Debiut masowego rażenia!
kzarecka
2008-11-24

O książce - Zaszczuta i zdziesiątkowana ludzkość przeklina noc. Z każdym zmierzchem, w oparach mgły, nadchodzą opętane żądzą mordu bestie. Przerażeni ludzie chronią się za magicznymi runami. Usiłują wymodlić dla siebie i najbliższych kolejny dzień życia. Rzeź ustaje bladym świtem, gdy światło zapędza demony z powrotem w Otchłań.
Rosną odległości między pustoszejącymi osadami. Wydaje się, że nikt ani nic nie zdoła powstrzymać otchłańców, kładąc tym samym kres zagładzie. W tym dogorywającym świecie dorasta troje młodych ludzi. Bohaterski Arlen, przekonany, że większym od nocnego zła przekleństwem jest strach przepełniający ludzkie serca. Leesha – jej życie zrujnowało jedno proste kłamstwo – nowicjuszka u starej zielarki, bardziej chyba przerażającej od krwiożerczych potworów. I Rojer, którego los na zawsze odmienił wędrowny minstrel, wygrywając mu na skrzypkach skoczną melodię.
Tych troje ma coś wspólnego – są uparci i przeczuwają, że prawda o świecie nie kończy się na tym, co im powiedziano. Czy odważą się jej poszukać, opuszczając chroniony runami azyl?
Terry Brooks: - Przeczytałem z olbrzymią przyjemnością. W pisarstwie Bretta jest wiele rzeczy godnych podziwu. Olśniewające koncepty.
Akcja i napięcie non stop. Bardzo zainteresował mnie losami swoich bohaterów i zaciekawił tym, co stanie się dalej.
Horrorscope: - Absolutne arcydzieło. Powieść z gatunku tych „nie-do-dłożenia”. Zasługuje na miano jednego z najjaśniejszych punktów ciemnej fantasy.
Fragment
Z matką w ramionach Arlen padł na ziemię, przyjmując na siebie impet uderzenia, a potem przetoczył się raz i drugi po błocie, by dogasić ogień.
Nie miał najmniejszej szansy na zamknięcie furtki. Demony otaczały ją teraz ciasnym półkręgiem i raz po raz uderzały w sieć ochronną. Magia rozbłyskiwała, stawiając im opór. Tak czy inaczej jednak furtka nie stanowiła żadnej osłony, podobnie jak i płot. Dopóki słupy runiczne pozostawały nietknięte, dopóty byli bezpieczni.
Nic ich jednakże nie chroniło przed pogodą. Deszcz przerodził się w lodowatą, smagającą skórę ulewę. Silvy nie mogła już powstać po upadku. Leżała bezwładnie na ziemi, pokryta błotem zmieszanym z krwią. Chłopiec nie miał pojęcia, czy matka przeżyje tak ciężkie rany, a do tego jeszcze samą burzę.
Chwiejnym krokiem podszedł do koryta i przewrócił je kopniakiem, wylewając pomyje. Widział stamtąd skalnego demona, nacierającego na sieć ochronną, ale magia nie pozwalała bestii wedrzeć się do środka. Błyskawice i płomienne oddechy otchłańców raz po raz rozświetlały podwórze, a wtedy mógł dostrzec Mareę, której ciało po chwili przesłonił rój demonów ognia. Potwory dopadały do zwłok, odrywały części mięsa i w podrygach odskakiwały na bok, by je pożreć w spokoju.
Chwilę później demon skał porzucił swe wysiłki. Podszedł do ciała Marei i pochwycił je szponiastą łapą za nogę, podobnie jak okrutny człowiek mógłby złapać kota. Ogniste demony uskoczyły na boki, a olbrzym uniósł kobietę w powietrze. Gdy znienacka z ust Marei wyrwał się ochrypły jęk, Arlen ku swemu przerażeniu odkrył, że kobieta wciąż żyje. Natychmiast przyszło mu do głowy, by wybiec poza linie ochronne i ruszyć jej z pomocą. Ocenił nawet dzielący ich dystans, ale wtedy otchłaniec z potworną siłą cisnął Mareą o ziemię, a chłopak usłyszał przerażający odgłos miażdżonych kości.
Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć, jak bestia wgryza się w ciało kobiety. Gęsta ulewa spłukiwała łzy z jego policzków. Pochwycił za brzeg koryta i przywlókł je do Silvy, a następnie oderwał podszewkę od jej sukni i wystawił ją na deszcz, by nasiąkła wodą. Najlepiej, jak potrafił, otarł rany matki z błota i przewiązał kolejnymi kawałkami materiału. Czystymi z pewnością nazwać się ich nie dało, ale były przynajmniej czystsze od błota, w którym na co dzień przebywały świnie.
Silvy drżała z zimna, więc chłopiec przytulił ją mocniej, a potem naciągnął na nich cuchnące koryto, chcąc chociaż w ten sposób osłonić się przed ulewą i łakomymi spojrzeniami demonów. Gdy opuszczał koryto, niebo raz jeszcze rozciął zygzak błyskawicy. W jej blasku ujrzał swego ojca, który nadal stał na ganku, nieruchomy jak posąg.
Peter V. Brett "Malowany człowiek. Księga I"; Wydawnictwo: Fabryka Słów; Tłumaczenie: Marcin Mortka; Format: 125 x 205 mm; Liczba stron: 504; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7574-057-8
KaHa