Jeszcze tak długo do zmierzchu

kzarecka

2008-07-30

zmierzch_160Niestety jeszcze prawie miesiąc przyjdzie nam czekać na książkę Johana Theorina. A wystarczy spojrzeć na okładkę, która przypomina stary, zniszczony komiks, i już, już! chcialoby się zanurzyć w "Zmierzchu". A gdy jeszcze przeczyta się słowa z "Barometern": - Książka Theorina jest tak świetna, że przyznaję jej najwyższą ocenę bez najmniejszego wahania. Złożona, sugestywna, jeżąca włosy na głowie narracja porywa czytelnika w opustoszały i przerażający krajobraz północnej Olandii., to robimy się głodni. I jeszcze na dokładkę informacja, że pisarze i krytycy należący do Szwedzkiej Akademii Kryminału uznali w zeszłym roku "Zmierzch" za najlepszy debiut w kategorii "Mistery Novel"... Ach, głód się zwiększa. Jeszcze miesiąc, miesiąc...

O książce - Pewnego wrześniowego dnia pięcioletni Jens wdrapuje się na mur okalający gospodarstwo jego dziadków i znika w jesiennej mgle. Wszyscy uważają, że chłopiec zgubił drogę i utopił się w pobliskiej zatoce. Tylko jego matka, Julia Davidsson, nie może się pogodzić z taką wersją wydarzeń.

Znakomita i trzymająca w napięciu intryga szwedzkiego mistrza kryminału to intelektualna przygoda nie tylko dla koneserów gatunku.

"Dagens Nyheter": - Świetny debiut, wyrazisty i pełen różnorodnych środków wyrazu.

"Femina": - W "Zmierzchu" Theorina jest coś hitchcockowskiego.

Fragment
Chłopiec oparł prawą stopę na tkwiącym w ziemi głazie i zszedł na łąkę za murem. Po raz pierwszy w życiu znalazł się sam poza obrębem ogrodu i nikt nie wiedział, gdzie jest. Tego dnia jego mama pojechała poza wyspę. Dziadek chwilę wcześniej poszedł nad morze, a babcia spała, kiedy wkładał sandały i wymykał się z domu.
Mógł robić, co chciał. Zaczęła się przygoda.
Zdjął rękę z kamieni muru i zrobił krok w dziką trawę. Była rzadka, łatwo się przez nią szło. Posunął się jeszcze kawałek do przodu, a świat przed nim powoli stawał się wyraźniejszy. Chłopiec zobaczył, że krzaki jałowca nabierają konturów, i ruszył w ich stronę.
Miękka ziemia tłumiła wszystkie odgłosy, jego kroki odzywały się tylko cichym szelestem w trawie. Nawet gdy podskakiwał na obydwu nogach i mocno tupał, słychać było jedynie głuche dudnienie, kiedy zaś podnosił stopy, trawa natychmiast się prostowała, a jego ślady znikały.
Pokonał w ten sposób kilka metrów: Hop, bum. Hop, bum.
Wszedłszy za łąką między wysokie jałowce, przestał skakać. Odetchnął chłodnym powietrzem i rozejrzał się wkoło.
Kiedy skakał po trawie, unosząca się przed nim mgła cicho podkradła się do niego od tyłu. Kamienny mur na skraju łąki rozmazał się w oparach, a ciemnobrązowy domek zupełnie zniknął.
Przez chwilę chłopiec zastanawiał się, czy nie zawrócić, pójść z powrotem przez łąkę i wdrapać się na mur. Nie miał zegarka i nazwy godzin nic mu nie mówiły, ale niebo nad jego głową było teraz ciemnoszare, a powietrze dookoła zrobiło się jeszcze chłodniejsze. Wiedział, że dzień ma się ku końcowi i wkrótce nadejdzie noc.
Chciał przejść po miękkiej ziemi jeszcze tylko kawałek. Wiedział przecież, gdzie jest: dom, w którym śpi jego babcia, został z tyłu, chociaż teraz on stracił go z oczu. Ruszył ku niewyraźnej ścianie mgły – dało się ją zobaczyć, ale nie uchwycić: wciąż odsuwała się w magiczny sposób, jakby się z nim drocząc.
Chłopiec stanął. Wstrzymał oddech.
Świat dookoła zastygł w zupełnej ciszy, on jednak poczuł nagle, że nie jest sam.
Czyżby usłyszał we mgle jakiś odgłos?
Odwrócił się. Za sobą nie widział już łąki z murem, tylko trawę i jałowce. Krzaki wokół niego stały nieruchomo i wiedział, że nie są żywe – w każdym razie nie tak samo żywe, jak on – a mimo to nie mógł przestać myśleć o tym, że są bardzo duże. Otaczały go ich milczące czarne sylwetki i, kto wie, czy nie przysuwały się bliżej, kiedy nie patrzył.
Odwrócił się znowu i zobaczył kolejne jałowce. Jałowce i mgłę.
Nie wiedział już, z której strony został letni domek, ale strach i poczucie osamotnienia kazały mu ruszyć z miejsca. Zacisnął pięści i puścił się biegiem przez pustkowie, chciał odnaleźć kamienny mur i ogród za nim, ale widział tylko trawę i jałowce. W końcu nie widział już nawet tego: świat przysłoniły łzy.
Chłopiec stanął, wziął głęboki wdech, a łzy przestały płynąć. We mgle nadal widział jałowce, lecz teraz jeden z nich miał dwa grube pnie. Nagle malec zobaczył, że krzak się rusza.
To człowiek.
Jakiś pan.
Wyłonił się z szarej mgły i stanął w odległości zaledwie dziesięciu kroków od niego. Był wysoki i barczysty, miał na sobie bure ubranie i ciężkie kalosze. Zauważył go. Stał nieruchomo w trawie i patrzył. Na czoło naciągną czarną czapkę, przy czym wyglądał staro, choć jeszcze nie tak staro, jak dziadek.
Chłopiec nie drgnął. Nie znał mężczyzny, a mama mówiła, że obcych należy się strzec. Teraz jednak przynajmniej nie był już we mgle sam z jałowcami. Zawsze może się odwrócić i uciec, gdyby ten pan okazał się niemiły.
– Cześć – odezwał się mężczyzna cicho. Oddychał ciężko, jakby przyszedł we mgle z bardzo daleka albo szybko biegł.
Chłopiec nie odpowiedział.
Mężczyzna szybko obejrzał się za siebie. Potem znów popatrzył na niego i bez uśmiechu spytał:
– Jesteś sam?
Chłopiec w milczeniu pokiwał głową.
– Zgubiłeś się?
– Chyba tak – odparł.
– Nie bój się… Znam alvaret jak własną kieszeń – mężczyzna zrobił krok w jego stronę. – Jak masz na imię?
– Jens – odrzekł chłopiec.
– A dalej?
– Jens Davidsson.
– Dobrze – nieznajomy skinął głową, a po krótkim wahaniu dodał: – Ja mam na imię Nils.
– A dalej? – spytał Jens.
Trochę przypominało to grę. Mężczyzna zaśmiał się krótko.
– Nazywam się Nils Kant – odparł i zrobił jeszcze jeden krok do przodu.
Jens stał nieruchomo, przestał rozglądać się dookoła. We mgle była tylko trawa, kamienie i krzaki. No i ten nieznajomy pan, Nils Kant, który teraz zaczął się do niego uśmiechać, jakby już byli przyjaciółmi.
Mgła
ich obległa , było zupełnie cicho. Nawet ptaki nie śpiewały.
– Nie bój się – powiedział Nils Kant i wyciągnął rękę.
Stali teraz bardzo blisko siebie.
Jens pomyślał, że Nils Kant ma największe dłonie, jakie w życiu widział, i zrozumiał, że już za późno na ucieczkę.

Johan Theorin "Zmierzch"; Wydawnictwo: Czarne; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 456; Okłądka: miękka; ISBN: 978-83-7536-045-5

KaHa

Tagi: Johan Theorin, zmierzch, fragment, książka,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany