Sto idealnych dni

kzarecka

2008-10-09

sto_idealnych_dni_160"Coś niebieskiego", "Coś pożyczonego", "Dziecioodporna" i wreszcie "Sto dni po ślubie" - oto książki, które wyszły spod pióra Emily Giffin. Trzy pierwsze z wymienionych powyżej zyskały sporą sympatię czytelników. Podejrzewam więc, że i z czwartą nie będzie problemów. Czy istnieją małżeństwa idealne? Podobno tak. Jednak autorka zastanawia się, czy to realne i co mogłoby się stać, gdyby na pięknej, asfaltowej drodze małżeńskiej pojawiła się koleina (takie porównanie "drogowe", ale przecież o drogę tutaj chodzi - którą wybierze bohaterka?). Wątpliwości - najgorsze, co może być. Wątpliwości jednak to składowa życia.


O książce - Ellen właśnie wyszła za mąż za mężczyznę idealnego. Andy to brat jej najlepszej przyjaciółki ze studiów, jest przystojny, męski, dobrze wykształcony i całkowicie oddany żonie. Doskonale się rozumieją i wyzwalają w sobie najlepsze cechy. Dziewczyna czuje się absolutnie spełniona i szczęśliwa. Jednak dokładnie 100 dni po ślubie wpada na ulicy na swoją pierwszą wielką miłość. Dawne uczucia odżywają z zaskakującą siłą. A i Leo najwyraźniej nie zapomniał o Ellen. Dziewczyną zaczynają targać wątpliwości, czy mężczyzna, z którym jest, to właściwa osoba. Na dodatek Leo proponuje Ellen wspólną pracę, która może okazać się dla niej życiową szansą. Jaką decyzję podejmie Ellen? Z kim zostanie? Zwłaszcza że życie z Andym całkiem idealne jednak nie jest...

Fragment
Zdarzyło się to dokładnie sto dni po moim ślubie z Andym, niemal co do minuty sto dni po ceremonii, która zaczęła się o wpół do czwartej.
Uczucia kłębiły się we mnie, gdy bez tchu dotarłam na drugą stronę ulicy i znalazłam schronienie w świecącym pustkami barze przy Union Square. „Jakbym zobaczyła ducha”, przyszedł mi do głowy jeden z tych zwrotów, które słyszałam tysiące razy, jednak nigdy wcześniej nie zdawałam sobie w pełni sprawy z jego znaczenia. [...]
Kochałam Andy'ego za zrozumienie i zaufanie, jakimi mnie obdarzał. Kochałam za pogodny charakter, tak pasujący do jego blond włosów, niebieskich oczu i urody chłopca z sąsiedztwa.
Czułam się szczęśliwa, bo byłam z facetem, który po czterech latach związku wciąż podnosił się z krzesła, gdy wracałam do stolika, i rysował urocze, choć nieudolne serduszka na zaparowanym lustrze w naszej łazience. A przede wszystkim Andy kochał mnie i nie wstydzę się powiedzieć, że był to najważniejszy z powodów, dla których byliśmy razem. [...]
Przypomniałam sobie nasz lot na Hawaje następnego ranka po ślubie, jak trzymaliśmy się za ręce, siedząc w kabinie pierwszej klasy, i śmialiśmy ze szczegółów, które poszły nie tak: "Czy kamerzysta naprawdę nie zrozumiał, co to znaczy wtopić się w tło?", "Czy już nie mogło bardziej lać w drodze na wesele?", "A twój brat James chyba nigdy w życiu nie był tak nawalony". Pomyślałam o naszym miodowym miesiącu, o spacerach w świetle zachodzącego słońca, kolacjach przy blasku świec, a także o jednym poranku, który szczególnie zapadł mi w pamięć: Andy i ja wylegiwaliśmy się na Lumahai, opuszczonej plaży w kształcie półksiężyca na północnym brzegu wyspy Kauai. Otaczał nas miękki biały piasek i czarne wulkaniczne skały sterczące z turkusowej wody. Był to najbardziej zapierający dech w piersiach krajobraz, jaki kiedykolwiek widziałam. W pewnym momencie, gdy podziwiałam ten niezwykły widok, Andy odłożył książkę Stephena Ambrose'a na nasz wielki plażowy ręcznik, ujął moje dłonie w swoje i pocałował mnie. Oddałam mu pocałunek, zatrzymując ten moment w pamięci. Odgłosy fal rozbijających się o brzeg, chłodny powiew morskiej bryzy, zapach cytryn zmieszany z kokosowym olejkiem do opalania. Powiedziałam mu wtedy, że nigdy w życiu nie byłam równie szczęśliwa. I była to prawda.
Ale tak naprawdę, to, co najlepsze, przyszło już po ślubie, po miesiącu miodowym, po tym, jak rozpakowaliśmy prezenty w naszym małym mieszkanku na Murray Hill. Najlepsza okazała się nasza małżeńska codzienność. Zwyczajna, prosta i prawdziwa. Każdy poranek, gdy piliśmy kawę i rozmawialiśmy, szykując się do pracy. Jego imię pojawiające się co kilka godzin w mojej skrzynce odbiorczej. Wieczory, gdy grzebaliśmy w stercie ulotek, zastanawiając się, co zjemy na kolację, i obiecując sobie, że któregoś dnia w końcu użyjemy naszej nowej kuchenki. Najlepsze przychodziło z każdym masażem stóp, z każdym pocałunkiem, za każdym razem, gdy rozbieraliśmy się w ciemności. Trenowałam umysł w rejestrowaniu wszystkich tych momentów, które składały się na pierwsze sto dni naszego małżeństwa.
I wtedy właśnie zadzwonił mój telefon i usłyszałam JEGO głos. Po raz pierwszy od ośmiu lat i szesnastu dni.

Emily Giffin "Sto dni po ślubie"; Wydawnictwo: Otwarte; Tłumaczenie: Martyna Tomczak; Liczba stron: 376; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7515-052-0

KaHa

Tagi: Emily Giffin, Sto dni po ślubie, fragment, książka, coś pożyczonego,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany