Długi pocałunek na dobranoc?

kzarecka

2008-09-05

d322ugi_poca322unek_na_dobranoc_160"Philip Marlowe wśród bogaczy Los Angeles" (z ciekawostek: po wielu, wielu latach władze tego miasta postanowiły jeden z placów nazwać na cześć Chandlera), czyli "Długie pożegnanie". Z czym tym razem będzie musiał zmierzyć się najsłynniejszy obok Sherlocka Holmesa detektyw w literaturze? Raymond Chandler bohaterowi nie dawał nigdy długiego odpoczynku - powołał go do życia w 1934 roku (wtedy wyszła pierwsza powieść z cyklu), a uśmiercił (czy raczej należałoby rzec - "odszedł z przyczyn naturalnych") dopiero po własnej śmierci. I oczywiście w "Długim pożegananiu" też nie będzie czasu na relaks. Przecież Marlowe to Marlowe - zawsze częściej kłopoty i związane z nimi zagadki starają się o niego częściej niż on o nie.


O książce - We wszystkich powieściach jest wystawiany na próby, z których, choć mocno poturbowany, zawsze wychodzi zwycięsko. W "Długim pożegnaniu" w odruchu solidarności pomaga pijanemu Terry'emu Lennoxowi i od razu wpada w sam środek wydarzeń: żona Lennoxa zostaje zamordowana, pisarz alkoholik popełnia samobójstwo, Lennox ucieka do Meksyku, a policja brutalnie dobiera się do Marlowe'a. Akcja powieści ze strony na stronę nabiera tempa, a zagadki komplikują się aż do klarownego i zaskakującego rozwiązania.

Fragment
Parkingowy w białej kurtce, z wyhaftowaną na czerwono nazwą restauracji, reprezentował typowy dla tego zawodu gatunek udawanego twardziela. Widać było, że ma już dosyć całej sytuacji.
– Posłuchaj pan – powiedział lekko podniesionym głosem – może jednak będzie pan tak uprzejmy i wciągnie nogę do środka, żebym mógł domknąć drzwi. No chyba że woli pan, abym otworzył je całkiem i pozwolił panu wypaść.
Dziewczyna rzuciła mężczyźnie spojrzenie, które powinno zrobić mu dziurę w plecach na co najmniej cztery cale, ale parkingowego to wcale nie ruszyło. W The Dancers tak dobierają personel, aby pozbawić człowieka złudzeń, że obcowanie z nadzianymi gośćmi, choćby i codzienne, może wpłynąć na poprawę czyjegokolwiek charakteru.
W tym momencie na parking zajechał zagraniczny sportowy samochód z niskim zawieszeniem i opuszczanym dachem. Ubrany w kraciastą koszulkę polo, żółte spodnie i buty do konnej jazdy kierowca wysiadł, sięgnął po zapalniczkę na tablicy rozdzielczej i zapalił długiego papierosa. Oddalił się z godnością, ciągnąc za sobą smugę wonnego dymu i nie zaszczycając royce’a choćby jednym spojrzeniem. Pewnie był przekonany, że ktoś dla kawału zmajstrował sobie takie cacko. U podnóża schodów prowadzących na taras mężczyzna przystanął na chwilę, żeby wcisnąć do oka monokl.
Niespodziewanie dziewczyna zdecydowała się zademonstrować radosne ożywienie.
– Kochanie, mam znakomity pomysł. Pojedźmy do ciebie taksówką, a potem weźmiemy twój kabriolet. Noc jest taka cudowna, w sam raz na przejażdżkę wzdłuż wybrzeża do Montecito. Moi znajomi urządzają tam dziś imprezę przy basenie.
Siwowłosy mężczyzna powiedział grzecznie:
– Jest mi niezmiernie przykro, ale nie mam już wozu. Musiałem go sprzedać.
Oceniając tylko jego głos i sposób artykułowania wyrazów, można by sądzić, że nie pił nic mocniejszego niż sok pomarańczowy.
– Kochanie, sprzedałeś samochód? Jak to? – Kobieta odsunęła się od swojego towarzysza na całą szerokość siedzenia, a zimny ton sugerował, że znacznie, znacznie dalej.
– Nie miałem innego wyjścia. Potrzebowałem pieniędzy na jedzenie.
– Ach tak, rozumiem. – Gdyby postawić obok niej porcję spumoni, lody nie rozpuściłyby się, nie ma obawy.
Parkingowy natychmiast umieścił siwowłosego w przegródce z napisem: niskie dochody.
– Słuchaj, koleś – powiedział – muszę odstawić tamten samochód. Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. Kiedyś i może.
Z rozmachem otworzył drzwi wozu. Pijany natychmiast zsunął się z siedzenia i wylądował na asfalcie. Zbliżyłem się szybko i wrzuciłem monetę do automatu. Zajmowanie się pijakami to błąd, którego nie należy popełniać. Nawet jeśli taki zna cię i lubi, to i tak w którymś momencie może się odwinąć i strzelić cię w zęby. Złapałem siwowłosego pod ramiona i postawiłem na nogi.
– Jestem panu niezmiernie wdzięczny – zrewanżował mi się uprzejmie.
Dziewczyna wślizgnęła się za kierownicę.
– Ilekroć się zaprawi, od razu robi się tak cholernie angielski – powiedziała głosem, w którym dźwięczała stal. – Dziękuję, że go pan złapał.
– Posadzę go z tyłu – zaproponowałem.
– Och, przykro mi, ale już jestem spóźniona na spotkanie. – Wcisnęła sprzęgło i rolls ruszył do przodu. – To taki zagubiony pies – dodała z zimnym uśmiechem. – Może panu uda się znaleźć dla niego dom. Jest przyuczony do czystości – tak mniej więcej.
Rolls wytoczył się na Sunset Boulevard, skręcił w prawo i już go nie było. Kiedy wrócił parkingowy, wciąż jeszcze spoglądałem za nim, podtrzymując siwowłosego mężczyznę, któremu udało się teraz zasnąć na stojąco.
– W ten sposób też można – zwróciłem się do parkingowego.
– Jasne. Po co marnować swoje walory na takiego moczymordę – odparł cynicznie.
– Zna go pan?
– Słyszałem, że dama nazywała go Terrym, ale poza tym nie odróżniłbym go od koziej dupy. Ale ja tu pracuję zaledwie do dwóch tygodni.
– Niech pan sprowadzi mój samochód – powiedziałem, wręczając mu bilet parkingowy.
Zanim pojawił się mój olds, poczułem się tak, jakbym dźwigał wór wypełniony ołowiem. Parkingowy pomógł mi zapakować siwowłosego na przednie siedzenie. Ten na moment otworzył jedno oko, podziękował nam i znów zapadł w sen.
– Najgrzeczniejszy pijak, jakiego kiedykolwiek widziałem – zauważyłem.
– Spotykałem różnych, dużych i małych, grzecznych i niegrzecznych, ale palantami byli wszyscy bez wyjątku. Ten tutaj przeszedł chyba kiedyś operację plastyczną.
– Na to wygląda. – Wręczyłam parkingowemu dolara. Podziękował mi nawet grzecznie.
Miał rację z tą operacją. Prawa strona twarzy mojego nowego znajomego, biaława i jakby martwa, pokryta była siatką cienkich blizn. Skóra wzdłuż nich połyskiwała lekko. Operacja plastyczna, i to rozległa.
– Co pan z nim zrobi?
– Zawiozę do siebie i spróbuję otrzeźwić na tyle, żeby mi powiedział, gdzie mieszka.
Parkingowy wyszczerzył do mnie zęby.
– Jak pan chce, frajerze. Ja na pańskim miejscu zostawiłbym go w najbliższym rynsztoku i nawet bym się nie obejrzał. Taki opój to same kłopoty, a korzyści żadnej. Już ja tam swoje wiem. Przy dzisiejszej konkurencji człowiek powinien oszczędzać siły, żeby móc się bronić, kiedy dojdzie do starcia.
– Widzę, że na tym polu odniósł już pan niejedno zwycięstwo – zauważyłem.
W pierwszej chwili nie bardzo zrozumiał, a kiedy wreszcie zaskoczył i zaczął się wściekać, ja siedziałem już w samochodzie, jadąc do domu.

Oczywiście, w dużej mierze miał słuszność. Terry Lennox istotnie przysporzył mi wielu kłopotów. Te jednak były wpisane w mój zawód.

Raymond Chandler "Długie pożegnanie"; Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie; Format: 110 x 175 mm; Liczba stron: 365; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-245-8642-4

KaHa

Tagi: Raymond Chandler, Długie pożegnanie, fragment, książka, marlowe,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany