Kości - chleb powszedni

kzarecka

2008-12-23

ko347ci_chleb_powszedni_160Kolejna książka Kathy Reichs. Oczywiście kolejna z Brennan Temperance w roli głównej. I kolejna dobra. Kilka powieści z tej serii trafiło już w ręce czytelników. Może trafić jeszcze więcej a to za sprawą wydawnictwa, a to za sprawą coraz większej popularności autorki i jej bohaterki w Polsce, a to za sprawą telewizji Polsat, która w niedzielne wieczory (podczas seansu serialu "Kości") organizuje dla telewidzów konkursy (nagrodą są oczywiście książki Reichs). I choć serialowa Temperance różni się od tej, którą możemy poznać na kartkach kolejnych części cyklu, wielu lubi towarzyszyć w odkrywaniu zbrodni i jednej, i drugiej. Wróćmy jednak do tematy - dziś o "Śmierci za dnia".


O książce - W przejmującym chłodzie montrealskiej zimy Tempe Brennan odkopuje pochowane ponad sto lat wcześniej zwłoki. Nie to jednak pochłania bez reszty jej uwagę, lecz seria współczesnych morderstw i zaginięć. Tylko ona jest w stanie połączyć pozornie niezwiązane ze sobą szokujące wydarzenia. Na miejscu zbrodni, w kostnicy i w laboratorium Tempe zgłębia tajemnicę śmiertelnego pożaru w Quebec, przyprawiających o dreszcz wydarzeń w Południowej Karolinie i bierze udział w mrożącej krew w żyłach ostatecznej rozgrywce w Montrealu, która okazuje się sprawdzianem jej umiejętności zawodowych i woli przetrwania…


Fragment

Jeśli były tam ciała, nie mogła ich odnaleźć. Na zewnątrz zawodził wiatr. W starym, ogromnym kościele donośnym echem roznosiło się skrobanie mojej szpachelki i brzęczenie przenośnego generatora oraz grzejnika. Wysoko w górze gałęzie drapały w zabite deskami okna, niczym sękate palce po drewnianej tablicy.

Za mną ustawił się wianuszek ludzi. Stali stłoczeni, z rękami głęboko wciśniętymi w kieszenie. Słyszałam, jak kołyszą się na boki, przestępując z nogi na nogę. Buty skrzypiały na zamarzniętej ziemi. Nikt się nie odzywał. Chłód odbierał ochotę na konwersację.

Patrzyłam, jak grudki ziemi znikają w drobnych oczkach sita, kiedy ostrożnie rozprowadzałam je szpachelką. Ziarniste podglebie było miłą niespodzianką. Sądząc po wierzchniej warstwie, można by się spodziewać zmarzliny na całej głębokości wykopu. Jednak dwa ostatnie tygodnie nieoczekiwanie dobrej pogody w Quebecu sprawiły, że śnieg stopniał i ziemia rozmarzła. Zawsze miałam szczęście. Chociaż kolejny podmuch arktycznego powietrza szybko przegonił to muśnięcie wiosny, gleba wciąż jeszcze była miękka, więc z łatwością dało się kopać. Dobrze. Ostatniej nocy temperatura spadła do -13°C. Niedobrze. Chociaż grunt nie zdążył jeszcze ponownie zamarznąć, powietrze było lodowate. Moje palce skostniały i ledwo je zginałam.

Kopaliśmy drugi rów. Na sicie wciąż nic oprócz kamieni i fragmentów skały. Na tej głębokości nie spodziewałam się wielu ciekawych znalezisk, jednak nigdy nic nie wiadomo. Dotąd nie zdarzały mi się ekshumacje bez niespodzianek.

Zwróciłam się do mężczyzny w czarnej kurtce i wełnianej czapce na głowie. Miał na sobie skórzane buty wiązane do kolan, z których wystawały dwie pary wywiniętych na zewnątrz skarpet. Jego twarz była czerwona niczym barszcz.

– Jeszcze tylko kilka centymetrów – lekko skinęłam dłonią. Ostrożnie. Ostrożnie.

Mężczyzna przytaknął i wbił łopatę w płytki rów, stękając przy tym jak Monika Seles przy pierwszym serwisie.

Un pouce à la fois!
– krzyknęłam, chwytając za łopatę. Centymetr po centymetrze!
– Chcemy to odsłonić warstwa po warstwie – powtórzyłam wolno i dobitnie po francusku.

Mężczyzna wyraźnie nie podzielał mojego zaangażowania. Być może ze względu na monotonię zadania, a może przyczyna jego lekceważenia tkwiła w tym, że odkopywaliśmy zwłoki. Jedno jest pewne, Pan Barszczyk chciał mieć tę robotę jak najszybciej z głowy.

– Spróbuj jeszcze raz, Guy, proszę – usłyszałam męski głos za moimi plecami.

– Tak, ojcze – wymamrotał.

Guy powrócił do kopania. Mimo zniechęcenia wybierał ziemię tak delikatnie, jak mu pokazałam i rzucał ją na sito. Spojrzałam na wykop, wypatrując, czy nie zbliżamy się do grobu.

Ślęczeliśmy nad tym od wielu godzin, wyczuwałam napięcie rosnące za moimi plecami. Zakonnice kołysały się coraz szybciej. Zerknęłam w stronę czekających. Chciałam dodać im otuchy, ale nawet moje usta były tak zmarznięte, że nie zdołałam wykrztusić ani słowa.

Sześć par oczu spojrzało na mnie pełnym niepokoju wzrokiem. Twarze były ściągnięte z powodu zimna. Przed każdą z nich pojawiały się i rozpływały obłoczki pary. Sześć uśmiechów w moją stronę. Czułam, że w głębi serca gorąco się modlą.


Kathy Reichs "Śmierć za dnia"; Wydawnictwo: Red Horse; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 544; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-60504-98-7


KaHa

Tagi: Kathy Reichs, Śmierć za dnia, fragment, książka, Kości,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany