Konrad

kzarecka

2008-11-17

konrad_160"Życie skrojone na miarę" to debiut literacki Janusza "Krawca" Wiśniewskiego. Uściślając - to pierwszy tom powieści z elementami autobiografii (tom drugi powinien pojawić się w księgarniach w pierwszym kwartale 2009 roku). Czytelnicy dzielą się na różne grupy. Są tacy, którzy wręcz namiętnie zaczytują się w debiutach i tacy, którzy sięgają po nie dopiero wtedy, gdy autor udowodni swój talent kolejną publikacją. Właśnie dlatego dziś dostajecie fragment książki Wiśniewskiego. Może pomoże wam zdecydować się na tę lekturę już teraz. A warto, bo powieść rzeczywiście potrafi wciągnąć.


Szosą, obsadzoną grubymi topolami, pędziliśmy z Konradem jawą 250, nieprawdopodobnie obładowani. Oprócz namiotu wieźliśmy sprzęt gospodarski, koce, materace, wędki, żywność. Mieliśmy w planie biwakowanie przez tydzień nad Jeziorem Łebskim. Nie mogło nam niczego zabraknąć. To nasz urlop! Z szosy, prowadzącej w kierunku Łeby, Konrad skręcił w prawo, w drogę podporządkowaną, węższą, pełną dziur i wybojów.
To już ta droga nad jezioro? – krzyknąłem mu do ucha. Nie odpowiedział. Wjechaliśmy do wioski. Minęliśmy chałupy otoczone wiejskimi ogródkami. Stare, przedwojenne domostwa wymagające remontu. Tylko gdzieniegdzie widać było świeże mury. Gąsior na czele swojego stadka straszył, wyciągając długą szyję. Rozpierzchły się kaczki i kury. Wjechaliśmy na podwórze za jedynym budynkiem z czerwonej cegły. Konrad zgasił silnik.
Stąd pochodzi Basia, tu się urodziła. Tu mieszkają jej rodzice... matka, bo ojciec nie żyje. Matka prowadzi wiejski sklep – wyjaśnił mi wreszcie Konrad. Teraz zrozumiałem, dlaczego się tutaj zatrzymaliśmy. Zabraliśmy wszystkie toboły z motoru do jeszcze nieotynkowanej przybudówki z pustaków, przytulonej do ściany sklepiku. Pomogła nam Basia. Była sobota. Basia miała wolne. Spodziewała się nas. Weszliśmy do czystego pokoju, pełnego świętych obrazów za szkłem i makatek. Pomalowane czerwoną olejną farbą drewniane podłogi, niebieskie ściany. Na parapetach mnóstwo kwiatów. Duży fikus w glinianej doniczce zajmował cały kąt pokoju za telewizorem. W kredensie pobłyskiwały szklanki i kryształowe kieliszki. Stół był nakryty i czekał na gości. Na nas.
Czemu tak póŹno? Spodziewałam się was wcześniej – powiedziała Basia. – Mama zaraz kończy w sklepie. Zjemy póŹny obiad.
Oporządziliśmy się po jeŹdzie motorem. Konrad znikł na jakiś czas z Basią. Usłyszałem ich głośną rozmowę w kuchni. Coś nie tak między nimi? Usiedliśmy przy nakrytym stole. W końcu przyszła "mama". Bardzo duże podobieństwo. Matka trochę tęższa. Włosy zrobione na rudo, zaróżowiona, jeszcze młoda, ładna kobieta. Konrad pocałował ją w rękę i oba policzki. Czas jeść. Cielęcina w sosie śmietanowym, buraczki, mizeria, borowiki w occie. Chwaliliśmy, wszystko bardzo smaczne.
– Mama jest dobrą gospodynią – przyznała Basia.
Konrad co chwila napełniał kieliszki spirytusem na miodzie – specjalnością mamy Barbary. Szło nam tak gładko, że wypiliśmy trzy karafki – wszystko, co było w domu. Konrad przymilał się do obu pań. Zapewniał, że bardzo kocha Basię.
Mamo, ożenię się z Basią... Tak bardzo ją kocham... ciebie też, mamo. – Całował w rękę swoją przyszłą teściową. – Będziesz naszym świadkiem, Piotrze – obiecywał szczęśliwy.
Poszedłem z matką Basi po następną wódkę do sklepu, w którym pracowała. Pomogłem otworzyć grube kraty, weszliśmy od tyłu. W ciasnym sklepowym pomieszczeniu biły w nozdrza przeróżne zapachy, wymieszane w jeden.
Jaką? Może cytrynówkę?
– Nie! Tylko nie cytrynówkę! – prawie krzyknąłem, bo przypomniało mi się pewne zdarzenie z wojska.
– Więc najlepiej czystą, zmieszamy z miodzikiem – powiedziałem do mamy Basi na zapleczu wiejskiego sklepu. Wyciągnąłem z kieszeni plik banknotów i zapłaciłem za alkohol. Język mi się plątał: – Konrad to porządny facet. Basia będzie z nim szczęśliwa. Takie ładne mieszkanie zrobił jej z tego strychu w Słupsku – zachwalałem kumpla, mojego najlepszego kumpla, przyjaciela.
Basia jest warta innego – stwierdziła sucho i trzeźwo matka. – Ona go nie kocha – dokończyła zdecydowanie.
Było już późno. Wypiliśmy we czwórkę dużo wódki. Byłem wesoły, sypałem dowcipami, grało radio, tańczyłem to z córką, to z matką. W pewnym momencie matka zaszeptała mi do ucha:
Taki jak ty, taki przydałby się Basi. Ona chce w świat, chce być panią, potrafi być panią. Dużo o tobie opowiadała.
– Nie! Nikt jej tak nie pokocha jak Konrad! Konrad to najlepsza partia. To wspaniały człowiek. On ją kocha! Oni się kochają – resztkami trzeźwego umysłu starałem się ująć za przyjacielem. W tym czasie Basia z Konradem o coś się sprzeczali. Basia nie chciała więcej z nim tańczyć, wszyscy byliśmy już znużeni.
Któryś prześpi się na górze. Tam wszystko jest przygotowane – powiedziała matka, przerywając libację.
Ja idę na górę! – oznajmił stanowczo obrażony na Basię Konrad i trzasnął drzwiami.
Tutaj pościelimy tobie. Ta kozetka się rozkłada. Basiu, przynieś pościel – dyrygowała dalej matka.
– Basiu, idź do Konrada, pogódźcie się. On cię bardzo kocha, wiem o tym. – Mimo zamroczenia nadal próbowałem zażegnać lub przynajmniej załagodzić ich sprzeczkę.
Zaraz pójdę, tylko ci pościelę – odpowiedziała Basia, rozkładając małą kanapę, na której w końcu złożyłem swoje pijane ciało.

Zapadłem w mocny, alkoholowy sen. W takich wypadkach nigdy nic mi się nie śniło. Nagle poczułem, że ktoś mnie odkrywa. Ktoś ściąga mi slipki, bawi się moim ptakiem, bierze go do ust na tak długo, aż ten bezwiednie, bez mojej mocy, wstaje zdziwiony, robi się twardy, gotowy... Rytmicznie podskakujące jędrne piersi, ręce boleśnie przygniatające moją klatkę piersiową. Twarz w ciemnościach... Czyja? Matki? Córki? Czy to sen?
Rozbiliśmy dwuosobowy namiot między jeziorem a wpadającą do niego rzeką. Piękne, spokojne miejsce, rozkołysane leszczyną i dębami. Skoro świt byliśmy już na rybach. Złociste płocie, okonie, od czasu do czasu mały, glistowaty węgorz. Konrad kucharzył. Widział, że ja się do tego za bardzo nie kwapię. Na małej gazowej maszynce wrzała kawa, na rozpalonym ognisku w dużym, osmolonym, aluminiowym garnku gotowała się zupa z paczki, na patelni skwierczał boczek i kiełbasa.
W nocy ktoś lub coś do nas zajrzało. Wyjadło resztki zostawione przy namiocie i złowione ryby. Na następną noc zastawiliśmy pułapkę – duży haczyk ze złowioną rybą. Z rana był objedzony do cna. Jakieś mądre zwierzę – nie dało się złapać. Któregoś dnia o świcie zobaczyliśmy przez przeświecającą tkaninę namiotu jego zarys. Stało na tylnych łapach, prawie opierając się o brezentową ścianę. Jakie duże! "Bóbr? Borsuk? Wydra?" – zastanawialiśmy się szeptem.
To był naprawdę wspaniały, cudowny urlop. Fantastyczny wypoczynek. Woda wyjątkowo ciepła. Byliśmy w tym miejscu sami, więc kąpaliśmy się na golasa. Cudowny relaks. Bardzo dużo wspominaliśmy. Opowiadaliśmy sobie o swojej przeszłości. Ja o moim życiu w Gdyni. Konrad snuł plany życia z Basią. Widziałem, jak bardzo ją kocha. Czułem się jego przyjacielem. Ta noc... u nich... Sen? Nie sen? Matka? Córka? Przypomniałem sobie słowa matki: „My byśmy wolały ciebie... Ona chce w świat...”. Zdarzenie to nie dawało mi spokoju.
– Konrad, jesteś pewien Barbary? Wiesz, że to ma być kobieta na całe twoje życie? Chcesz się ożenić... jesteś jej pewien? – zadałem mu te pytania tuż przed powrotem do domu. Tydzień nad jeziorem, tydzień wspaniałego wypoczynku właśnie dobiegł końca. Wygaszone ognisko, spakowane graty – byliśmy już ubrani do drogi.
Tak, kocha mnie – odpowiedział Konrad wolno, po namyśle, trochę do mnie, a trochę do siebie.
– Nie pakujesz się w coś niepewnego? Jesteś pewien? – Nie dawałem za wygraną. Konrad był moim przyjacielem, musiałem go ostrzec, musiałem mu w końcu powiedzieć, co się stało. Powinienem... – Bo wiesz, tam u nich... W nocy... Byliśmy wszyscy po wódce... Byłem pijany... Chyba Basia do mnie przyszła, tam na tapczan.
Konrad odszedł od motoru, przy którym coś grzebał. Powoli, krok po kroku zbliżał się do mnie... Zobaczyłem w jego oczach gniew. Zacząłem się wycofywać. W pewnym momencie już nie miałem gdzie. Stałem na wysokim brzegu jeziora. Chciałem mu jeszcze powiedzieć... Wytłumaczyć, że to nie moja wina, że to się stało jakoś tak... Mocne uderzenie pięści, hak pod brodę... Przestałem oddychać... Woda, woda... woda w płucach, w żołądku, w umyśle... Kiedy doszedłem do siebie, zobaczyłem nad sobą twarz Konrada. Mokre włosy zakrywały mu oczy.
Nie, nie! – krzyczał. – Musisz żyć, ja cię nie zabiłem! Nie zabiłem!
Moja głowa skakała w jego dłoniach jak piłka. Czułem ucisk mocnych rąk na klatce piersiowej. Wykrztusiłem z siebie resztki wody. Oczy wróciły na swoje miejsce.
Co? Co? – próbowałem zrozumieć, co się przed chwilą stało. Obaj ociekaliśmy wodą.
– Już myślałem, że cię nie wyciągnę... – mówił Konrad, dysząc ciężko. – Aleś mnie nastraszył, myślałem, że cię zabiłem, że wyciągam topielca.
Z obu nas ciekła woda, chlupało nam w butach. Musieliśmy na nowo rozpalić ognisko. Ogień suszył ubrania i nadziane na kije buty. Pojedziemy później, jak wyschniemy. Mało rozmawialiśmy, nie wróciliśmy do tamtej sprawy. On nie zaczynał, ja też nie.
Jeszcze w Gdyni nie mogłem się pozbyć myśli o tamtym zdarzeniu znad jeziora. Potrzeba było na to czasu, dużo czasu.

Janusz "Krawiec Wiśniewski, "Życie skrojone na miarę"; Wydawnictwo: Bliskie; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 352; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-925602-4-1

Tagi: Janusz Wiśniewski, Życie skrojone na miarę, książka, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany