"To daje ciekawe możliwości, a czytelnikowi przynosi coś nietuzinkowego" - wywiad z Beatą Rudzińską

kzarecka

2008-12-10

beata_rudzi324ska_wywiad_160Beata Rudzińska... Wielu z was z pewnością nie ma pojęcia, któż to taki. Pisarka? Wydawca? Ilustratorka? A może pani z biblioteki? W PL zajmujemy się literaturą, zatem z tego obszaru powinna pochodzić wspomniana kobieta. I pochodzi. To dzięki niej w wasze ręce trafiły bajki i dwie antologie. O jednej - "Dziewczyńskie bajki na dobranoc - nie tak dawno na naszych łamach było dość głośno. Dziś macie szansę przeczytać wywiad z osobą, która wymyśliła sobie kiedyś, że wrażliwość i autentyczność są ważne. Wymyśliła sobie też i inne rzeczy. Co ważne - myśli zamienia w czyny.


Katarzyna Zarecka: - Amea ma na swoim koncie sześć wydanych książek. Dwie to antologie, cztery pozostałe – publikacje skierowane do dzieci. Na początku pomyślałam: "Mało, mało, mało". Pierwsze wrażenia bywają jednak mylne. I tu też tak było. Przecież, jak na małe wydawnictwo i na dodatek działające dopiero od dwóch lat, to i tak nieźle. Dzieląc – trzy książki na rok. Mimo wszystko Amea nie ma konia pociągowego w postaci jakiegoś bardzo znanego nazwiska. Jak zatem sprzedaż książek? Pozwala Pani spokojnie spać i żyć?

Beata Rudzińska: - Rzeczywiście, przydałby się taki drugi Coelho… Żartuję. Nie mamy konia pociągowego, ale tak się składa, że z projektu na projekt udaje mi się zapraszać do współpracy coraz ciekawsze osoby. Poza tym wierzę, że znajdę prawdziwy talent. Co do sprzedaży… Póki co, nie żyję z książek.

Szuka Pani wrażliwości i autentyzmu… Szczerze – wierzy Pani w moc małych wydawnictw? Pomijając wszelkie trudności (nie ukrywajmy – często głównie finansowe), małe wydawnictwa starają się wypuszczać na rynek książki ambitne, bądź powieści debiutantów. Przyznaję, ja mam słabość do tego typu wydawnictw.

Wierzę w pasję. A małe wydawnictwa istnieją z pasji. Stąd ich siła. Ale i też poczucie misji! A tak. Małe wydawnictwa, a właściwie wszystkie niszowe, artystyczne przedsięwzięcia, są po to, aby uwrażliwiać, aby pokazywać odmienności, potrząsać i prowokować do myślenia. Dlatego właśnie ambitne książki, dlatego wyrafinowana plastyka, dlatego odważne publikowanie debiutantów. Mały czasem może więcej. Może pozwolić sobie na poruszanie się po obszarach niedostępnych dla dużego. To daje ciekawe możliwości, a czytelnikowi przynosi coś nietuzinkowego.

"Baśniowe okruszki", opowiadania w "Babskim gadaniu" i "Dziewczyńskich bajkach na dobranoc". Jest Pani wydawcą, którego ciągnie do pisania, autorką i wydawcą w jednej osobie, czy może jeszcze jakoś inaczej by Pani siebie określiła? Tylko proszę mi tu nie wykraczać poza ramy zawodowe i pisać coś zupełnie z innej beczki.

Wydawca i autorka – to już dużo, przynajmniej, jeśli trzymać się ram :-). Ograniczając się jednak do nich, przyznaję, że w firmie AMEA jestem też panią od marketingu, sprzedaży, transportu i logistyki, targowania się z drukarniami, pakowania i przenoszenia, czytania propozycji wydawniczych, wybierania spośród nich, itd. itd. Wszystko zależy od sytuacji i potrzeb. Na szczęście nie jestem sama!

Sporo autorek z pierwszej antologii pojawiło się ze swoimi tekstami w drugiej. Książka wygląda jak taki "przyjacielski projekt", co, broń Boże, nie jest żadnym zarzutem. Ciekawi mnie jednak, dlaczego nie chciała Pani, że użyję takiego sformułowania, świeżej krwi?

Przyzwyczajam się do ludzi. Jeżeli z kimś dobrze mi się pracuje, to ciężko mi się potem rozstawać. Poza tym "Dziewczyńskie bajki na dobranoc" są w pewnym sensie rozwinięciem dyskusji na temat społecznych stereotypów, którą rozpoczęłyśmy w "Babskim gadaniu". To nic dziwnego, że część "rozmówczyń" pozostała. Niemniej w "Dziewczyńskich bajkach na dobranoc" jest kilka nowych nazwisk. Ciekawa historia wiąże się z Wiolettą Sobieraj. Ponad rok temu otrzymałam od niej propozycję wydania jej powieści "Latawce". Rzecz przypadła mi do gustu, jednak po analizie wszystkich "za" i "przeciw", to znaczy po przeliczeniu dostępnych środków, z wielkim żalem musiałam jej odmówić. Napisałam wówczas do Wioletty, że choć nie mogę wydać jej powieści, to jednak jestem pewna, że jej się uda i wkrótce znajdzie oficynę, która podejmie się promocji jej debiutu. Ja sama zaproponowałam, wierząc głęboko w potencjał Wioletty, udział w "Dziewczyńskich bajkach na dobranoc". Kilkanaście tygodni później Wioletta pochwaliła mi się umową z Philipem Wilsonem. Niedługo potem ukazały się jej "Latawce", a ja naprawdę cieszyłam się, że miałam dobre przeczucie i jej powieść nie przepadła.

"Żar" – interpretacja "Dziewczynki z zapałkami". Cóż można powiedzieć? Interesujące podejście do tematu. Czy przed rozpoczęciem pisania myślała Pani o jakiejś innej bajce?

Najpierw był pomysł na antologię, potem był wybór bajki. Po czym czekałam na decyzję zaproszonych przeze mnie autorek. Te, którym spodobał się pomysł na antologię, musiały zadeklarować wybór bajki, na której chciałyby sobie poużywać. Tylko kilku osobom zasugerowałam wybór baśni. Mnie przypadła Dziewczynka z zapałkami. Jakoś nikt inny jej nie chciał. Pewnie dlatego, że ta baśń jest taka niebaśniowa. Dopiero później, gdy antologia była prawie gotowa, pojawił się tekst Marii Bereźnickiej–Przyłęckiej. Zresztą kilka bajek powtarza się. I dobrze. To mocniej podkreśla nasze zaproszenie do odczytywania starych baśni wedle własnych potrzeb i na swój własny użytek. Bajka, nad którą jeszcze rozmyślałam, to było "Brzydkie kaczątko". Myślałam o bohaterce, która wciąż i wciąż poddaje się rozmaitym i często bardzo bolesnym zabiegom upiększającym. To jednak jej nie uszczęśliwia. Dlaczego? Bo przylgnęły do niej, zasłyszane w młodości słowa matki: "Ładna nie jesteś, to chociaż studia skończ, bo starą panną zostaniesz".

"Dziewczyńskie bajki na dobranoc" są wyjątkowe. Bez dwóch zdań. Mnie niezwykle zainteresowały interpretacje baśniowych wątków w wykonaniu Ewy Aksienionek. Cieszą wzrok, a jednocześnie zmuszają do przemyśleń. Kiedyś podobne wrażenie wywarła na mnie "Ekstazja" Mroziewicza z pracami grafika Rosława Szaybo. Czy łatwo było zarazić artystkę pomysłem książki?

Ewa Aksienionek to talent, który, co prawda, nie jest moim odkryciem, ale mam nadzieję, że sprawię, by był lepiej widoczny. Na szczęście artystka w lot pojęła ideę książki i nie musiałam jej jakoś specjalnie namawiać. Nie wyobrażam sobie zresztą, by ktoś lepiej mógłby zobrazować naszą antologię, choć jej fotografie nie są ilustracjami do konkretnych opowiadań; to jej indywidualne, osobiste interpretacje baśniowych wątków. To jeszcze jeden głos, tyle że plastyczny – jak można rozumieć baśnie i co można z nich wyciągnąć. Trzeba dodać, że zdjęcia Ewy Aksienionek powstały przed naszą antologią, a tytuł naszej książki pożyczony jest właśnie od tej artystki.

Wzbraniała się Pani przed tym wywiadem. Dlaczego? Zacytuję sobie Martę Pawlik: "W szumnym lesie huczał wiatr / i jak echo to powtarzał / co w środku masz/ pokaż".

No cóż. Uważam, że w tej antologii jest kilka innych dziewczyn, które z racji swoich osiągnięć mogłyby, być może, lepiej zaprezentować "Dziewczyńskie bajki na dobranoc".

Często na adres wydawnictwa spływają teksty debiutantów? I natychmiast drugie pytanie – na co Amea bardziej się nastawia: na prozę, czy bajki i baśnie?

Dobrze, że pani o to pyta. Przynajmniej mogę publicznie przeprosić wszystkich, którzy coś do mnie przysłali, a ja jeszcze im nie odpowiedziałam. Przepraszam wszystkich debiutantów. Na pewno przeczytam i na pewno odpowiem. Jest tego sporo, jak na małe, nowe wydawnictwo. I bajki, i proza. Są też wiersze – te jednak, w tej chwili są poza moimi zainteresowaniami. Bajki będą zawsze mile widziane. Mam dzieci i robię to dla nich. A proza? Najbardziej - ta napisana przez kobiety.

Amea pracuje nad jakąś kolejną książką, czy po wydaniu "Dziewczyńskich…" odpoczywa?

W tej chwili pracujemy nad zbiorem opowiadań Edyty Szałek. Książka nosi tytuł "Kamieniczka" i jest po prostu zachwycająca. Edyta Szałek – subtelny obserwator podgląda "zwykłych" ludzi. Patrzy na nich wtedy, gdy szukają bliskości, gdy czasem wstydzą się swoich słabości, gdy nie radzą sobie z uczuciami, uciekają przed wspomnieniami, albo odwrotnie, czasem próbują pewne wspomnienia "wskrzesić". Wszystko to dzieje się w pewnym sennym miasteczku, gdzie na skrzyżowaniu ulic stoi stara kamieniczka. Druga rzecz "na tapecie" to książka dla dzieci. Bardzo dowcipna opowieść, autorstwa Piotra Rowickiego – "Przygody Hektora". Tytułowy Hektor – to dinozaur, który chodzi do szkoły, ma w niej problemy, i jakby tego było mało przyjeżdżają do niego w odwiedziny uciążliwi kuzyni Pif i Paf. Śmiem twierdzić, iż pewne dialogi z tej opowieści dorównują humorem znanym tekstom z filmowego Shreka. Jest również pomysł na kolejną antologię.

"Wystarczy tylko chcieć" – można to uznać za Pani motto życiowe?

Banalnie brzmi, tak wyrwane kontekstu. Ale tak, chyba tak :-)


"Dziewczyńskie bajki na dobranoc" - recenzja

Ziarnko do ziarnka... - o tym, jak powstawała antologia "Dziewczyńskie..."

Karen odcięto nogi - fragment opowiadania zawartego w antologii

Tagi: Dziewczyńskie bajki na dobranoc, wywiad, recenzja, fragment, beata rudzińska,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany