Łgarze!
kzarecka
2009-01-19
Fragment
Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie najpierw poszukać maszynopisu, a dopiero później podpalić dom. Rozalia zgodziła się ze mną, o ile to właśnie oznaczało jej dziwne spojrzenie, i podała mi parę chirurgicznych rękawiczek. Takie same włożyła na swoje szczupłe i zmysłowe dłonie, po czym zaczęła przeglądać wszystko po kolei, zaczynając od szafki na buty i szafy na płaszcze. Już miałem to skomentować z właściwą sobie błyskotliwością i brakiem taktu, kiedy przyszło mi do głowy, że nie zaszkodzi, jeśli jedno z nas będzie kierować się logiką kobiecą, a drugie po prostu logiką. W końcu Halina była kobietą, a to nic nie wyjaśnia. Ludzie, którzy mają do dyspozycji za dużo przestrzeni, dzielą ją według najbardziej nierozłącznych potrzeb - śpią, jedzą, oglądają telewizję i załatwiają się w całkiem innych miejscach, które w dodatku odpowiednio do tego nazywają. Z tą myślą udałem się na poszukiwanie gabinetu, czyli miejsca, gdzie Halina prześladowała swoje niewinne bohaterki oraz, dla odmiany, wrzucała je w łoża przystojnych ponuraków. Znalazłem go bez trudu. Był to duży pokój, urządzony zaskakująco powściągliwie (z jednym wyjątkiem). Pod ścianami stały regały z makulaturą: po jednej stronie z książkami, po drugiej z segregatorami oznaczonymi datami, pośrodku zaś biurko większe niż moje mieszkanie. Obok, na niskim stoliku, stały faks i drukarka. Wyjątek stał pod oknem - był to absurdalny sekretarzyk, przypominający buldoga na szeroko rozstawionych, krzywych łapach, z kwadratowym, spłaszczonym pyskiem nadstawki i wystającą szczęką szuflad. Nieduża maszyna w ciemnym pokrowcu sprawiała wrażenie nieforemnego nosa. Moją uwagę zwróciło jednak coś innego.
Biurko było pootwierane i zasypane szpargałami, a na podłodze leżało coś w rodzaju stosu całopalnego. Pomyślałem, że sprzątaczka Haliny musi ostro zapracować na swoją dniówkę, i wziąłem się za biurko. Szybko i wnikliwie obejrzałem bogaty przekrój tego, co może zaoferować przemysł papierniczy, to jest kopert, kartek, bloczków małych żółtych karteczek, znaczków, zeszytów, notesów, kalendarzy, jednego czy dwóch albumów ze zdjęciami, teczek i skoroszytów, a oprócz tego jednej srebrnej ramki bez zdjęcia. Przekartkowałem najnowszy kalendarz i odkryłem, że pod datą 17 października Halina Mentiroso zapisała: "Rumun, Bristol". Wątpię, czy na świecie istniała większa liczba Rumunów, którzy zapraszali Halinę do Bristolu, przyjąłem więc, że chodzi o mnie, co pozwoliło mi wreszcie zlokalizować się w czasie bez konieczności pytania o to Rozalii i robienia z siebie czubka. Odłożyłem kalendarz i przerzuciłem się na stos. Zdążyłem wziąć do ręki pierwszą z brzegu kartkę z intrygująco brzmiącym nagłówkiem ("w sprawie odpowiedzi z dn. w sprawie zapytania z dn. w sprawie odpowiedzi z dn. w sprawie zażalenia z dn. w sprawie nr C89/342/58002"), kiedy mój wzrok padł na coś jeszcze bardziej intrygującego. Ze stosu, pod oknem, po lewej stronie, wystawała damska dłoń z pomalowanymi na czerwono paznokciami i pierścionkiem z białego złota, który dobrze pamiętałem z wczorajszej kolacji. Po dłuższej chwili kontemplacji tego zagadkowego bądź co bądź widoku obszedłem stos i złapałem dłoń w nadgarstku, tam, gdzie żywi mają puls. Dłoń nie miała, choć była jeszcze ciepła i miękka. Pociągnąłem ją, żeby sprawdzić, czy nie jest oderwanym od całości fragmentem. Stos nie drgnął, ręka również. Odrzuciłem ją więc na miejsce i odruchowo wytarłem swoją w spodnie. Z trudem zdławiłem krzyk i chęć ucieczki i rozejrzałem się po pokoju całkiem świeżym okiem. Na zdrowy rozum, ktoś przetrząsnął go dokładnie - być może Halina zastała go na tej czynności, a może było odwrotnie - to opór Haliny sprawił, że jakiś Bogu ducha winny obywatel, który nie mógł dostać od niej tego, czego pragnął, rąbnął Halinę w głowę, a potem przykrył grubą warstwą papierów. Może zresztą nie była to Halina, ale jakaś inna kobieta z pierścionkiem - chociaż powód takiej mistyfikacji byłby dla mnie psychologiczną zagadką. Halina czekała na swój wielki dzień, nie miała więc powodu podszywać się pod zwłoki i uciekać na koniec świata w przebraniu, dajmy na to, mnicha-kapucyna. Zlustrowałem powierzchownie kopiec Haliny i doszedłem do wniosku, że tworzy go zawiła korespondencja ze skarbówką. Wszystkie segregatory w najbliższym regale opróżniono - ktoś musiał się nieźle napracować, wyciągając kartki i zasypując nimi Halinę. Miałem nadzieję, że "Koncert łgarzy" nie krył się w głębszych warstwach, bo nie zamierzałem ich przekopywać do poziomu ciała.