżne, portfele puste (Fundacja jest pozarządową organizacją non-profit), a twórczość dziecięca jest nam specjalnie bliska, więc... mianowano mnie Pierwszym Honorowym Ambasadorem Literatury dla Dzieci i Młodzieży, a następnie... zaprzęgnięto do roboty. To oczywiście żart, bo sam zaproponowałem, że (nieodpłatnie!) zbuduję i będę administrował zasobami internetowymi Kampanii. Rezultat? Zapraszam na www.czytampopolsku.pl – to moja "kreacja", bo o "kreatorze" w pytaniu również była mowa. Dzięki temu mogę "inaczej" rozmawiać z "wielkimi" tego świata, o ich spojrzeniu na dziecięcą literaturę na emigracji. I jest mi bardzo miło, że dołączyłaś jako Przyjaciel do grona osób, wspierających Kampanię. Proszę Państwa! Gromkie brawa dla Katarzyny!

Napisałeś mi kiedyś, że jesteś popularny jak papieros, którego można wypalić i przydeptać. Z drugiej strony twierdzisz, że osiągnąłeś wiele. Radzisz sobie z krytyką?

Radzę. Jeżeli mówią o mnie dobrze, to znaczy o mojej twórczości – cieszę się. Jeżeli mówią źle – wcale się nie przejmuję. Chociaż złośliwości nie brakuje. Ale w naszym otoczeniu (szczególnie w naszym narodzie), to sprawa nadzwyczaj "normalna". Nie wykształciliśmy jeszcze w sobie odruchu "pochwalić kogoś, komu się udało". Jest wręcz przeciwnie "udało się komuś – przydeptać, żeby nie miał lepiej od nas". To frazes, ale cóż – nad wyraz trafny. Czy osiągnąłem wiele? Nie umiem tego zmierzyć. Z jednej strony – tak. Jako totalny debiutant (nie-literat) wydałem kilka książek (kolejne są już gotowe), napisałem słuchowiska radiowe "czytane" przez znanych aktorów, moje opowiadanie kryminalne okazało się (na równi z dwoma innymi) najlepsze w Polsce, zostałem Ambasadorem Literatury Dziecięcej, moje utwory są czytane na antenach radiowych, telewizja satelitarna (TVS) zaprosiła mnie (nie po raz ostatni) do udziału w programie na żywo, pisze o mnie prasa (nawet zagraniczna), wiele rzeczy dzieje się w tle (rozmowy z zagranicznymi wydawcami, z Instytutami Polskimi w Wilnie, Pradze, Bratysławie, rozmowy z producentami filmowymi, ...), odbywam dziesiątki spotkań autorskich od Cork do Rzeszowa, i od Świnoujścia do Bydgoszczy i Warszawy... Stop! Dosyć chwalenia się. Chociaż podałem tylko suche fakty, to znowu – w wariancie optymistycznym – dwóch Polaków na stu, czytając powyższą wyliczankę, powie "no i co z tego", albo "kogo to obchodzi". Ot, taka nasza przypadłość. Zrozumiałym jest (dla mnie), że nie wszystkim muszą się podobać moje książki. To normalne. Wcale się o to nie gniewam. Ale chyba nie powinno się uwłaczać osobie - autorowi. Bo niby dlaczego? Że nie napisał "Potopu", "Ziemi obiecanej" albo "Władcy pierścieni"? Napisał co innego – i o tym dyskutujmy. A czasami słyszę pod swoim zarzutem takie rzeczy, że wstydzę się być jednym z Was – Polacy. Większość "oceniających" nie zna ani mnie, ani mojej rodziny, ani mojego życia. A próbują mnie oceniać chyba tylko na podstawie swoich niespełnionych ambicji. Szkoda. Nie brakuje także tych, którym moje książki przypadły do gustu. I - wierzcie mi – tych osób jest znaaaaaaacznie więcej.

I na koniec – uważasz, że jesteś pisarzem, czy autorem? Wiele osób, oczywiście tych, które piszą, robi takie rozróżnienia. Od czego to zależy – od ilości napisanych książek, od ilości sprzedanych, od nagród, wyróżnień, czytelników, którzy stają za tekstami murem, a może jeszcze od czegoś zupełnie innego?

Serio? Robią takie rozróżnienia? W porządku! Ja jestem i autorem, i pisarzem. Autorem – czyli twórcą, bo stwarzam swoich bohaterów, ich przygody i łączę jedno z drugim. Pisarzem – bo moim warsztatem jest słowo, a nie na przykład obraz. Bycie jednym i drugim nie zależy od czegokolwiek. Ważne jest jedynie to, że autorem i pisarzem staje się człowiek wtedy, gdy pojawiają się czytelnicy. Nawet garstka. Zanim to nastąpi jest się tylko (aż!) marzycielem. Bo marzenia, tak samo jak książki, powstają w głowie. Fajnie jest mieć miliony czytelników, półkę z pucharami i statuetkami, wyróżnienia międzygalaktyczne i tysiące sprzedanych egzemplarzy w kilkudziesięciu językach. Ale pozwolę sobie na chwilę swawoli. Taka na przykład Biblia. Gdyby nie wiedzieć, że to Biblia i że jest świętą księgą setek milionów ludzi na całym świecie, to... No właśnie, co? Można by (z przymrużeniem oka) powiedzieć, że to świetny kryminał, z elementami fantasy i sagi rodzinnej. A inni orzekliby, że przygodowy thriller z wątkami melodramatycznymi. I te dialogi! A autor? W sumie... nieznany. A jaka popularność! Ho, ho, ho! Wystarczy... Krótko – jestem twórcą. W każdej dziedzinie życia – tworzę (nie sam) dom, rodzinę, pracę zawodową, a przy okazji – literaturę. Czy najlepszą, jaką potrafię? Chyba nie – bo ciągle brakuje mi czasu... Dlatego też, wszystkim, którzy znaleźli kilka chwil, żeby przeczytać niniejszy wywiad – serdecznie dziękuję i życzę przyjemnych wrażeń, zarówno przy lekturze przygód Morsa i Pinky, jak również Ziutka Świentego i jego ferajny, a także wszystkich utworów, które stworzyłem (lub jeszcze stworzę). A polskim wydawcom życzę jak największej ilości polskich autorów.


"Ko(s)miczna Futryna" - recenzja książki

Krzyżak Objazdowy - autorski tekst Dariusza Rekosza

Al'Chorezmi Muhamad Arsch Musa - fragment "Szyfru Jana Matejki 2"

Tagi: Dariusz Rekosz, wywiad, recenzja, Kosmiczna Futryna, Szyfr Jana Matejk,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany