W każdej z nas, córciu, jest magia

kzarecka

2008-08-12

dziennypatrol_160"Nocny Patrol", "Patrol Zmroku", "Ostatni Patrol", "Dzienny Patrol" - oto Patrole Siergieja Łukjanienki. Siły Ciemności, siły Światła, Zło i Dobro... Czy status qou zostanie utrzymany? Na podstawie książek tego rosyjskiego autora powstają filmy i gry komputerowe. Łukjanienko nie jest już tylko znany w Rosji. Nie jest znany tylko w Europie. Magia jego powieści sięga mackami znacznie dalej. Dzisiaj do poczytania dostajecie fragment megahitu wydawniczego zatytułowanego "Dzienny Patrol". A precyzując - prolog "Część pierwsza. Nieupoważnionym wstęp dozwolony".



Klatka schodowa nie robiła najlepszego wrażenia. Zepsuty zamek kodowy nie działał, pod nogami walały się zdeptane niedopałki tanich papierosów. Windę zasmarowano nieciekawym graffiti, gdzie słowo "Spartak" występuje równie często jak przekleństwa, a przyciski przypalono papierosami i troskliwie zalepiono stwardniałą na kamień gumą do żucia.
Drzwi do mieszkania idealnie pasowały do klatki schodowej. Uboga derma z czasów Związku Radzieckiego, tanie aluminiowe cyfry, chyba tylko cudem trzymające się na krzywo zamocowanych wkrętach.
Natasza się zawahała. Na co ona liczy i po co w ogóle tu przyszła? Skoro już zgłupiała do tego stopnia, żeby uciekać się do magii, trzeba było wziąć gazetę, włączyć telewizor albo radio. Tam przynajmniej byli doświadczeni parapsycholodzy z międzynarodowymi dyplomami. I tak wiadomo, że to oszustwo, ale przynajmniej byłby ładny wystrój, poważni ludzie, a nie ten przytułek dla nieudaczników.
Mimo to zadzwoniła. Szkoda jej było czasu straconego na drogę.
Początkowo myślała, że w mieszkaniu nikogo nie ma, ale już po chwili rozległy się kroki – charakterystyczne człapanie śpieszącego się człowieka, któremu rozdeptane kapcie spadają z nóg. Na moment pociemniał malutki wizjer, potem szczęknął zamek i drzwi stanęły otworem.
– Ojej, Natasza, to ty? Wejdź...
Nigdy nie lubiła ludzi przechodzących od razu na "ty". Rzecz jasna wolała ten sposób zwracania się, ale wypadałoby spytać najpierw o pozwolenie, prawda?
Tymczasem kobieta, która otworzyła drzwi, bezceremonialnie wciągała gościa do środka, z wyrazem tak szczerej gościnności na niemłodej, wyzywająco umalowanej twarzy, że Natasza nie miała sił się opierać.
– Przyjaciółka powiedziała mi, że pani... – zaczęła Natasza.
– Wiem, kochanie, wiem. – Gospodyni zamachała rękami. – Ojej, nie zdejmuj butów, właśnie miałam sprzątać... Albo nie, zaczekaj, poszukam kapci.
Z trudem skrywając wstręt, Natasza się rozejrzała.
Przedpokój był spory, ale nieprawdopodobnie zagracony. Słaba żarówka pod sufitem, najwyżej dwudziestka piątka, nie zdołała ukryć ogólnego ubóstwa. Na wieszaku sterty ubrań, wisiało tu nawet – ku uciesze moli – zimowe futro z piżmaków. Odstające od podłogi linoleum miało nieciekawy szary kolor. Chyba gospodyni od dawna zabierała się do zrobienia porządków...
– Nazywasz się Natasza. A ja mam na imię Dasza.
"Dasza" była od niej starsza jakieś piętnaście, może nawet dwadzieścia lat. Mogłaby być mamą Nataszy, ale od takiej mamy człowiek uciekłby gdzie pieprz rośnie. Gruba, rozlazła, przetłuszczone włosy, na paznokciach jaskrawy i odrapany lakier, sprana podomka i rozpadające się kapcie na bosych stopach. Paznokcie stóp również połyskiwały lakierem – co za wulgarność!
– Jest pani wróżką? – spytała Natasza.
Bo ja jestem idiotką, pomyślała.
Dasza skinęła głową. Nachyliła się, wyciągając ze sterty butów gumowe kapcie. Kapcie posiadały liczne sterczące ze środka gumowe pręciki i były jednym z najbardziej kretyńskich wynalazków ludzkości. Marzenie fakira. Część gumowych "gwoździ" odpadła wieki temu, co jednak nie wpłynęło znacząco na wygodę obuwia.
– Włóż! – zaproponowała radośnie Dasza.
Jak zahipnotyzowana, Natasza zrzuciła pantofelki i włożyła kapcie. Żegnajcie, pończochy, na pewno pójdzie kilka oczek. Nawet jeśli to słynne glamour ze słynną lycrą. Wszystko na tym świecie jest oszustwem, wymyślonym przez sprytnych ludzi, na które niemądrzy ludzie dają się nabrać.
– Tak, jestem wróżką – oznajmiła Dasza, czujnie obserwując proces zmiany obuwia. – Mam to po babci. I po mamie. Były wróżkami, pomagały ludziom, to u nas rodzinne... Chodźmy do kuchni, Nataszko, w pokoju bałagan...
Po raz kolejny przeklinając w myślach własną głupotę, Natasza podążyła za gospodynią. Kuchnia nie zawiodła jej oczekiwań. Sterta brudnych naczyń w zlewie, zasmarowany stół, z którego leniwie zsunął się karaluch, lepka podłoga, szare od kurzu okna, klosz lampy zapaskudzony przez muchy.
– Siadaj. – Dasza zręcznie wysunęła spod stołu taboret i postawiła na szacownym miejscu: między stołem i wzdrygającą się w konwulsjach lodówką „Saratowo”.
– Dziękuję, postoję. – Natasza postanowiła nie siadać. Taboret budził jeszcze mniej zaufania niż stół czy podłoga. – Dasza... Daria?
– Daria.
– Szczerze mówiąc, chciałam się tylko dowiedzieć...
Kobieta wzruszyła ramionami i pstryknęła przyciskiem czajnika elektrycznego – chyba jedynej rzeczy w tej kuchni, która nie wyglądała na znalezioną na śmietniku. Popatrzyła na Nataszę.
– Dowiedzieć? Czego się tu dowiadywać? I tak wszystko widać jak na dłoni.

Przez chwilę Nataszę ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że w kuchni zrobiło się ciemno. Kolory poszarzały, ucichł bolesny terkot lodówki i szum samochodów na ulicy. Dziewczyna otarła zimny pot z czoła. To wszystko przez tę pogodę. Lato, upał, długa podróż metrem, ścisk w trolejbusie... Dlaczego nie wzięła taksówki? Odesłała kierowcę z samochodem, bo wstydziła się przyznać, dokąd i po co się wybrała. Ale czemu nie wzięła taksówki?
– Mąż od ciebie odszedł, Nataszko – powiedziała łagodnie Daria. – Dwa tygodnie temu. Raz-dwa, zebrał się, spakował manatki i wyszedł. Bez kłótni, bez sporów. Zostawił ci samochód, zostawił mieszkanie. Odszedł do czarnobrewej, młodziutkiej... do tego ścierwa. Ty też nie jesteś stara, córeńko.
Natasza nie zareagowała na "córeńkę" – rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć, o czym mówiła przyjaciółce, a o czym nie. O "czarnobrewej" chyba nie... Chociaż tamta rzeczywiście jest smagła, czarnowłosa. Nataszę ogarnęło szaleństwo, poczuła, że zaślepia ją wściekłość.
– Wiem też, dlaczego odszedł, córeńko... Wybacz, że tak cię nazywam, wiem, że jesteś silną kobietą, przywykłaś liczyć na siebie i sama myśleć, ale wszystkie jesteście dla mnie jak rodzone córki. Dzieci nie mieliście, prawda, Nataszko?
– Prawda – wyszeptała Natasza.
– Czemu tak, kochanie? – Wróżka pokręciła głową. – Chciał mieć dziewczynkę, prawda?
– Dziewczynkę...
– No i trzeba było urodzić. – Daria wzruszyła ramionami. – Ja mam pięcioro. Dwóch starszych chłopaków poszło do wojska. Jedna córka wyszła za mąż, z dzieckiem w domu siedzi, druga się uczy. Jest jeszcze jeden, najmłodszy, nicpoń... – Machnęła ręką. – Siadaj, siadaj.
Natasza niechętnie opadła na taboret, mocno ściskając na kolanach torebkę. Spróbowała przejąć inicjatywę:
– Tak się złożyło. Nie mogę z powodu dziecka niszczyć sobie kariery.
– Też prawda. – Wróżka się nie spierała. – Twoja wola. – Potarła twarz dłońmi. – A teraz chcesz, żeby do ciebie wrócił? A wiesz, czemu odszedł? Czarnobrewa już nosi jego dziecko... Postarała się, oj, postarała... I wysłuchała, i pocieszyła, i w łóżku się uwijała. Chłopa miałaś dobrego, niejedna o takim marzy... Chcesz, żeby wrócił? Ciągle chcesz?
Natasza zacisnęła usta.
– Tak.
Wróżka westchnęła.
– Można sprawić, żeby wrócił... Można.
Jej ton zmienił się nieuchwytnie. Teraz głos wróżki brzmiał przytłaczająco.
– Ale to będzie trudne. Wrócić wróci, trudniej go będzie zatrzymać.
– I tak chcę.
– W każdej z nas, córciu, jest magia. – Daria pochyliła się nad stołem. Jej oczy świdrowały Nataszę. – Prosta, pierwotna, kobieca. Ty przez swoje ambicje zupełnie o niej zapomniałaś, a to niedobrze. Ale to nic. Pomogę ci. Wszystko trzeba będzie podzielić na trzy etapy.
Lekko uderzyła pięścią w stół.
– Po pierwsze, dam ci specjalny środek. To nieduży grzech. To wróci chłopa do domu. Sprawi, że wróci, ale nie zatrzyma.
Natasza niepewnie skinęła głową. Dzielenie wróżby na trzy etapy wydało jej się nie na miejscu – szczególnie w tym mieszkaniu...
– Po drugie, dziecko czarnobrewej nie może się urodzić... Jeśli się urodzi, nie zatrzymasz swojego mężczyzny. Trzeba będzie dokonać wielkiego grzechu, zabić niewinny płód.
– O czym pani mówi?! – Natasza się wzdrygnęła. – Nie mam zamiaru trafić do więzienia!
– Nie o takie zabijanie chodzi, Nataszko. Ja rozsunę ręce – wróżka rozsunęła dłonie – a potem klasnę. Ot, i cała praca, ot, i cały grzech. Jakie więzienie?
Natasza milczała.
– Ale ja tego grzechu nie wezmę na siebie. – Daria się przeżegnała. – Jak chcesz, to ci pomogę, ale ty będziesz odpowiadać przed Bogiem! – Biorąc milczenie Nataszy za zgodę, Daria ciągnęła: – Po trzecie, urodzisz dziecko. Pomogę ci. Będzie córeczka, śliczna i mądra, tobie pomocnica, mężowi radość. Wtedy wszystkie twoje nieszczęścia się skończą.
– Mówi pani poważnie? – spytała cicho Natasza. – To wszystko mówi pani...
– Poważnie – dokończyła Daria i wstała. – Powiesz „tak” i wszystko się dokona. Jutro twój mąż wróci, a pojutrze tamta poroni. Pieniędzy od ciebie nie wezmę, dopóki sama w ciążę nie zajdziesz. Ale potem wezmę, i to dużo. Od razu cię uprzedzam i na Chrystusa przysięgam.
Natasza uśmiechnęła się krzywo.
– A jeśli oszukam i nie przyniosę pieniędzy? Przecież i tak już będzie zrobione...
Ugryzła się w język. Wróżka popatrzyła na nią surowo, z lekkim wyrzutem, jak na niemądrą córkę.
– Nie oszukasz, Nataszko. Sama pomyśl i zrozumiesz, dlaczego nie oszukasz...

Siergiej Łukjanienko, Wladimir Wasiljew "Dzienny patrol"; Wydawnictwo: Mag; Tłumaczenie: Ewa skórska; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 360; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7480-100-3

Tagi: Siergiej Łukjanienko, Dzienny patrol, książka, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany