Dziewczynochłopiec

kzarecka

2009-02-17

dziewczynoch322opiec_160Fragment powieści, który dziś pojawił się w PL, zatytułowany jest "Rozdział, w którym spotykamy dziewczynochłopca Mysz. I niebezpiecznego pucołowatego mężczyznę". Kim jest Mysz? Kim jest Baryła? Nie wszystkie odpowiedzi znajdziecie tutaj. Nic nie szkodzi, przecież wszystkie możecie znaleźć w powieści Kaia Meyera. Kolejny niemiecki bestseller. Kolejny fantastyczny świat-
właśnie to odkryjecie w "Lodowym ogniu". Mroźna sceneria Rosji, XIX wiek, schyłek monarchii i magia - oto połączenie, które zauroczyło miliony nastoletnich czytelników.


Tak naprawdę Mysz była dziewczynką. Ale o tym wiedzieli tylko nieliczni. Większość uważała ją za chłopca. I kiedy Mysz przeglądała się w lustrze, sama czasami w to wierzyła. Prawdą jest i to, że była złodziejką. Pędziła po korytarzach szacownego Grand Hotelu Aurora, jakby goniło ją tysiąc diabłów. Ścigający mężczyzna deptał jej już po piętach. To nie był dobry dzień dla hotelowych złodziei. Nawet tych, którzy kradzieży dokonywali z taką zręcznością jak Mysz. Górne piętro hotelu było zarezerwowane dla szczególnych gości. Urządzony z niebywałym przepychem carski apartament, którego okna wychodziły na bulwar, słynny Newski Prospekt; nocleg w nim kosztował więcej, niż zwykli mieszkańcy Petersburga zarabiali w ciągu roku. Mysz mknęła zwinnie pod srebrnymi świecznikami, które emitowały światło elektryczne. Spluwaczki w kątach były z najdelikatniejszej porcelany. Wzdłuż ścian korytarza stały ciężkie, mahoniowe komody. Koronkowe serwetki powiewały na wietrze, kiedy Mysz mijała je w pędzie. Czasami oglądała się za siebie, aby sprawdzić, czy prześladowca zmniejszył dzielący ich dystans. Ale wciąż jeszcze miała przewagę. Nie pierwszy raz już by mu umknęła.

Mysz była ubrana w liberię boya hotelowego, pocerowaną w wielu miejscach, ale nie tylu, żeby któryś z szacownych gości zauważył to na pierwszy rzut oka. Spodnie i kurtkę z fioletowego aksamitu zdobiły lśniące sprzączki i ręcznie naszyte naramienniki ze złotych, dywanowych frędzli. Lakierki lśniły bez zarzutu, ponieważ to właśnie należało do zadań Myszy w Hotelu Aurora: zbieranie wszystkich butów wystawionych przez gości przed drzwi, znoszenie ich do piwnicy, polerowanie na wysoki połysk i odstawianie jeszcze przed świtem z powrotem. Bez zamienienia choćby jednej pary, ma się rozumieć.

– Do tego trzeba mieć talent – twierdził Kukuszka, fordanser na sali balowej.

– Nic do tego nie trzeba – mówiła Mysz. – Tylko gotowości do spędzania nocy na nogach i odsypiania ich w dzień. I nawet to nie jest żadnym osiągnięciem, jeżeli ktoś nie ma innego wyboru.

Kroki za plecami Myszy zadudniły głośniej. Czy był szczególny powód, dla którego po tych wszystkich latach miałaby zostać schwytana akurat tutaj? Wieczorem wypucowała swój talerz po resztkach po gościach, wysłuchując w milczeniu kpin innych boyów i pokojówek; udawała, że nie słyszy, jak wszyscy o niej mówią, i wcale się z tym nie kryją.

– Dziewczynochłopak – dokuczali. – Kiedy przechodzi, ciągnie za sobą smród starych butów.

To wszystko znosiła każdego dnia. Nie poczuwała się do żadnej winy, naprawdę nie. Może z wyjątkiem tej drobnej kradzieży. Dotychczas wszystko uchodziło jej płazem. Znów obejrzała się za siebie. Gruby dywan na podłodze niemal całkowicie tłumił kroki jej prześladowcy. Mysz wyjęła z kieszeni liberii złotą broszę i zacisnęła mocno w dłoni. Drzwi do pokoju były otwarte, nie jej wina, prawda? – Brosza leżała na stercie ubrań. A przecież wszędzie ostrzega się przed złodziejami, akurat w takich złych czasach. Czy jej właścicielka nie mogła bardziej uważać? Nie, Mysz naprawdę nie ponosiła żadnej winy. Przyjęła tylko zaproszenie do wsunięcia tego przedmiotu w kieszeń. A co się stało, to się nie odstanie. Proszę o wybaczenie, łaskawa pani. Zaniesienie zdobyczy do piwnicy, gdzie przechowywała wszystkie inne łupy, było sprawą honoru. Ale to później. Najpierw musiała się jej pozbyć. I to w miejscu, do którego nikt poza nią nie wściubia nosa. Pozbyć się jak najszybciej, aby nikt nie mógł przy niej znaleźć niczego. A już na pewno nie Baryła, który od wieków próbuje schwytać ją na gorącym uczynku. Nie ma dowodów, nie ma kradzieży. Nie ma kary dla Myszy.

Korytarz ciągnął się przed nią dosłownie w nieskończoność i był umeblowany zaledwie dwoma samotnymi komodami. Wszystkie szuflady zamknięto. Jedyne drzwi w korytarzu prowadziły do carskiego apartamentu. Stała tam też spluwaczka, nawet ze złocistą obwódką, ale to była żałosna kryjówka. Mysz pociła się, i to nie tylko od biegu. Sytuacja stawała sie coraz poważniejsza. Baryła już od dawna próbował schwytać ją na kradzieży. Powlecze Mysz za naramienniki przez korytarze i z triumfującą miną przedstawi dozorcy w holu wejściowym: „Oto złodziejka! Dziewczynochłopak!”. A później, tak, później zostanie wyrzucona z hotelu prosto na bruk, na chłód rosyjskiej, zimowej nocy. Gdzie nie ma żadnej dziury, w której mogłaby się schować. Bez choćby kopiejki, za którą kupiłaby sobie kawałek chleba czy gorącą herbatę. Nie wspominając nawet o tym czymś, co zabiłoby ją na dworze.

Mysz musiała działać. I to natychmiast. Przez chwilę nosiła się z myślą połknięcia broszy. Ale ozdoba była większa od jej kciuka i miała szpilkę do mocowania. Mysz musiała więc wpaść na lepszy pomysł. Pokonała już jedną trzecią korytarza, kiedy cień Baryły wyłonił się zza ostatniego zakrętu. Wejście do carskiego apartamentu, dokładnie pośrodku korytarza, było wspaniałym portalem z kunsztownymi kolumnami po obu stronach i reliefem przedstawiającym ryczącego niedźwiedzia ponad drzwiami. Przed nimi stały dwie pary butów. Tutaj Mysz jeszcze nie dotarła podczas swojego obchodu. Wózek, na którym układała buty – często po sto par lub więcej na noc – i pchała przez korytarze, stał piętro niżej. Od wielu lat była odpowiedzialna za obuwie gości. Znała się na ich kształtach, rozmiarach, gatunkach skóry. Jednak tak dziwacznych egzemplarzy nie widziała jeszcze jak żyła. Pierwszą parą były dwa kosztowne, damskie czółenka, niebywale delikatne, na wysokich obcasach i z materiału, który wyglądał jak kryształ. Wielkie ich przeciwieństwo stanowiła druga para. Dwa stare buty ze skóry, płaskie i bez żadnych ozdób, takie jakie noszą ulicznicy, którzy przy wejściu do kuchni żebrzą o resztki jedzenia. Dziwny był tylko ich stan: wyglądały, jakby po roku leżenia na zimnie w lesie pogryzło je jakieś zwierzę.

Myszy nie pozostało wiele czasu na zastanowienie. Zanim obejrzała się na prześladowcę, usłuchała podszeptu intuicji i ukryła broszę w jednym ze znoszonych, skórzanych butów – coś ostrzegało ją przed dotknięciem kryształowych czółenek. Baryły wciąż jeszcze nie było widać. W mgnieniu oka dostała gęsiej skórki i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak niezwykłe zimno tam panowało. Jakby za drzwiami nie znajdował się ogrzewany apartament, tylko zaśnieżony bulwar z kryształkami lodu wirującymi w mocnych podmuchach wiatru.

Kai Meyer "Lodowy ogień"; Wydawnictwo: Nasza Księgarnia; Tłumaczenie: Anna Wziątek; Format: 145 x 205 mm; Liczba stron: 272; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-1011-516-4

Tagi: Kai Meyer, Lodowy ogień, książka, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany