Zimni

kzarecka

2008-10-27

zimni_160.23 października na rynku ukazała się najnowsza książka Tomasza Białkowskiego. To przejmujący dramat współczesnej rodziny zatytułowany "Zmarzlina". Wszyscy bohaterowie Białkowskiego to chodzące żywe trupy, ludzie bez uczuć. Każdym z nich targa masa... emocji (tak właśnie), ale te emocje do niczego nie prowadzą. A w każdym razie nie do tego, do czego powinny. Czy w tym wszystkim jest jeszcze nadzieja na miłość? Czy lód można roztopić? Czy można przywrócić ciepło rodzinnego ogniska?



O książce - Oszalała z rozpaczy matka, syn, który ucieka od jej chorej miłości, i drugi, który tej miłości nigdy nie zaznał oraz ojciec ubek pragnący za wszelką cenę wymazać swoją przeszłość – wszyscy oni po drodze zapominają, że ciepło, dobro i miłość istnieją. Paraliżuje ich brak nadziei, chłód, wszechobecna zmarzlina.

Ta powieść
to historia powolnego zamarzania, uśmiercania uczuć. W tym przejmującym zimnie, trudno się rozgrzać. Tym trudniej, im dłużej trwa wędrówka głównego bohatera. A nie jest to zwykła przechadzka. Prowadzi przez nieodległą historię naszego kraju, a także przez dramatyczną rodzinną tajemnicę, przez rozczarowanie i odkrywanie zaskakującego, bolesnego oblicza najbliższych.

Fragment
W nocy padał mokry śnieg i rano mocno się namęczyłem z wózkiem. Był to dobry amerykański wózek inwalidzki firmy Colours, który kupiłem kilka dni temu. Ślizgaliśmy się po całej szerokości chodnika i nic nie pomagały tylne szprychowane, pneumatyczne dwudziestoczterocalowe koła. Wózek zapadał się w brei, uciekał do krawężnika, a przy przystanku na Kołobrzeskiej uderzył w plastikową siatkę kobiety wybierającej z kosza pogniecione puszki. Bezdomna przerwała poszukiwania, popatrzyła na wózek z autentycznym zainteresowaniem, by wreszcie wyseplenić:
– Ty dlaniu.
Dalej było jeszcze gorzej, bo zbliżaliśmy się do dworca, a przez to ruch był coraz większy. Niezdarnie wymijałem zaspanych ludzi idących na ranną zmianę do fabryki opon. Spod brei wyłaził mokry piach z wodą i aluminiowe cacko stawało w błocie. Na pocieszenie, wraz ze wschodzącym słońcem, wracał mróz. Przy hotelu Kormoran poprawiłem na palcach skórzane rękawiczki, które przemokły dzień wcześniej i teraz przymarzały do chromowanych ciągów. Ale to nie miało już znaczenia, bo po drugiej stronie ulicy był dworzec autobusowy. Złodzieje z mafii taksówkowej nawet nie zwrócili na wózek uwagi, siedzieli w białym mercedesie, którego wnętrze całkowicie zaparowało od kawy i kwaśnych oddechów. Chyba grali w karty. Przetoczyłem pojazd wzdłuż kolumny samochodów, przy budce z hamburgerami poczułem głód. Pierwszy raz od trzech dni zachciało mi się jeść. Potem, pomyślałem. Wszystko zrobisz potem. Wózek ustawiłem przy drugim z filarów podtrzymujących wiatę przed dworcem. Spojrzałem na umieszczony na dachu zegar, który co jakiś czas wskazywał temperaturę. Minus pięć, zapamiętałem. Odchyliłem w wózku podnóżki, wyregulowałem ich wysokość, poprawiłem podparcie na podudzie. A potem zdjąłem z dłoni sztywne rękawiczki i położyłem je na kolanach matki. Odszedłem w kierunku wiaduktu. Nie oglądałem się za siebie.
W delikatesach kupiłem pęto dobrej, suszonej kiełbasy i butelkę bolsa. Dziewczyna zza lady odliczyła pieniądze i nakazała swojej koleżance ściszyć radio.
– Ani to piosenka, ani melodia. Takie nie wiadomo co! – rzuciła z niesmakiem w moją stronę. W radiu puszczali Roda Stewarta.
Wróciłem do mieszkania. Na podłodze rozłożyłem gazetę, do kiełbasy przyniosłem z kuchni chleb, a do wódki słoik ogórków, no i oczywiście paczkę niebieskich elemów. Odruchowo przejrzałem informacje z kraju. Piłem i jadłem, równocześnie przeglądałem poplamioną gazetę. Od dwóch dni tematem głównym była zima, a wraz z nią korki i zaspy. Pojawiły się pługi drapiące asfalt. Na Pomorzu wiatr wtłoczył morską wodę do rzek, pozalewało drogi. Obliczono, że w wypadkach zginęło dwanaście osób, a blisko dwieście zostało rannych. W Gdańsku toczyła się rozprawa przeciwko wyrostkom, którzy zaszczuli koleżankę z klasy, załamana popełniła samobójstwo. Większość uczestników sondy obstawiała uniewinnienie dręczycieli. Na ich korzyść przemawiały niewinne twarze. Na kolejnej stronie zamieszczono informację o broni atomowej, którą kiedyś podarowali nam Rosjanie, ale gdzieś przepadła. Poszukiwano też oszustów sprzedających podrobione dyplomy. Dłużej zatrzymałem się przy repertuarze kinowym. Reklamowano „Życie na podsłuchu” niemieckiego reżysera młodego pokolenia. Film opowiadał historię kapitana tajnej niemieckiej policji, który się nawróciło. To mogłoby być ciekawe chociaż jest nieprawdziwe, pomyślałem. Kiedy skończyłem kiełbasę, zadzwoniłem do faceta od nieruchomości. Powiedziałem, żeby przyszedł wieczorem, kiedy wytrzeźwieję.
– To znaczy, że mama wyjechała? Tak jak pan mówił?
– Tak, właśnie ją odprowadziłem na dworzec – wyznałem szczerze. – Proszę przyjść, dopełnimy formalności.
Potem to do mnie zadzwonił telefon. Annie nie musiałem nic mówić.
– Jesteś pijany – powiedziała.
– Być może, ale to nie zmienia faktu, że ona już tego nie zobaczy.
– Powiedz, czy ty to zrobiłeś?
– Tak, właśnie oswajam się z tą myślą.
– Boże, to co teraz będzie?!
– Z tobą czy ze mną?
– Z nami!
– Nas już dawno nie ma. No więc... ciebie zapewne przesłucha policja, ale przyjmij to ze spokojem, masz przecież wprawę.
– Przestań! Błagam cię, przestań! Ja tego nie zrobiłam!

Tomasz Białkowski "Zmarzlina"; Wydawnictwo: Prószyński i S-ka; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 144; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7469-878-8

KaHa

Tagi: Tomasz Białkowski, Zmarzlina, książka, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany