"Nie na tyle poważnie, żeby próbować dołączyć do zacnego grona Stachury, Kosińskiego i Nahacza..." - Daniel Koziarski o tym i o tamtym

kzarecka

2008-09-23

koziarski_160Napisał dwie książki z cyklu o "Socjopacie". Obie dość dobrze przyjęte i przez czytelników, i przez krytyków. Wydał też "Klub samobójców", powieść, która pokazała, że się rozwija, a nie szufladkuje, zmienia, a nie stoi w miejscu, szuka, a nie spoczywa na laurach. Daniel Koziarski. Fan Allena i Lyncha, himalaista-hipokryta, autor, który cierpi na nadurodzaj pomysłów. Jaki jest jeszcze? Czym nas zaskoczy? Czego możemy się spodziewać? Mam nadzieję, że ten wywiad przyniesie wam odpowiedzi. A jeśli nie? No cóż, zacznijcie uważnie czytać książki Koziarskiego.


Katarzyna Zarecka: - Czy kiedykolwiek myślałeś o samobójstwie?

Daniel Koziarski: - Tak, całkiem niedawno, kiedy spłynęły do mnie pierwsze wyniki sprzedaży ostatniej książki. A mówiąc serio, to tak, jak większość, ale nigdy nie na tyle poważnie, żeby próbować dołączyć do zacnego grona Stachury, Kosińskiego i Nahacza.

Czy każdy z nas może trafić do Klubu Samobójców? Przyznam szczerze, odnoszę wrażenie, że tak. Chyba wszyscy w pewien sposób się zatruwamy. Jak Ty – prawnik, pisarz, a zarazem przecież normalny, zwykły facet, się zatruwa? Co mogłoby Ciebie skłonić, żeby jednak wstąpić w szeregi Klubu? Dla tych, którzy nie czytali książki wytłumaczenie – obecność w Klubie nie jest równoznaczna z postanowieniem odebrania sobie życia. To pewien sposób uzewnętrznienia się, szukania pomocy.

Myślę, że każdy, bo wszyscy mamy gen autodestrukcji, tylko przybiera ona różne formy. Jest to katalog bardzo pojemny – w "Klubie samobójców" starałem się pewne rzeczy wyłączyć przed nawias - samobójstwo w miłości, samobójstwo w moralności, samobójstwo w twórczości. Normalny facet? Chyba mnie przeceniasz. Często mam ochotę pogadać z naprawdę dobrym psychoterapuetą, ale mam podskórną obawę, że wszyscy psychoterapueci są jak z filmów Allena, więc ostatecznie muszę sobie radzić sam. Może z tej obawy wyrosła w "Klubie samobójców" postać doktora Wolniewicza.

Jak podoba Ci się okładka do najnowszej książki? Znasz inne prace Kutaya Tanira?

Nie znałem jego prac do wydania książki. Potem oczywiście zgooglowałem i powiem, że przypadł mi do gustu jego zmysł estetyczny. Jak można zauważyć okładka "Klubu samobójców" jest minimalistyczna w porównaniu z "Socjopatami". Alternatywą do dłoni trzymającej ‘help’ była fiolka z wysypującymi się z niej klawiszami komputerowej klawiatury.

Woody Allen, "Twin Peaks" – sporo do nich odniesień w "Klubie samobójców". Jesteś fanem Allena i Lyncha, czy to tylko coś w rodzaju "adaptacji na potrzeby książki"?

Jestem zarówno fanem Allena jak i Lyncha. Odpowiada mi bardzo humor Allena, a u Lyncha łatwość, z jaką żongluje konwencjami, czego chyba najlepiej dowiódł serialem "Miasteczko Twin Peaks". Poza tym Lynch to prawdziwy geniusz wyczucia – niemal spontanicznie, z dekoratora wnętrz Franka Silvy uczynił Boba, najbardziej demoniczną postać w dziejach telewizji.

Ciekawe, czy przyjdzie taki moment, kiedy będę jednym tchem wymieniany obok Huelle, Chwina i Koziarskiego jako pisarz trójmiejski? – słowa jednego z Twoich bohaterów. Czy przyszedł już czas wymieniania Twojego nazwiska jednym tchem z innymi, już doskonale znanymi czytelnikom autorami?

To tylko żart. Chwin czy Huelle piszą jednak dla trochę innego czytelnika.

Czy wśród młodego pokolenia polskich pisarzy masz swoich ulubionych? W "Klubie…" pada kilka nazwisk, które po rozszyfrowaniu dają choćby Jacka Dehnela.

Na pewno w polskiej literaturze dzieje się znacznie więcej niż wynika to z zaklętego kręgu tych samych nazwisk przywoływanego przy okazji każdej rozmowy na temat kondycji polskiego pisarstwa – na szczęście coraz więcej osób to dostrzega. Ostatnio wpadł mi na przykład w ręce ciekawy debiut Agnieszki Gałuszki "Międzymiasto". Poza tym wyczekuję "Znieczulenia miejscowego" Dawida Kornagi. Kornaga jest w tej ambitnej mniejszości pisarzy, którego każda kolejna książka różni się zupełnie od poprzedniej. Wspomniałaś Dehnela - to jest na pewno osobowość, ktoś niebywale utalentowany, ale zawsze, kiedy młody człowiek chołubi bez opamiętania stare czasy i starych mistrzów to ociera się o jakąś pretensjonalność. Podobnie jest z Remigiuszem Grzelą. Nie można uciekać od spraw swojego pokolenia.

Powiedziałeś mi, że ludzie nie wierzą Ci, że takie osoby jak Magda, rzeczywiście istnieją? Co ich tak bulwersuje – to, że jednak można spadać coraz niżej, że wolnością można się zachłysnąć?

Antyfenomen Magdy najlepiej zrozumieją ludzie, którzy z emigracją się zetknęli. To oczywiście postać w jakimś stopniu przerysowana, ale z drugiej strony silnie zakorzeniona w realnych patologiach emigracyjnych. Sam proces degrangolady postępuje nie tylko dzięki sprzyjającym okolicznościom zewnętrznym, ale także dzięki uśpionej świadomości. Na emigracji obowiązuje inna rzeczywistość i inne reguły. Dla niektórych wypaczonym sposobem dostoswania się jest chołubienie wolności bardziej niż to konieczne. Opowieść o Magdzie jest ostrzeżeniem, tyle że momentami niesmacznym, jak przystało na terapię szokową.

Rozczarowałem się Polską – tak powiedziałeś w jednym z wywiadów, które przeprowadzano z Tobą w ramach promocji debiutanckiej książki. Wyjechałeś więc do Londynu, ale… wróciłeś. I od dłuższego czasu jesteś tutaj. Dlaczego? Nagle rozczarowała Ciebie Anglia, czy może Polska w jakiś sposób zmieniła się według Ciebie na plus?

Moje serce i umysł są rozrzucone w kilku miejscach. Ale ze wszystkimi tymi miejscami łączą się też rozczarowania. Może kiedyś napiszę, w jakich dramatycznych okolicznościach przyszło mi opuścić Londyn. Byłaby to smutna, ale zarazem bardzo krzepiąca opowieść.

Może ktoś uzna, że za dużo tu politykowania, ale na swoim blogu poświęcasz tej tematyce wiele miejsca. Sejm jest raczej postrzegany, jako epicentrum politycznej żenady – choćby jeden cytat. Zdegustował Cię pomysł na serial "Sejm jak miłość". Nie dziwię się. Zresztą po co nam serial, skoro już teraz mamy to na bieżąco w telewizji regionalnej (transmisja obrad sejmy, zdanie: "Przechodzimy do spraw bieżących" i… sala pustoszeje). Co chciałbyś w Polsce zmienić?

Szczerze mówiąc, jestem pod tym względem himalaista-hipokryta, bo z jednej strony krew mnie zalewa, kiedy twórcy anagażują się w doraźną politykę, wściekam się na środowisko Krytyki Politycznej, które próbuje traktować kulturę instrumentalnie, a z drugiej, jak sama zauważyłaś, nie unikam politykowania na swoim blogu. Myślę, że Amerykanie albo ktoś myślący po amerykańsku zrobiłby z "Sejm jak miłość" całkiem sensowny serial. Sam pomysł nie do końca mnie zdegustował, bo trudno odmówić mu pewnego potencjału i oryginalności, choć – chciałbym się mylić - obawiam się, że twórcy przykładnie wpadną we wszystkie jego możliwe pułapki z ideologizacją i nawiązaniem do znanych do obrzydzenia parlamentarnych scen, które już dawno stały się groteskowe. Co chciałbym zmienić? Chciałbym polskiego Reagana, który podniósłby morale narodu i uwolnił gospodarkę.

Dość często w przygodach Tomasza Płachty doszukuje się podobieństw do "Dnia Świra" Marka Koterskiego. Myślałeś o ekranizacji "Socjopaty"? Studio Filmowe Zebra ogłosiło konkurs na scenariusz komedii o tematyce współczesnej. Prace można nadsyłać do końca stycznia 2009 roku. Może warto spróbować? Pisanie scenariuszy nie jest Ci przecież obce, a sam "Socjopata" nie wymagałby wiele zmian.

Myślałem o tym, ale niestety nie mam czasu na udział w konkursach. Wielu jest przekonanych, że ekranizacja ,Socjopaty’ byłaby dobrym pomysłem – pytanie tylko, czy w formie filmu pełnometrażowego czy serialu komediowego. Biorąc pod uwagę wtórność na polskim rynku sitcomów przychylałbym się raczej do tej drugiej opcji.

Napisałeś dwie dobrze przyjęte książki o Płachcie. Na koncie masz też "Klub samobójców". Bodajże na październik przewidziane jest wydanie antologii z Twoim opowiadaniem. O czym będzie?

Antologia "Opowiadania pod psem i kotem" ukaże się nakładem Wydawnictwa MG szesnastego października. Napisałem do niej "Dziewięć żyć kota Alberta". Tytuł zdradza tylko koncepcję formalną, sama treść będzie pełna niespodzianek. Oprócz mojego w antologii pojawią się między innymi opowiadania Rafała Grupińskiego, Ireny Matuszkiewicz i Jarosława Klejnockiego.

Miewasz twórcze blokady?

Raczej nadurodzaj pomysłów na metr sześcienny czasu i metr kwadratowy papieru. Dlatego w moich książkach, szczególnie w "Klubie samobójców", pomysły są bardzo zagęszczone. Sam jako czytelnik nie lubię dostawać rozwodnionego produktu, nawet jeśli kryją się za nim najszlachetniejsze artystyczne czy formalne zabiegi.

Mówiłeś, że pracujesz nad trzecią książką z cyklu o "Socjopacie". Pogrzebiesz już Płachtę, zakończysz na trylogii, czy myślisz może nadal o ciągnięciu opowieści o Tomku?

Miałem kilka miesięcy przerwy od pisania – teraz mogę z dystansu spojrzeć na trzeciego "Socjopatę" i doprowadzić całość do finału. Nie jestem Szklarskim, żeby całe życie pisać o Tomku. Jak w tytule nieoficjalnego Bonda "Nigdy nie mów nigdy"- może za ileś tam lat napiszę powieść o tym, jak Tomek kłóci się w domu starców o zsiadłe mleko z innym pensjonariuszem i w końcu, pod wpływem impulsu, decyduje się na ucieczkę. Ale już nie do Londynu.


Recenzja książki "Klub samobójców"

Tagi: Daniel Koziarski, Klub samobójców, wywiad, recenzja, książka,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany