Włoska robota
kzarecka
2008-08-18
O książce - Kryminał napisany w 1959 roku przez młodego wówczas pisarza, ukrywającego się pod włoskim pseudonimem. We Włoszech dzieje się też akcja powieści. Prywatny detektyw Umberto Pesco prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa słynnego producenta filmowego Carla Barenzo. Zamordowany milioner, zdradzany przez młodą i piękną żonę, nie bez powodu obawiał się o swe życie...
Marek Nowakowski: - Polska "odpowiedź" na kryminały Gardnera czy Rossa MacDonalda i zarazem doskonały pastisz.
Fragment
- A teraz przesłuchamy pana Giovanniego Borrao - ciągnął. - Skocz no po niego! - zwrócił się do stojącego pod ścianą, z rękami w kieszeni, tajniaka.
Tajniak przyprowadził tęgiego mężczyznę o świecącej się twarzy i małych, ukrytych za grubymi powiekami oczkach.
- Proszę siadać - Franco wskazał na jedyne wolne krzesło.
Siedzący obok mnie na biurku Matara przekręcił gałkę przenośnego magnetofonu. Każde wypowiedziane w tym pokoju słowo miało być utrwalone na taśmie. Tajniak zajął poprzednią pozycję pod ścianą.
- Nazwisko?
- Giovanni Borrao - odpowiedział mężczyzna, podciągając w górę dawno nieprasowane nogawki.
- Proszę opowiedzieć raz jeszcze, w jaki sposób odkrył pan trupa.
Opowiadanie portiera nie różniło się wcale od tego, jakie usłyszałem od Gardena na schodach.
- Tak - powiedział Franco, kiedy Borrao skończył mówić - to jest wcale interesujące. Ale mam do pana jeszcze kilka pytań. Czy może pan dokładnie określić czas pobytu w knajpce?
- Powiedziałem już. Około pół godziny.
- Czy pan jest tego absolutnie pewny?
- No... może trochę więcej, ale gdzieś koło pół godziny.
- Dlaczego nie zostawił pan nikogo w zastępstwie?
- Iii... taki hotel. Przecież tu nie ma tak dużo gości. Kto się będzie w nocy tłuc...
- Niech pan nie przesadza. Główne zyski takich hoteli płyną właśnie z nocnych gości - powiedział Garden.
- Pół godzinki to nic wielkiego - upierał się przy swoim Borrao.
- Zostawmy to. Jest pan wobec tego pewny, że podczas pana nieobecności mógł ktoś wejść do hotelu.
- Ja tego nie powiedziałem.
- Wiem, wiem. Ale jest pan tego pewny - uspokoił go dobrodusznie porucznik.
Portier zrobił kwaśną minę.
- Gdzie jest ojciec właścicielki?
- W swoim pokoiku. Odmawia różaniec i płacze.
- Kto go zawiadomił o śmierci córki?
- Ja.
- A jak pan sądzi, czy to jest samobójstwo, czy też morderstwo?
Borrao zmarszczył czoło z miną filozofa. Nie odzywał się przez minutę, a potem przekonywającym głosem powiedział:
- Ani jedno, ani drugie. Pani źle się ostatnio czuła. To chyba śmierć naturalna.
- A dlaczego zadzwonił pan na policję?
- Tak zawsze się robi. Piszą o tym w książkach. Gdzie miałem zresztą zadzwonić?
- W porządku. Wyklucza pan zatem możliwość samobójstwa lub zbrodni?
- Tak. Pani nie miała wrogów i lubiła życie.
- Nie miała wrogów? Czy mówi to pan serio?
- Oczywiście.
- Gdzie jest reszta służby?
- W swoich pokojach. Wiedzą o wszystkim.
- A co pan sądzi o morderstwie popełnionym w tym hotelu dnia 4 czerwca, czyli przedwczoraj?
- Wszędzie są gałgany. Ja tego faceta widziałem po raz pierwszy i to w dodatku, gdy był już trupem. Tego dnia miał dyżur ojciec pani.
- Co to znaczy: "Wszędzie są gałgany"?
- Mówiłem o mordercy. Nadarzyła mu się okazja, to go zabił w hotelu. Jakby zdarzyła mu się okazja gdzie indziej, to zabiłby go gdzie indziej.
- Dlaczego pan mówi o okazji?
- Tu jest niespokojna dzielnica. Jest dużo różnych łobuzów, więc łatwo zgubić ślad.
- Hmm - mruknął w odpowiedzi Franco - to dość przekonywające, co pan mówi.
- Pewnie, że tak musiało być - zapalił się portier - dzisiaj cudów już nie ma.
- Jest pan niewierzący?
- Zachowaj mnie, Boże. Święta Panno, co też pan mówi... Ja i niewierzący... Skądże. Jestem religijny, tylko trzeźwo patrzę na tę sprawę.
- Skąd pan pochodzi?
- Z Sycylii. Urodziłem się w Alcame Marina.
- Jak się zapatruje reszta personelu na to morderstwo?
- Tak jak i ja. Nikt się chyba nie cieszy, gdy policja o wszystko pyta i we wszystkim grzebie - dodał z chytrym uśmiechem.
Matara groźnie chrząknął.
- Z kim właścicielka utrzymywała bliższe stosunki? - pytał dalej Garden.
- O niczym takim nie wiem. Przecież nie była już taka młoda - westchnął.
- Czy miała jakieś przyzwyczajenia czy namiętności? Na przykład może lubiła dobrze zjeść, napić się, a może zbierała pieniądze?
- O! Popić to ona lubiła...
- Czy piła sama, czy z kimś?
- Przeważnie sama, a niekiedy ze mną. Miała zwyczaj wypijać butelkę koniaku co wieczór.
Przypatrzyłem się uważniej temu tęgiemu mężczyźnie.
- Czy dzisiejszej nocy też wypiła tę swoją butelkę?
- Nie.
- Skąd pan o tym wie?
- Wieczorem obiecała mi, że mnie zawoła. A tego nie zrobiła.
- Dlaczego w takim razie szedł pan do knajpki na wino?
Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko sapanie Matary i cichutkie pogwizdywanie tajniaka.
- Dobrze się czuję między ludźmi - odpowiedział w końcu portier.
Matara prychnął jak rozdrażniony kot.
- O której godzinie właścicielka wołała pana przeważnie "na kieliszek"?
- Różnie.
- Dlaczego więc poszedł pan na wino do knajpki? To jest trochę nieprzekonujące, co pan mówi.
Umberto Pesco (Ireneusz Iredyński) "Ryba płynie za morderscą"; Wydawnictwo: Świat Książki; Format: 125 x 200 mm; Liczba stron: 240; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-247-0830-7
KaHa