Płacząca kobieta
kzarecka
2008-09-11
O książce - Napisana w formie atrakcyjnego monologu "spowiedź" Dory Maar, kochanki i muzy Pabla Picassa. Poznali się, gdy ona dobiegała trzydziestki, a on był po pięćdziesiątce, i spędzili kilka niezwykłych lat. "Dowodami" miłości były niezliczone portrety Dory, jakie Picasso rysował i malował, a także pozwolenie mistrza, by asystowała mu przy pracy nad "Guerniką".
Fragment
Picasso zachęcał mnie do powrotu do malarstwa. Rzuciłam je dziesięć lat wcześniej, żeby poświęcić się fotografii. Sposobność związana z Guerniką upoważniała mnie do przebywania w jego pobliżu, gdy pracował. Jak dotąd, nikt nie uzyskał takiego przywileju. Uwaga, mówił, Grands-Augustins to nie kino non stop, jeśli wchodzisz, to nie wychodź przed końcem seansu, nawet po to, by kupić karmelki.
Byłam uzurpatorką. Dwór mi zazdrościł, a Sabartès, najstarszy przyjaciel mistrza i jego totumfacki, nie cierpiał mnie. Ale czy aparat fotograficzny nie dał mi wstępu do Picassa? Co gorsza, nie zniknęłam, gdy praca została już ukończona. To, że przedtem nikt nie miał dostępu do powstającego dzieła, tylko potęgowało moje zainteresowanie i wzmagało przyjemność. Picasso co prawda zdecydował się na kilka wyjątków w przypadku Guerniki. Malraux został dopuszczony dwukrotnie. Zawinęło tu kilku hiszpańskich republikanów. Najbardziej wytrwały był Eluard. Gdy przychodzili ludzie, Picasso przerywał pracę, rozmawiał i wypychał szybko w stronę schodów. Tylko Paul bezszelestnie wślizgiwał się i siadał na stołku. Otwierał na kolanach notatnik i pisał, jakby inspirował go sam fakt przebywania tam. Oddalał się po godzinie czy dwóch, nie zamieniwszy z przyjacielem ani słowa. Porozumiewali się w ciszy swojej pracy.
Ja także miałam swój stołek. Któregoś dnia Picasso podał mi mały czysty blejtram. Zrozumiałam, że mam podjąć wyzwanie. Czyż sam nie zgodził się obnażyć przede mną w najbardziej bezwstydnej z postaw, twórcy zmagającego się ze swoim dziełem? Teraz moja kolej na wyjście zza parawanu. Moja niezręczność była bez znaczenia. Któż przed Nim nie wypadał niezręcznie? Liczyła się sama zmiana. Ujął moją twarz i obdarzył pieszczotą - zjednoczył, rozczłonkował, zsublimował swoim talentem. Podobnie ja zawładnęłam jego twarzą, próbując zrobić mu portret. Ikona wyższego rzędu. Pomieszane na sposób picassowski ujęcia en face i z profilu. Picassowskie, powiadacie? Owszem, picassowskie. Nie chciałam dochodzić pierwszeństwa, lecz nie mogę nie zwrócić uwagi na fotomontaż, który zrealizowałam kilka lat wcześniej. Nałożenie na siebie dwóch negatywów nadało temu podwójnemu profilowi aurę już picassowską. Może zanim cię spotkałam, już kierowałeś moimi poszukiwaniami.
Muszę jeszcze dorzucić coś, co tylko ja sama mogę poświadczyć. Ten portret Picassa, który namalowałam w 1937 roku, niewielu ludzi widziało i nikt nie mógł przeprowadzić porównania z obrazem mistrza datowanym 22 marca 1938, a zatytułowanym Artysta przed swoim płótnem. Tak, wielki Picasso wprowadził do swojego dzieła przedstawiający go mój rysunek, który zrobiłam rok wcześniej. Dostrzegam ironię obecną w tytule tego dzieła: Artysta przed swoim płótnem. O ile Picasso całe swoje życie poświęcił sztuce, o tyle wcale nie cenił słowa Artysta, a jeszcze mniej słowa Artysta malarz. Z trudem je wymawia, gdyż sądzi, że zmusza do strojenia się w szyderczą majuskułę i do przyjmowania pozy, postawy "iworyny". A jednak ów Artysta przed swoim płótnem mocno przypomina autoportret. Wyłania się z niego wielki człowiek, który chce spojrzeć na siebie moimi oczami i to właśnie porusza mnie bardziej niż wszystko inne. W ten sposób za jednym zamachem zostaje przekreślonych kilka głupich plotek.