Jak rudych psów

kzarecka

2008-11-06

jak_rudych_psw_160Nie wiem, czy na częste używanie wyrażenia, że czegoś jest "Jak rudych psów", wpłynął fakt, iż przez prawie dwadzieścia lat żyłam z rudym kundlem u boku. W moim domu rodzinnym zawsze było sporo zwierząt, jednak w pamięci najdłużej zostaną: ruda suczka i czarny, włochaty kot, który na starość stracił przednie zęby i ciągle siedział z wyciągniętym językiem. Psy i koty... Często kochamy i traktujemy te zwierzaki jak członków rodzin. Wrócmy jednak do literatury - pojawiła się książka, zbiór opowiadań. Autorów jest jak... rudych psów - liczba wynosi 12 (Bąkiewicz, Jabłońska, Grupińska, Kaczanowski, Kasprzak, Klejnocki, Koziarski, Matuszkiewicz, Menzel, Mossakowska, Saska, Świderski). Liczba tekstów, tu nie ma zaskoczenia, jest taka sama. Tytuł? "Opowiadania pod psem i kotem".

O książce - W języku polskim znajdziemy mnóstwo przysłów i powiedzonek związanych z kotami i psami. W większości przypadków są to jednak światy rozbieżne. Podobnie jest z ludzkimi sympatiami. Dzielimy się na kociarzy i psiarzy. I choć zdarza się miłośnik obu tych gatunków, jak to w miłości bywa, gdy trzeba ją dzielić, temperatura spada.
Autorzy tego zbioru, podobnie jak cała ludzkość podzielili się na dwie kategorie (choć trafił się wśród nich ekumeniczny wyjątek, i tak powstała baśń). Udało się ich zebrać w jednym tomie, warto jednak zauważyć, która partia ma tu swoją większość.

Fragment "Ostatniego Safari" (Bartek Świderski)
Pies podniósł łeb i zaczął węszyć. Szczeknięcie w szoferce zabrzmiało jak wystrzał. Major jedną ręką mocniej chwycił kierownicę, drugą położył na kudłatym łbie.
– Widzisz go?
Zwolnił do bezpiecznych trzydziestu kilometrów na godzinę, odwrócił się i podążył za wzrokiem psa. Po chwili dostrzegł punkt, poruszający się w oddali jak supełek na drgającej nitce horyzontu. Ostrożnie zatrzymał samochód i uniósł zawieszoną na szyi lornetkę. Gdy wyostrzył obraz, zobaczył go wyraźnie, do każdej cętki na płowym futrze. Masywne łapy tonęły w piachu, długi ogon podnosił się i opadał. Przez chwilę patrzył zafascynowany na wielkiego kota, rozpędzonego w tumanach żółtego pudru, na Kota Księżycowego, Lamparta Beduina. Z uśmiechem opuścił lornetkę.
– Dobry piesek.
Założył na głowę słuchawki z mikrofonem i włączył radio.
– Tu furgonetka, mam go na godzinie drugiej, odbiór.
Przez chwilę słyszał tylko szum.
– Dobra, zaraz będziemy, odbiór – odezwał się metaliczny głos.
– Nie!
Spojrzał w lewo. Helikopter z tej odległości wyglądał jak mucha nad piaskownicą, bzycząca cicho i połyskująca zielonym pancerzem. Pilot wybrał złą stronę drogi, ale w tym momencie będzie lepiej, jeśli tak zostanie.
– Spłoszycie go. Nie będziemy się ścigać po całej pustyni. Zostańcie tam albo wracajcie. Odbiór.
Tym razem cisza trwała dłużej.
– Zostajemy, odbiór.
– Zgłoszę się, jak go załaduję. Bez odbioru.
Pustynia w tym miejscu dopiero się zaczynała płachtami żółtego piachu i brunatnego żwiru. Gdyby zostawał na nim jakikolwiek ślad, okolice drogi przecinałyby ślady opon i odgniecenia samochodowych dachów. Wielu turystom, oszalałym na widok horyzontu nieprzysłoniętego budynkami, wydaje się, że uczestniczą w rajdzie Paryż–Dakar albo w grze komputerowej. A jazda żwirową drogą przypomina raczej taniec na parkiecie, na który ktoś wysypał perły. Każdy manewr może się skończyć poślizgiem, zwłaszcza dla nieprzystosowanej do tych warunków furgonetki, którą prowadził Major. Dlatego ruszył z dwójki, bardzo ostrożnie obracając kierownicę w prawo. Dopiero po chwili dostrzegł na horyzoncie punkt, który w międzyczasie przesunął się znacznie na południe. Z jaką prędkością biegł lampart? Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt kilometrów na godzinę? Major obrał kurs na punkt kilkanaście kilometrów przed nim i ruszył. Jeśli chciał dogonić jedno z najszybszych zwierząt świata, nie miał wyjścia, musiał przekroczyć bezpieczną prędkość. Pożałował, że w przeciwieństwie do tamtego nie ma napędu na obie osie. Za plecami Majora szczęknęła zasuwa.
– Co się dzieje?
Zerknął w lusterko. W ciemnym okienku świeciły stalowoszare oczy.
– Mamy go.
Mrużąc powieki spojrzała pod słońce.
– Bardziej w prawo, tam...
– Pamiętaj – przerwała mu. – Celuj w korpus i uważaj na jego oczy.
Zasuwa znowu szczęknęła. W lusterku wciąż błyszczała stal, ale znacznie cieplejsza i gorzej zahartowana niż spojrzenie kobiety. Uświadomił sobie, że ze zdenerwowania ciągle przyspiesza, i szybko zdjął nogę z gazu.
– Wiemy, w co celować, prawda?
Poklepał owczarka, ale tamtego pochłaniał tylko punkt poruszający się na horyzoncie.
– Zaraz go dorwiemy.
Pies nawet nie drgnął. Wyprężony na fotelu poruszał nozdrzami jak byk z kreskówki, cały był pożądaniem. Poruszył się dopiero, gdy po kwadransie zbliżyli się na odległość strzału. Zaczął przebierać w miejscu łapami, strzyc uszami i cicho skomlić. Jego podniecenie udzieliło się Majorowi, ostudził je, dotykając chłodnej lufy leżącego obok sztucera. Zatrzymał samochód.
– Przykro mi, Radar, ale ty zostajesz.
Pod futrem psa poczuł twarde mięśnie barków i grzbiet napięty jak struna. Poklepał go, podniósł sztucer i powoli otworzył drzwi, ignorując szczęk zasuwki z tyłu. Teraz nie mógł się rozpraszać.
Lampart już ich zauważył. To był spory samiec, pięcio-, sześcioletni. Puszyste futro poszarzało od piachu tak, że z brzucha niemal znikły cętki. Kot przysiadł i zaczął się lizać, jakby zakłopotany, że pokazuje się ludziom w takim stanie. A może był dość inteligentny, by rozumieć, że ratują mu życie? Major uśmiechnął się. Dzikie zwierzę nigdy nie pozwoliłoby sobie na taką nonszalancję, ale przecież ten osobnik nie był dziki. Trzy pokolenia w rezerwacie robią swoje. Miał przed sobą mutanta, domowego kota w ciele drapieżnika, zmęczonego drugą dobą poza wybiegiem, rozczarowanego wolnością, która zaoferowała mu tylko pustynię bez śladu jedzenia. Wszystko było tu martwe albo właśnie umierało. Zostaw kiść winogron, a wieczorem znajdziesz rodzynki. Kwadrans temu, przez lornetkę, lampart wyglądał jak król sawanny, ale z bliska, pokryty szarym nalotem, odwodniony, z zapadniętymi bokami, przypominał przerośniętego dachowca. Prawdopodobnie wystarczyłoby kucnąć i powiedzieć "kici kici", a sam wskoczyłby do auta. No, ale ostrożności nigdy za wiele. Major zbliżył się jeszcze o parę kroków i uniósł sztucer.

"Opowiadania pod psem i kotem"; Wydawnictwo: Wydawnictwo MG; Format: 149 x 220 mm; Liczba stron: 208; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-61297-16-1

KaHa

Tagi: Opowiadania pod psem i kotem, książka, fragment, koziarski,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany