Odkupienie win

kzarecka

2008-09-25

odkupienie_win_160Boleśnie zabawna, wspaniale napisana, cudownie oryginalna (takie zdanie wydrukowano na okładce) bądź: - Optymistyczna, ciepła i pełna subtelnego humoru powieść o przyjaźni, odkupieniu win i życiu, które zawsze można zmienić (te z kolei podał wydawca). Oba dotyczą "Roztrzaskanego życia" Stephanii Kallos. Jaka może być porcelana? Piękna, wyjątkowa, krucha. A może należy pójść zupełnie w innym kierunku: rzucajaca się w oczy, protensjonalna, rozpaczliwie egocentryczna. Co bohaterka zrobi z drogocenną porcelaną, by uporać się z demonami przeszłości? Potłucze. A może... nie? A może tak? Hm...



O książce - Optymistyczna, ciepła i pełna subtelnego humoru powieść o przyjaźni, odkupieniu win i życiu, które zawsze można zmienić. Margaret, starsza i bardzo bogata pani, od lat mieszka sama w otoczeniu drogocennych figurek, waz i talerzy, zgromadzonych przez jej ojca. Cacka wciąż przypominają o tragedii Żydów, którym zostały skonfiskowane podczas wojny. Na wieść, że zostało jej niewiele życia, Margaret postanawia uporać się z przeszłością, która zaciążyła także i na jej osobistym szczęściu. Wraz z nową przyjaciółką Wandą wpadająna szalony pomysł, jak odkupić winy i zrobić dla świata coś dobrego.

Fragment
Obie kobiety w milczeniu patrzyły na szczątki talerza. Dom także trwał w pełnej szoku ciszy, podobnie jak wszelkie mieszkające w nim istoty. Margaret zachichotała nagle, choć nie miała pojęcia, co właściwie ją rozbawiło, i równie nagle umilkła.
- Trzask... - powiedziała. Wanda podniosła wzrok.
- Margaret? - odezwała się, kładąc rękę na ramieniu starszej kobiety.
Chyba nawet nie zauważyła, że Margaret zaczęła płakać.
- Margaret? - powtórzyła. - Czy jesteś...
- Wszystko w porządku, kochanie - przerwała jej Margaret. - Naprawdę... Chcę to zrobić, możesz mi wierzyć!
Poklepała dłoń Wandy i uśmiechnęła się promiennie. Łzy błyszczały na jej policzkach jak krople rosy. I wreszcie poruszyła się, zaczęła wyjmować naczynia z kredensu z pełną energii beztroską.
- Wynieśmy je na patio z tyłu domu, dobrze?
Patrząc, jak Margaret wynosi stos naczyń na dwór, i słysząc donośny brzęk i trzask, jaki rozległ się parę sekund po jej wyjściu (w teatrze taki efekt dźwiękowy osiąga się za pomocą "trzaska cza"), Wanda nagle uświadomiła sobie, że znalazła dom u kogoś, kto jest równie głęboko zraniony przez życie i równie szalony jak ona.
Było to cudownie kojące uczucie.
Cała operacja zajęła im niecałą godzinę.
Trwałaby jeszcze krócej, gdyby zwyczajnie włożyły cały serwis do jakiegoś pudła i wtedy rzuciły go na ziemię. Szybka, prosta akcja, ale Margaret po powrocie do jadalni oświadczyła, że powinny zafundować każdemu z naczyń indywidualne, osobiste pożegnanie.
- Inaczej trąciłoby to zbytnią niedbałością - powiedziała. - A nawet lekceważeniem...
Przyniosła także (Wanda nie miała pojęcia, skąd je wzięła) dwie pary okularów ochronnych. - Powinnyśmy je włożyć - nalegała. - Ze względu na
bezpieczeństwo...
Przyniosły z piwnicy kilka tekturowych pudeł, ułożyły w nich naczynia, dbając, aby żaden karton nie był zbyt ciężki i wyniosły na dwór.
Duże patio za domem Margaret doskonale nadawało się do tego celu. Z trzech stron otoczone było niskim murem z szarych rzecznych kamieni; zamykała je nieduża drewniana furtka. Teraz patio wydawało się mocno zaniedbane, ale Wanda widziała, że zostało pięknie zaprojektowane i wykonane.
Bardzo podobał jej się rustykalny mur, choć pewnie niektórzy ludzie uznaliby to określenie za obrazę przeciwko sztuce architektonicznej; gruzłowata powierzchnia muru raczej nie pasowała do reszty domu, z jego płaskimi, formalnymi kątami i płaszczyznami z cegły i gipsu. Tak czy inaczej, mur emanował nieodparcie pogodną aurą i chociaż Wanda dopiero po pewnym czasie zaraziła się entuzjazmem Margaret ("To WSPANIAŁE!", raz po raz wołała starsza kobieta), kiedy już złapała bakcyla, z przyjemnością rzucała naczyniami do celu, mierząc w pewne punkty nierównej, przyjaznej fasady.
- HEEEEJJJ! - krzyczała radośnie Margaret. - BON VOYAGE!
Zaczęły eksperymentować z rozmaitymi technikami rzucania: znad głowy, spod kolana, dwiema rękami, z półobrotu, dołem, jak w grze w kręgle, z potrząsaniem. Margaret z upodobaniem grzechotała deserowymi talerzykami, Wanda z rozmachem ciskała miseczkami. Fragmenty porcelany zaczęły tworzyć nieregularne stosiki i wzory na posadzce patio.
W pewnym momencie Margaret zdjęła ochronne gogle i potarła czoło.
- Chyba zrobię sobie krótką przerwę - powiedziała. Wydała ostry, podobny do gęgania dźwięk, który można było uznać za chichot albo za szloch, w zależności od inter­pretacji, i wyciągnęła się na dużym, niskim, podobnym do leżaka krześle.
Obserwując, jak Wanda uwija się po całym patio, zaczęła pogwizdywać. Nie gwizdała od blisko trzydziesto lat i z początku jej wysiłki bardziej przypominały intensywne wyrzucanie powietrza z płuc niż muzyczne dźwięki, ale w końcu udało jej się zagwizdać uproszczoną wersję Sweet Georgia Brown, oczywiście niezbyt czysto. Klaskała przy tym w dłonie i rytmicznie przytupywała. Wanda wykonała imponujący wyskok i wspaniały płaski rzut.
Margaret powitała ten pokaz donośnymi oklaskami i głośnym gwizdem.
- Gdzie nauczyłaś się tak rzucać?! - zapytała.
- Od chłopców - odparła Wanda, z trudem chwytając powietrze. - Dorastałam w towarzystwie wielu chłopców...
- Naprawdę? - zaciekawiła się
Margaret. Była to pierwsza osobista informacja, jaką Wanda powierzyła jej od początku ich znajomości. - Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że jesteś jedynaczką...
- Bo jestem - przytaknęła Wanda. - Ale mam mnóstwo kuzynów. Jamesa, Johna, Jacoba,
Jesse'ego, Jordana, Joshuę, Jeremiaha...
- I nie masz żadnych kuzynek?
- Tylko jedną,
Jacqueline. Nigdy nie byłyśmy sobie specjalnie bliskie. Można chyba powiedzieć, że dowodziłam całym tym oddziałem...
Margaret
natychmiast doszła do wniosku, że to wyznanie jest prawdopodobnie jedynym, jakie Wanda będzie skłonna uczynić na temat swego dzieciństwa.
- Masz ochotę napić się herbaty? - zaproponowała Wanda.
Margaret bez trudu wyczuła zmianę tonu rozmowy. Kiedy za bardzo zbliżały się do osobistych tematów, Wanda od razu wycofywała się na pozycje obronne i wkładała maskę służącej.
- Może później, moja droga - odparła. - Odpocznij trochę... Bardzo mi pomogłaś, dziękuję.
Wanda wygodnie usadowiła się na sąsiednim krześle i długą chwilę obie w milczeniu wpatrywały się w swoje dzieło. Zniszczyły (Nie, pomyślała Margaret, nie tyle zniszczyłyśmy, ile zrekonfigurowałyśmy) wszystkie talerze obiadowe sałatkowe oraz deserowe, miseczki na zupę i sześć filiżanek ze spodeczkami. Złocenia na porcelanie połyskiwały w popołudniowym świetle, nadając rozrzuconym kawałkom wygląd nie tyle ruiny i dewastacji, ile obfitości i bogactwa, rzeczy cennych, świątecznych i cenionych przez dzieci - rozbite naczynia kojarzyły się z pirackimi skarbami, klejnotami na bal i noworocznym konfetti.
- Tłuczemy dalej? - odezwała się Margaret po pewnym czasie.
Podniosły się i - naturalnie w mniej sportowym stylu, ponieważ obie czuły już zmęczenie - dokończyły operację.
- Jesteśmy szalone, prawda? - zagadnęła ponuro Wanda.
Fakt, że przed chwilą posłała na stracenie sosjerkę, wykonując niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju rzut, w którym swój udział miał czubek jej nosa, najwyraźniej wcale nie sprawił jej przyjemności.
- Niewykluczone...


Stephanie Kallos "Roztrzaskane życie"; Wydawnictwo: Świat Książki; Format: 125 x 200 mm; Liczba stron: 480; Okładka: miekka; ISBN: 978-83-247-0310-4

KaHa

Tagi: Stephanie Kallos, Roztrzaskane życie, książka, fragment, porcelana,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany