Co przyniesie przyszłość?

kzarecka

2009-01-19

co_przyniesie_przysz322o347263_160"Accelerando" nominowano do nagród imienia Arthura C. Clarke'a, Hugo i BSFA. Jeśli ktoś szuka książki, która pokaże dokąd zmierza SF na początku XXI wieku, powieść Charlesa Strossa byłaby najlepszym wyborem (a tak przynajmniej sądzi Jacek Dukaj). Ludzkość się starzeje? Starzeje. Rozwój technologii przyśpiesza? Przyśpiesza. I o tym mniej więcej Stross napisał. Czy wizja świata, którą przedstawia autor, może przerazić? Niekoniecznie. Może jednak porazić.



O książce - Jesteśmy mniej więcej pomiędzy rokiem 2010 i 2015. Skończyła się recesja, ale ludzkość się starzeje, a zmiany technologiczne oszałamiająco przyspieszają. Główny bohater, Manfred, zarabia na życie, szerząc po świecie idee, kontaktując ludzi ze sobą i zostawiając za sobą spienioną falę nowych technologii. Choć żyje w ścisłej czołówce technik wzmacniania inteligencji, nawet jego mózg ma pewne ograniczenia. W związku z czym, kiedy jego kot-robot wygrzebuje z danych SETI pewną bardzo interesującą informację, cały świat Manfreda - i wszystkich jego potomków - staje na głowie.

W Accelerando Stross przedstawił wizję przyszłości człowieka wygenerowaną w oparciu o ekstrapolację nie tylko poziomu nauki, ale przede wszystkim rozwoju ekonomii , co dotychczas pomijano w klasycznej fantastyce naukowej. Stross mocno opiera się na prawach ekonomii, czyniąc z głównego bohatera międzynarodowego przedsiębiorcę. Ewolucja ekonomiczna w ujęciu Strossa doprowadza w przyszłości do uzyskania świadomości przez korporacje. Accelerando Charlesa Strossa jest doskonałym przykładem poważnej spekulacji na temat przyszłości człowieka i cywilizacji, co dawno porzuciła polska fantastyka.

Jacek Dukaj - Szukając punktów wspólnych ze starą SF, można początek Accelerando określić jako cyberpunk zdemitologizowany. Nie powiela on i nawet nie opiera się na wizji przyszłości stworzonej przez Gibsona et consortes w latach 80., bardzo szybko zdezaktualizowanej i od początku przegiętej ku taniemu efekciarstwu: rodem z kryminału nor, z westernu, z sensacji szpiegowskiej. Bliższy niż Neuromancerowi jest ten świat powieściom Couplanda czy Palahniuka, Cryptonomiconowi Stephensona".

Fragment

Manfred siedzi na stołku na skraju parkingu przy Brouwerij ’t IJ, przygląda się przegubowym autobusom i popija jedną trzecią litra gueuze, tak cierpkiego, że pierzchną wargi. Kanały jazgocą mu w kąciku wyświetlacza HUD, rzucając weń skompresowanymi infopakietami przefiltrowanych informacji dla prasy. Walczą o jego uwagę, migocąc i po chamsku falując na pierwszym planie. Na przeciwnym rogu, przy poobijanych motorowerach, gada sobie i chichocze paru żuli – może lokalnych, choć raczej wędrownych, zwabionych do Amsterdamu przez magnetyczne pole tolerancji, którym Holandia promieniuje na Europę jak pulsar. Na kanale pyrka łódź z turystami; po drodze przemykają cienie skrzydeł ogromnego wiatraka. To maszyna do przepompowywania wody, na XVI-wieczny sposób zamieniająca siłę wiatru w suchy ląd. Manfred czeka na zaproszenie na imprezę, ma tam poznać człowieka, z którym pogada o zamianie energii w przestrzeń na sposób XXI-wieczny i zapomni przy okazji o osobistych problemach. Nie zwraca uwagi na okienka komunikatora, rozkoszując się intensywną, wolnoprzepustową chwilą przy piwie, w towarzystwie gołębi, gdy wtem podchodzi do niego kobieta i pyta:

– Pan Manfred Macx?

Manfred unosi wzrok. Kurierka jest Efektywnym Cyklistą: same płynnie pracujące, opalone od wiatru mięśnie, obleczone w pean na cześć tworzyw polimerowych – neonowobłękitna lycra i żółty jak osa poliwęglan, upstrzony diodami detektorów kolizji i ciasno zwiniętymi poduszkami powietrznymi. Podaje mu pudełko. Manfred waha się przez chwilę, zdumiony, jak bardzo ta kobieta kojarzy mu się z Pam, byłą narzeczoną.

– Jestem Macx – odpowiada, przesuwając wierzchem lewego nadgarstka pod czytnikiem kodów kreskowych. – Od kogo to?

– Od FedEksa. – Głos nie należy do Pam.

Kobieta rzuca mu pudełko na kolana, przeskakuje przez niski murek i wsiada na rower. Jej telefon już ćwierka. Kurierka znika w obłoku emisji o rozproszonym widmie. Manfred obraca pudełko w dłoniach: jednorazowy telefon z supermarketu, przedpłacony gotówką – tani, skuteczny i nie do wyśledzenia. Ma nawet funkcję telekonferencji – za to tak go lubią wszyscy szpiedzy i rozmaici oszuści. Pudełko dzwoni. Manfred rozrywa wieczko i trochę zły wyciąga aparat.

– Słucham? Kto mówi?

Głos po drugiej stronie ma silny rosyjski akcent, w epoce tanich usług tłumaczących w czasie rzeczywistym zakrawający niemal na parodię.

– Manfred. Miło mnie was słyszyć. Chcecie spiersonalizować swój interfiejs, poznajomić się, nie? Mam wielie do zaoferowania.

– Kto mówi? – podejrzliwie powtarza Manfred.

– Ja, organizacja znana dawniej jako KGB kropka RU.

– Pana translator chyba źle działa. – Manferd delikatnie trzyma telefon przy uchu, jakby był zrobiony z wątłego jak dym aerożelu, kruchego jak zdrowie psychiczne osoby po drugiej stronie.

– Niet... nie, przepraszam. Przepraszam, że nie korzystam z kommiersyjnego tłumacza. Oni są idieologiczno podejrzane, u nich przeważnie kapitalistyczna semiotyka i tylko płatne API. Czyli muszę sobie lepiej zaimpliemientować angielski, tak?

Manfred dopija piwo, odstawia szklankę, wstaje i rusza główną ulicą, z telefonem przyklejonym do głowy. Owija swój mikrofon krtaniowy wokół tandetnej plastikowej obudowy, puszcza na fonię prosty proces nasłuchu.

– Pan twierdzi, że sam nauczył się języka tylko po to, żeby ze mną rozmawiać?

– Da, eto łatwo: wyhodować sieć neuronową na miliard węzłów, pościągać sobie Teletubisie i Sezamkowu Ulicu. Przepraszam, że nakładam taką entropię ze złą gramatyką. Ja boję się cyfrowych odcisków palca, ukrytych steganograficzno w moich-naszych materiałach do nauki.

Manfred przystaje w pół kroku, przy czym omal nie rozjeżdża go jadący na GPS rolkarz. Robi się coraz dziwniej, na tyle dziwnie, że zapala mu się w głowie ostrzeżenie o odczapiastości – a ono nie reaguje na byle co. Całe życie Manfreda rozgrywa się na granicy pomysłów od czapy, wyprzedza o piętnaście minut czyjąkolwiek inną przyszłość – i zwykle on spokojnie to kontroluje, jednak w takich chwilach czuje drgnienie strachu, przeczucie, że właśnie przeoczył jakiś zakręt podczas podejścia do lądowania w rzeczywistości.

– Eee... chyba nie do końca rozumiem. Podsumujmy: mówi pan, że jest pan jakimś typem AI, pracuje dla KGB kropka RU i boi się pan procesów o naruszenie praw autorskich przez warstwę semiotyczną pana translatora?

– Już się mocno sparzyłem na wirusowych licencjach użytkownika. U mnie nie ma chęci eksperymentować z patentowymi firmami-wydmuszkami należącymi do czeczeńskich infoterrorystów. Wy człowiek, u was nie ma strachu, że firma od płatków zajmie panu jelito cienkie za trawienie w nim nielicencjonowanego jedzenia, prawda? Manfred, musisz mnie-nam pomóc. Ja chcę zdezerterować.

Charles Stross "Accelerando"; Wydawnictwo: Mag; Tłumaczenie: Wojciech Próchniewicz; Format: 135 x 205 mm; Liczba stron: 412; Okładka: twarda; ISBN: 978-83-7480-115-7

KaHa

Tagi: Charles Stross, Accelerando, książka, fragment, jacek dukaj,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany