Strusie jajo - Maja Kotarska

kzarecka

2008-12-19

strusie_jajo__maja_kotarska_160O kontynuacji książki "Dracena przerywa milczenie" wiedziałam już dawno, dawno temu. Szczerze? Jakoś nie skakałam z radości. Nie, żebym uważała, że debiut Mai Kotarskiej był słaby. Nic z tych rzeczy. Rzecz miała się dużo prościej - po jaką cholerę ta kontynuacja? Czy autorka nie ma pomysłu na coś nowego? No tak, ukazało się "Gdzie ja miałam oczy" (bardzo przyjemna lektura; sprawdziłam - spodobała się wielu osobom) plus napisane na podstawie scenariusza Ilony Łepkowskie "Nie kłam kochanie". Mimo wszystko myśl o kontynuacji debiutu nieco mnie męczyła...


Czy powinna? O dziwo, nie. I przyznaję – bardziej mnie to cieszy, niż gdybym była świeżo po największym bestsellerze obecnego roku. Lubię być pozytywnie zaskakiwana. Zresztą kto nie lubi? Wszystko bowiem wyglądało tak – o książce wiedziałam x miesięcy temu, po jakimś czasie PL miało zająć się reklamą owej powieści, zabrałam się więc za lekturę i myślałam: "Co mnie czeka? Nieznośna lekkość, wieczorna lektura do poduszki, a może szmira, przez którą będę z trudem przechodzić?". To niełatwe zajęcie, gdy ma się reklamować daną pozycję, zrobić recenzję, a człowiek nie jest w stanie skupić się na treści. Niełatwe i może nawet trochę niewdzięczne. Każdą inną powieść, która nie przypadłaby do gustu, rzuciłoby się w kąt i finito. A tu? Podejmuję się pewnego zadania. Muszę je wykonać. Mogę napisać recenzję pozytywną bądź negatywną, ale żeby to zrobić, muszę, bez dwóch zdań muszę, przebrnąć przez kartki. Stąd ulga. Jestem po lekturze "Strusiego jaja". Bez obaw mogę rzec – było bardzo dobrze.


Wychowałam się na kryminałach Joanny Chmielewskiej. Czytałam i czytam wszystko, co wychodzi z głowy tej niezwykłej pisarki. Od wielu lat nie zaglądam do tekstu w obecności obcych ludzi – na ogół staram się nie wyglądać na wariatkę, a pochłanianie słów Chmielewskiej sprawia, że można zostać posądzonym o niezdrowe zmysły.

Joanna Chmielewska jest dla mnie guru kryminałów na wesoło. Królowa Kryminału – tak wielu o niej mawia i każdy z tej grupy ma rację. Jest wielka i niezastąpiona. A inni? Przecież próbują. Tak, próbują, próbują i nic im z tego nie wychodzi. Niestety. Być może wina tkwi we mnie. Być może mamy w Polsce autorów, którzy dawno zdetronizowali Chmielewską, a ja tego nie widzę. Być może. Jednak jakoś na ową ślepotę nie narzekam. Choć żałuję, że nie mogę odnaleźć autorów tego pokroju...

Co do tego wszystkiego ma Kotarska? Czyżbym nagle znalazła godną zaszczytu Królowej? Nie. Ale, właśnie "ale", ale znalazłam coś i kogoś, kto może się starać. Jak wspominałam – na początku zastanawiałam się, po cóż nam kontynuacja debiutu. Po przeczytaniu "Strusiego jaja", przychodzi mi do głowy myśl: "A może tak kolejna część przygód Cyryl i Kapłan?". Jak dla mnie na tym mogłabym zakończyć ową wypowiedź. W tym jednym zdaniu mieści się przecież wszystko, co najważniejsze. Coś jest na tyle dobre, że czytelnik żałuje, iż się skończyło. Żebyście jednak włosów nie wyrywali (ani swoich, ani moich), jeszcze kilka słów wystukam na klawiaturze.


Agata Cyryl i Jola Kapłan pracują na Uniwersytecie Wrocławskim. Są genetykami. Afera kryminalna sama do nich przychodzi. To nie panie detektyw, które szukają dziury w całym. Po prostu kłopoty same się zjawiają. Kłopotem jest szefowa. Kłopotem jest jej wymysł nowych badań (co ciekawsze – strusie czy renifery?; nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale rozbawił mnie ten wybór). Kłopotem jest bratowa jednej z bohaterek. Kłopotem są strusie jaja, w których znajdują się drogocenne przesyłki. Kłopotem jest włoska mafia. Kłopotem są rodzimi przestępcy. Kłopotem jest polska policja. A nawet kłopotem są mężowie. Co jednak zrobić? Przecież kłopoty to specjalność Agaty i Joli. Czy rozwiążą kolejną zagadkę? Czy tym razem ktoś również ucierpi? Co knują szanowni małżonkowie (jedyny zarzut – jakoś zabrakło mi rozwinięcia tego wątku; niby wszystko zostało wyjaśnione, ale... hm... jest wina, powinna być i kara; może... w kolejnej części?)?


Kotarska bardzo dobrze operuje słowem. Nie zanudza czytelnika i nie straszy go beznadziejnymi dialogami. Nie ma też wymuszonego bądź wyszukanego (tylko cholera wie spod której ławki) humoru. Postawiła na wyobraźnię. Jeśli sobie dokładnie wyobrazicie pewne sytuacje, będziecie pękać ze śmiechu. Jeśli tego nie zrobicie, nie pośmiejecie się. I tyle. Zero problemu. Najważniejsze, że nie natkniecie się na dialogi, które sprawią, że będziecie bardziej zażenowani niskim lotem autora niż... Stop. Nie ma sensu pisać na ten temat dalej. Reasumując – słowo brani się bez ozdobników.

Śmiałam się. Przyznaję się do tego, a nawet powiem więcej – ogromnie mnie to cieszy! Autentycznie zwijałam się ze śmiechu, gdy jedna z bohaterek łapała na uniwersyteckim terenie kozę Petrulę, a jako przynęty użyła kury i... koleżanki z pracy. Scena dawno się skończyła, a mnie wciąż w wyobraźni skakała dt groteskowa sytuacja.


Osobiście bardzo dziękuję Mai Kotarskiej za tę książkę. I mam nadzieję, że kolejna będzie równie dobra (choć wypadałoby, by była lepsza). Nie twierdzę, że Kotarska dorówna Chmielewskiej. Chciałabym, powiedzieć, że tak, ale nie da rady. Niestety. Tylko, że... Chmielewskiej nikt nie da rady. Taka okrutna prawda. Z drugiej strony nikt Kotarskiej nie każe brać udziału w jakimkolwiek wyścigu. Niech biegnie sobie swoim tempem.

Maja Kotarska "Strusie jajo"; Wydawnictwo: Bliskie; Format: 126 x 196 mm; Liczba stron: 256; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-925602-5-8

Katarzyna Zarecka

Tagi: Maja Kotarska, Strusie jajo, recenzja, Joanna Chmielewska, książka,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany