Zaskakująca? Niesamowita? Genialna? Przede wszystkim wreszcie dostępna!

kzarecka

2008-09-19

sprzysi281380enie_czerwonego_wilka_16019 września nastaje dla Roberta Redicka wielki dzień. Dlaczego? Otóż dlatego, że w ten oto dzień wchodzi na kolejny literacki rynek. Kolejne państwo. Kolejni czytelnicy. Kolejni fani. Dziś specjalnie dla was fragment "Sprzysiężenia Czerwonego Wilka", książki, która rozpoczyna nową trylogię. Na świecie już jest bestsellerem. U nas musi jeszcze na to poczekać. Czy zdobędzie uznanie Polaków? Oby! O tej powieści padło już w PL wiele słów: recenzja, zwykłe informacje o publikacji... Ile, by jednak ich nie było, zawsze będzie za mało. Wystarczającą ilość mogłaby dać tylko sama lektura (stąd fragment), ale... i ona nie da. Redick bowiem wciąga w niezwykłą przygodę. Przygodę, z której nie chce się wyjść.


A potem na pokładzie rozległo się chóralne westchnienie zdumienia – wyrwało się z piersi wszystkich oficerów, żeglarzy i smołowników. Przed nimi pojawił się Chathrand.
Nic dziwnego, że w porcie nie było miejsca! Chathrand zajął prawie całą przestrzeń. Teraz, gdy Pazel dobrze go widział w księżycowym świetle, wyglądał, jakby zbudowano go nie dla ludzi, ale dla olbrzymów. Czubek grotmasztu Eniela ledwie sięgał pokładu rufówki, a żeglarz wysoko na salingu wydawał się malutki jak mewa. Maszty Chathranda przywodziły Pazelowi na myśl wieże królów Fiordu Południa, wznoszące się nad czarnymi klifami w Pol. Przy nim nawet cesarskie okręty wojenne wyglądały jak zabawki.
– Ostatni z tego gatunku – odezwał się ktoś za plecami Pazela. – Nie odwracaj się.
Pazel zamarł z ręką na maszcie. Głos należał do Chadfallowa.
– Żyjący relikt – ciągnął doktor. – Pięciomasztowy segralski Wietrzny Pałac, największy statek, jaki skonstruowano od czasów Bursztynowych Królów przed Wielkim Sztormem. Nawet drzewa, z których go zbudowano, przeszły do historii: m’xingu, z którego zrobiono stępkę, sosna tritne na maszty i reje, skalny klon na pokład i odbojnice. Przy jego budowie brali udział w równym stopniu cieśle okrętowi i magowie, a przynajmniej tak mówią stare opowieści. Dla nas ta sztuka już przepadła. Ona i wiele innych rzeczy.
– Czy to prawda, że przepłynął Morze Rozległe?
– Owszem, Segralowie ważyli się wypłynąć na te wody, właściwie po to go zbudowali. Ale Chathrand ma sześćset lat. Jego młodość to dla nas tajemnica. Tylko najstarsi z Handlowego Rodu widzieli zapiski z naj­wcześniejszych podróży.
– Kapitan Nestef mówi, że zaopatrywanie Chathranda tutaj nie ma sensu, skoro Etherhorde znajduje się raptem sześć dni stąd – powiedział Pazel. – Mówi, że mają tam robotników, którzy latami przygotowywali się do pracy przy nim.
– Sprowadzono go tutaj właśnie ze stolicy.
– Ale czemu? Kapitan Nestef mówi, że Etherhorde i tak będzie jego pierwszym przystankiem.
– Widzę, że twoja ciekawość ma się świetnie – stwierdził oschle Chadfallow.
– Dziękuję, owszem. A po Etherhorde? Dokąd potem popłynie?
Doktor się zawahał.
– Pazel, ile pamiętasz z naszych lekcji w Ormaelu?
– Wszystko. Mogę nazwać każdą kosteczkę w ciele, sześć rodzajów żółci, jedenaście narządów i przewodów we wnętrznościach...
– Nie pytam o anatomię. Pomyśl o tym, co ci mówiłem o polityce. Wiesz przecież o Mzithrinie, naszym wielkim wrogu na zachodzie.
– Waszym – odparł z naciskiem Pazel; nie mógł się oprzeć pokusie.
– Możesz nie być obywatelem Arqualu – stwierdził ostrzejszym tonem doktor – ale twoja pomyślność spoczywa w naszych rękach. A plemiona Mzithrinu napadały na Ormael całe stulecia przed naszym przyjściem.
– Jasne. Próbowali nas zniszczyć przez setki lat i nie udało im się. Wy dokonaliście tego w dwa dni.
– Przemawia przez ciebie ignorancja! Gdyby Mzithrińczycy chcieli zająć wasze państewko, zrobiliby to jeszcze szybciej niż my. Zamiast tego woleli, żebyście wykrwawiali się po cichu, a świat o niczym nie wiedział. A teraz udowodnij, że słuchałeś moich wykładów. Czym tak naprawdę jest Mzithrin?
– To cesarstwo szaleńców – odpowiedział Pazel. – A przynajmniej tak to brzmiało, kiedy mi opowiadałeś. Poszaleli na punkcie czarów, diabłów, starożytnych rytuałów i oddawania czci kawałkom Czarnej Urny. To szaleńcy i w dodatku niebezpieczni, dzięki śpiewającym strzałom, pociskom-smoczym jajom i gildii świętych piratów. Jak się ich nazywa?
– Sfvantskor. Ale nie o to chodzi. Mzithrin to pentarchia, kraj, w którym rządzi pięciu królów. W czasie ostatniej wojny czterech z tych królów przeklęło Arqual jako cesarstwo zła, ucieleśnienie herezji, służalców Otchłani. Ale piąty nie powiedział nic takiego. I utonął w morzu.
Nad wodami zatoki poniosły się dźwięki rogu.
– Jesteśmy prawie na miejscu – powiedział Pazel.
– Słuchasz mnie? Piąty król utonął, bo działa arqualskie zatopiły jego statek. Nigdy nas nie potępił, a jednak jego właśnie zabiliśmy. Nie uważasz, że to dziwne?
– Nie, wy zawsze zabijacie, kogo chcecie.
– A ty się upierasz przy głupocie, chociaż w gruncie rzeczy jesteś względnie mądrym chłopakiem.
Pazel rzucił doktorowi wściekłe spojrzenie. Mógł zdzierżyć niemal każdą obrazę, dopóki nie powątpiewano w jego inteligencję: czasem miał wrażenie, że jest ona ostatnim powodem do dumy, jaki mu pozostał.
– Zapytałem, dokąd płynie Chathrand, a ty mi mówisz o Mzithrinie. Słuchasz mnie w ogóle? – Pozwalał sobie na sarkazm, ale nie dbał o to. – A może to właśnie twoja odpowiedź? Statek odwiedzi naszych „wielkich wrogów”, królów Mzithrinu.
– A czemu nie?
– Bo to niemożliwe.
– Czyżby?
Doktor musiał się z nim droczyć. Arqual i Mzithrin walczyły ze sobą od wieków, a ostatnia wojna była najkrwawsza ze wszystkich. Zakończyła się czterdzieści lat temu, ale Arqualczycy nadal nienawidzili i bali się Mzithrińczyków. Niektórzy kończyli poranne modlitwy, odwracając się i plując na zachód.
– "Niemożliwe" – powiedział Chadfallow, kręcąc głową. – Oto słowo, którego musimy się oduczyć.

W tej samej chwili rozległ się okrzyk bosmana: "Port, na stanowiska!".
Ucichły rozmowy; mężczyźni i chłopcy rozeszli się do swoich zadań. Pazel też zaczął się zbierać – rozkaz to rozkaz – ale Chadfallow złapał go za rękę.
– Twoja siostra żyje – powiedział.
– Moja siostra! – wykrzyknął Pazel. – Widziałeś Nedę? Gdzie jest? Nic jej nie grozi?
– Cicho! Nie, nie widziałem jej jeszcze, ale zamierzam. I Suthinię.
Pazel zdołał tylko zdusić kolejny okrzyk. Suthinia była jego matką. Myślał, że obie zginęły w czasie najazdu na Ormael.
– Od jak dawna wiesz, że żyją?
– Nie pytaj już. Na razie są bezpieczne, o ile ktokolwiek może tak o sobie powiedzieć, ale nic nie jest pewne. Ale jeśli chcesz im pomóc, posłuchaj uważnie: nie idź na swoje stanowisko. Pod żadnym pozorem nie schodź pod pokład Eniela dziś wieczór.
– Ale pracuję przy pompach!
– Nie będziesz pracował.
– Ale, Ignus... Auć!
Chadfallow zacisnął dłoń na ręce Pazela.
– Nigdy nie mów mi po imieniu, smołowniku! – syknął. Nie patrzył na Pazela, ale było widać, że jest wściekły. – Więc byłem głupcem? Przez pół dekady byłem głupcem? Nie odpowiadaj! Powiedz tylko, schodziłeś na brzeg w Sorrophranie?
– T-tak.
– Więc wiesz, że stawiając stopę poza dzielnicą portową, stajesz się celem dla Migarzy? Że dostają oni trzy złote monety za każdego chłopca i dziewczynę, których odeślą do Zapomnianych Kolonii, dwadzieścia dni marszu od Stepów Slevranów?
– Wiem o Migarzach i o tym strasznym miejscu! Ale co to ma wspólnego ze mną? Zostanę na pokładzie tej nocy, a o wschodzie słońca wypływamy!
Chadfallow pokręcił głową.
– Pamiętaj tylko, że Migarze nie mogą tknąć cię w porcie. A teraz trzymaj się z dala ode mnie, Pazelu Pathkendle i przede wszystkim zostań na pokładzie! Nie będziemy już więcej rozmawiać.
Doktor otulił się płaszczem i ruszył ku rufie. Pazel widział już nadchodzące nieszczęście. Pierwsza zasada przetrwania dla smołownika mówiła: „Bądź szybki!”, a Chadfallow już zmusił go do jej złamania. Kapitan Nestef jeszcze tego nie zauważył, ale szeregowi żeglarze, którzy ruszyli do swoich zadań, patrzyli na niego jak na szaleńca. Co sobie wyobraża ten chłopak? Nie wyglądał na chorego, nie spadł z rei, a mimo to stał w miejscu.
Pazel wiedział, co się zaraz stanie, i się nie pomylił. Pierwszy oficer nadzorujący pracę ludzi na otwartym pokładzie złapał Pazela i obrzucił zgorszonym spojrzeniem.
– Muketch! – ryknął. – Odbiło ci? Złaź pod pokład, albo zedrę skórę z tego ormaelskiego tyłka!
– Oppo, proszę pana!
Pazel pognał do głównego luku, ale u szczytu drabiny się zatrzymał. Zawsze wykonywał polecenia Chadfallowa. Rozejrzał się za innymi smołownikami – może zamieniłby się z kimś na robotę? – ale wszyscy znajdowali się pod pokładem, na swoich miejscach. Wkrótce się zorientują, że go brakuje, i zostanie surowo ukarany za złamanie rozkazu. Jak się wytłumaczy? Sam nie bardzo wiedział, co robi.
Desperacko próbując zachować pozory, Pazel rozejrzał się i zauważył zwiniętą cumę przy lewej burcie. Ukradkiem przewrócił zwój i zaczął go dokładnie zwijać od nowa. Przynajmniej będzie wyglądało na to, że ma zajęcie. W głowie mu się kręciło od nowin Chadfallowa. Jego matka i siostra żyły! Ale gdzie mogły być? Ukrywały się w zniszczonym Ormae­lu? Sprzedano je do niewoli? A może dotarły do Państw Bez Korony, szczęśliwie uciekły z cesarstwa?
I wtedy nagle Pazel źle się poczuł. Zakręciło mu się w głowie i zamglił wzrok. Wspomnienie ohydnej herbaty podeszło mu do gardła. Zatoczył się i znowu przewrócił zwój liny.
Ignus, coś ty mi zrobił?
W następnej chwili dziwne wrażenie zniknęło. Czuł się już dobrze, ale ktoś chichotał za jego plecami. Pazel odwrócił się i zobaczył Jervika, który triumfalnie wskazywał go palcem.
– Znalazłem go, proszę pana! Opuścił swoje stanowisko! Specjalnie przewrócił cumę, żeby zrobić sobie dłuższą przerwę! Niech ma tę swoją przerwę, panie Nicklen!
Bosman Nicklen garbił się za Jervikiem. Wykrzywił usta. Był zwalistym mężczyzną o czerwonej twarzy i oczach zatopionych w opuchniętych powiekach, co wyglądało, jakby ktoś odcisnął dziurki w miękkim cieście. Zwykle traktował Pazela względnie przyzwoicie, pozostając pod silnym wpływem Nestefa, ale lina leżała oskarżycielsko w nieładzie, a kiedy bosman zapytał go, czy Jervik mówi prawdę, Pazel zacisnął zęby i pokiwał głową. Jervik skrzywił się za plecami bosmana, szczerząc się w szerokim uśmiechu.
– Dobra, spadaj, Jervik – powiedział Nicklen. – A co do pana, panie Pathkendle, to ma pan szczęście. Powinieneś zebrać baty za lekceważenie obowiązków, ale zamiast tego pójdziesz ze mną.

Robert Redick "Sprzysiężenie Czerwonego Wilka"; Wydawnictwo: Mag; Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec; Format: 135 x 205 mm; Liczba stron: 472; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7480-105-8

"Sprzysiężenie Czerwonego Wilka" - recenzja książki w PL

Tagi: Robert Redick, Sprzysiężenie czerwonego wilka, książka, recenzja, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany