Lpetati

kzarecka

2008-08-08

milosclwicy_160W małżeństwie mężczyzna jest panem i władcą, żona zaś służy swemu panu. Kobieta samodzielna i niezależana uważana jest za nieprzyzwoitą. Prawdziwym rodzeństwem są tylko dzieci mające tę samą matkę, pochodzące "z jednego brzucha". Tak jest w Kenii. Chcecie dowiedzieć się więcej? Sięgnijcie po "Miłość lwicy. Życie, które jest miłością i przygodą" Christiny Hachfeld-Tapukai. Publikacja powinna przypaść wam do gustu. Nie ma tutaj historii o maltretowanej kobiecie. Jest natomiast opowieść o wolności, miłości, szacunku, partnerstwie i dwóch zupełnie odmiennych kulturach. I choć mąż autorki powiedział jej kiedyś: - Chodzi o to, aby opowiadać ciekawe historie. One wcale nie muszą być prawdziwe, za to powinny być piękne!, należy dodać, że "Miłość lwicy" jest książką autobiograficzną. I piękną zarazem.

O książce - Opowieść o egzotycznej przygodzie, wielkiej miłości i smaku życia z dala od cywilizacji. Autorka od dzieciństwa chciała odbyć podróż do Afryki, ale w ojczystych Niemczech zakochała się i urodziła dzieci. Szukając zapomnienia po nagłej śmierci męża, wyjechała do Kenii, gdzie mieszka już dwadzieścia lat. Poznała tam wojownika z plemienia Samburu, zakochała się i osiadła z nim na odludnej i dzikiej północy kraju. Wiodę życie, które, choć pełne wyrzeczeń i niebezpieczeństw, podporządkowane nieokiełznanej naturze, obcym tradycjom i mistyce, nigdy nie stanie się monotonne... – pisze.

Fragment
W nasze życie wkroczył dzień powszedni. Był barwny i pozbawiony stresów, wypełniony niezbyt licznymi stałymi obowiązkami. Chata o niespełna szesnastu metrach kwadratowych powierzchni, z których prawie jedna trzecia przypadała na wejście i palenisko, nie wymagała wielkiego nakładu pracy przy sprzątaniu, w przeciwieństwie do sieni, w której w nocy przebywały młode zwierzęta. Zmywanie i pranie nie sprawiało dużego kłopotu. Mieliśmy niewiele ubrań i zmienialiśmy je, najczęściej t-shirt i chustę wokół bioder, niezbyt często, zwłaszcza w okresach suszy.
Bardziej męczące było ciągłe noszenie wody i zbieranie drewna do paleniska. Robiłam to wspólnie z innymi kobietami, więc obowiązki te miały dla mnie też dobre strony. Pozostawało jeszcze tylko gotowanie jednego lub dwóch prostych posiłków i wyprawy po zakupy do Maralal, które zwykle dostarczały sporo przeżyć i należały do moich ulubionych zajęć.
Bardzo często chodziłam z Lpetatim wypasać nasze zwierzęta, ponieważ sprawiało mi to dużą radość. W te dni mój mąż był mi szczególnie bliski. Wolni od wszelkich spraw codziennych, w spokoju mogliśmy ze sobą do woli rozmawiać lub zwyczajnie zatopić się we własnych myślach. Czuliśmy wtedy ogromną bliskość, a poczucie wzajemnej przynależności było jeszcze silniejsze.
Przesiadywałam także z kobietami przed jedną lub drugą chatą albo w cieniu któregoś z drzew morindje. Stopniowo uczyły mnie różnych umiejętności, na przykład wykonywania ozdób z koralików, ozdabiania naczyń czy wyprawiania zwierzęcych skór.
Rewanżowałam im się, ucząc je robić na drutach, przyszywać guziki lub wciągać gumki. Podarowałam im także trochę przyborów do szycia. Zanim się pojawiłam, w całej borna nie było ani jednej igły, ani jednych nożyczek i żadnych nici. Kiedy potrzebowano nitki, wyciągano ją po prostu z pierwszego lepszego ubrania lub z jutowego worka. Jako paski służyły źdźbła specjalnej trawy, które splecione razem według prastarej techniki były zadziwiająco wytrzymałe. Zastosowanie znajdowały nawet sznureczki od woreczków mojej herbaty ekspresowej.
Szczególnie lubiane były niektóre gry, jakich nauczyłam kobiety i dzieci, oraz lekcje śpiewu przy akompaniamencie gitary. Ku mojemu zaskoczeniu znano tu też zabawy, które pamiętałam z Niemiec, na przykład skakanie przez skakankę.
Przy blasku świecy często bawiliśmy się w naszej chacie w teatr cieni. Na tle ściany układaliśmy dłonie w figury zwierząt lub przedmiotów. Ich cienie były wielkie i tajemnicze, chodziło o odgadnięcie pokazywanego odbicia.
Ćwiczyłam z małymi dziećmi pisanie i rachunki, pomagałam im w lekcjach, a starsze dzieci uczyłam angielskiego, który w szkole był, po suahili, drugim językiem obcym.
Coraz częściej rozmawiałam z rodziną o tym, że przyrodnie siostry Lpetatiego powinny pójść do szkoły. Dotychczas wykonywały jedynie czynności gospodarskie. Zauważyłam, że te dwie dziewczynki były wyjątkowo spragnione wiedzy. Czasami zadawały mi tak trudne pytania, że miałam problem ze znalezieniem odpowiedzi. Baba zwrócił uwagę na koszty.
- Duża część pieniędzy zwróci się, kiedy wydasz je za mąż - tłumaczyłam mu. - Twoje córki nie tylko ładne, ale na dodatek będą umiały czytać, pisać i liczyć. Dzięki temu będą o wiele więcej warte niż większość innych dziewcząt.
Baba jednak widział to inaczej. Nawet jeśli byłabym w stanie pokryć koszty szkolnego stroju i książek, to - jego zdaniem - za te pieniądze dałoby się zrobić wiele pożyteczniejszych rzeczy.
Inwestycję w wykształcenie córek uważano za straconą, ponieważ rodzina nie dostawała niczego w zamian. Wszelkie zdobyte umiejętności i związane z tym możliwości zarobku przynosiły korzyści po ślubie wyłącznie małżonkowi i jego rodzinie. Wprawdzie perspektywa otrzymania za wykształconą dziewczynę wyższej ceny „wykupu” była nęcąca, jednakże wyedukowana córka jako kandydatka na żonę nie odpowiadała wyobrażeniom rodziców i wojowników. Chcąc ułatwić Babie podjęcie decyzji, razem z Lpetatim poszliśmy do Maralal, aby kupić dla obu sióstr szkolne mundurki, a także książki, zeszyty i ołówki dla wszystkich dzieci z wioski w wieku szkolnym.
Dotarłszy na miejsce, zostawiłam Lpetatiego z paroma przyjaciółmi, a sama, z głową zasłoniętą dużą chustą przed tumanami kurzu, poszłam do banku wymienić resztę marek, jakie mi pozostały. Kurs przeliczeniowy był korzystniejszy niż kilka tygodni wcześniej, co uznałam za prawdziwy dar od losu, bowiem przy tak dużej rodzinie wydatki ciągle rosły, niezależnie od tego, jak oszczędnie staraliśmy się żyć.
Poza tym każdy z naszej rodziny wiedział dokładnie, jakie mamy zapasy. Nasza nieumeblowana chata nie miała żadnego schowka. Jedynie w plecaku mogłam ukryć przed innymi swoje rzeczy osobiste. A zatem nie było niczego - poza moim dziennikiem, zeszytami i papierami - co mogłabym schować lub pozostawić wyłącznie dla siebie.
Musiałam pogodzić się z tą sytuacją. Na razie nie mogliśmy sprawić sobie dosłownie niczego, nie informując o tym rodziny i nie dzieląc się z nią, choć z przyjemnością spełniłabym po kryjomu jakieś własne specjalne życzenie lub życzenie Lpetatiego.
Mimo że zazwyczaj chętnie się dzieliłam, doznając przy tym znanej z przysłowia podwójnej radości, bywało i tak, że nie przychodziło mi to łatwo. Gdy przedkładano mi drobne i większe prośby, za każdym razem wahałam się między życzliwością, rozwagą, wielkoduszną lekkomyślnością i gotowością pomocy. Nigdy dotąd nie zetknęłam się z biedą znoszoną z tak wielką godnością i jednocześnie z tak autentyczną pogodą ducha. Jedno wiedziałam na pewno: nie pozwolę nikomu głodować, chyba że sama nie będę miała co jeść.

Christina Hachfeld-Tapukai "Miłość lwicy. Życie, które jest miłością i przygodą"; Wydawnictwo: Świat Książki; Format: 145 x 205 mm; Liczba stron: 336; Okladka: miękka; ISBN: 978-83-247-0794-2

KaHa

Tagi: Christina Hachfeld-Tapukai, Miłość lwicy, książka, fragment, kenia,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany