W parach zdrada goni zdradę

kzarecka

2009-03-05

w_parach_zdrada_goni_zdrad281_160Pierwszy oddech zdrady jest najswobodniejszy; potem pojawiają się ograniczenia na wzór tych, istniejących w małżeństwie - napisał John Updike. Autor w książce zatytułowanej "Pary" przedstawił rok z życia zaprzyjaźnionej grupy małżeństw. Partnerstwo, kłamstwo, miłość i pożądanie - wszystko znajdziecie w tej dość obszernej (ponad 600 stron) powieści. W "The Atlantic Monthly" padły słowa: - Nie przypominam sobie, by jakakolwiek inna powieść, nawet spośród tych napisanych w czasach rozprężenia obyczajowego, posługiwała się równie niedwuznacznym językiem erotyki, podchodziła do niej w sposób tak bezpośredni, odnosząc się bezustannie do sfery intymnej. Poniżej fragment.


W obecności Foxy zachowywał się ostrożnie i z nieśmiałością, nie chciał wcale jej pożądać. Większą część dnia spędzał w Indian Hill, nadzorując budowę trzech parterowych domów, które szybko wyrastały z betonowych fundamentów. Głowę wypełniały mu bale o przekroju 5x10 cm, teowniki, podstawy fundamentowe, słupy szkieletowe, belki nośne, legaty i materiał podłogowy, namurnice i podwaliny. Z młotkiem w dłoni rozkoszował się, wgryzając się w grawitację. Jasno widział, w jaki sposób zostanie rozmieszczony ciężar; żaden dom nie wyglądał w jego mniemaniu piękniej niż wtedy, kiedy było widać sam jego szkielet. Później solidną stolarkę psuły niegodne materiały i rzemiosło, a pracę opóźniały pertraktacje z podwykonawcami — cwanymi elektrykami, nieuczciwymi hydraulikami i upartymi, powolnymi murarzami.

Dlatego przez wiele dni zajeżdżał pod dom Robinsonów dopiero o trzeciej, czwartej po południu. Najpierw został rozwiązany największy problem — brak piwnicy. Skrzydło dla służby, cztery malutkie, wyposażone w mansardowe okna sypialnie oraz aneks kuchenny zostały zburzone i wtedy w dwa dni czerpak koparki wykopał otwór głęboki na dziesięć stóp, docierając aż pod kuchnię. Czterech wyrostków przez tydzień pracowało dalej łopatami. Wykopali otwór pod kuchnią i holem, przebijając się do znajdującego się pod salonem pomieszczenia z piecem. Przez kilka dni, podczas gdy wylewano i rozprowadzano beton (operacja ta zbiegła się w czasie z czerwcową falą upałów; widok chłopców rozebranych do pasa i stojących po kostki w pyle w jamie pod budynkiem był prawdziwie piekielny), połowa domu Foxy opierała się na kilku cedrowych słupach i wspartych na pustakach stalowych kolumnach. Potem nad nową piwnicą Piet wzniósł jednopiętrową przybudówkę. Mieściły się w niej dwa pomieszczenia, z których jedno mogło zostać przeznaczone na dziecinną sypialnię, a drugie na pokój zabaw. Wychodziło się z nich na zabudowaną werandę z widokiem na bagna, połączoną z kuchnią korytarzykiem, który mógł służyć za składzik na narzędzia ogrodnicze. Przed końcem czerwca Foxy zamówiła ze szklarni Vos i Syn sześć krzewów róż, które zostały posadzone przy szerszym końcu nowego skrzydła. Foxy pielęgnowała je, dostarczając torf i wysypując nawóz, ponieważ gliniasta ziemia nadal była pełna gruzu i zryta kołami traktora.

W pięć czerwcowych dni grupa dekarzy zerwała nierówny, przeciekający gont i zamontowała nowy, płaski dach. Stara, zbutwiała weranda została zburzona. Salon zalało światło. Jego ściany, podczas gdy montowano przewody do ogrzewania ciepłym powietrzem, zostały pokryte siatką podtynkową przez starego Czecha i jego kalekiego bratanka z Lacetown, ostatnich tynkarzy na południe od Mather. Te najbardziej pracochłonne fazy remontu, prawie całkowicie skończone do sierpnia, kosztowały Kena Whitmana jedenaście tysięcy, z czego dwa tysiące osiemset zagarnęła firma Pieta, mając zaledwie kilkaset dolarów czystego zysku. Reszta pieniędzy poszła na materiały, pracowników fizycznych i specjalistyczną robociznę Adamsa i Comeau, wykonawcę systemu grzewczego, dostawcę betonu i hydraulika. Remont kuchni, wraz z nowym wyposażeniem, hydrauliką, szafkami i linoleum, kosztował kolejne trzy tysiące. Piet, współczując Whitmanowi (który nigdy o współczucie nie prosił i godził się na wszystkie niezbędne udoskonalenia oraz wydatki jedynie szybkim skinieniem głowy, a tymczasem dom stopniowo stawał się coraz mniej jego i coraz bardziej Foxy), starał się pracować prawie bez zysku. Tak jak wszyscy, a zwłaszcza Gallagher, przewidzieli, całe przedsięwzięcie było od samego początku katastrofą.

Ale Pietowi sprawiało przyjemność przebywanie z ciężarną Foxy, przyglądanie się jej, kiedy czyta listy pod ścianą ze świeżym tynkiem, na który rzucała cień o złotej barwie. Chciał, by była zadowolona z jego pracy. Każda zmiana, jaką wprowadzał, była oznaką jego coraz większej skrupulatności. W nocy i podczas dłużących się godzin dziennych, kiedy z nią nie przebywał, wyobrażał sobie, że chronią ją wartownicy, których on sam postawił: znajdujące się w piwnicy stalowe kolumny, puste płaszczyzny uważnego tynku, sprawnie wyrównane, czujne drzwi, wiszące lekko w starych, krzywych framugach, doskonale zamocowany świetlik nad jej śpiącą głową, teraz już podwójnej grubości i właśnie uszczelniony. Zawsze kiedy był z dala od Foxy, wyobrażał ją sobie pogrążoną we śnie, jej długie ciało nieruchome, dojrzewające nieświadomie. Czasami, kiedy przyjeżdżał po południu, Foxy drzemała na kanapie. Ciemna woda połyskiwała w wijących się kanałach. Daleka latarnia morska w Lacetown falowała w upale. Charakterystyczny dla pełni lata zapach siana unosił się nad opadającym ku bagnom zboczem, porośniętym nawłocią i zamieszkanym przez polne myszy. Przy drzwiach stały pieńki po krzakach bzu. Na podjeździe nie parkował samochód robotników, jedynie jej używany plymouth, błękitny jak okładka kościelnego śpiewnika.

Piet uniósł metalowy haczyk od furtki. Obejrzał nieskończony szkielet przybudówki, zauważył dwa źle przybite i ułamane fragmenty legarów podłogowych, obszedł dom od frontu, gdzie poprzednio znajdowała się weranda, a teraz jej miejsce zajmowała mieszanina błota, rozbryzganego cementu, ogromnych zakurzonych papierowych worków, strzępów plastikowej folii i wełny izolacyjnej. Potem zapukał do bocznych drzwi, które jakby były wypychane od wewnątrz przez wypełniającą dom ciszę. W środku coś zastukało - Cotton, karmelowy kocur, ciężki i powolny. Piet wszedł do środka, a kot ukłonił się, przeciągnął i zamruczał w oczekiwaniu, że gość go podniesie. Wewnątrz czuć było błogi zapach wiórów.

Foxy spała piętro wyżej. Chcąc obudzić ją delikatnie, Piet zaczął przechadzać się po niewykończonych pokojach, sprawdzając scyzorykiem fugi, otwierając i zamykając drzwiczki szafek, które przytrzymywał na miejscu wmontowany u dołu magnes. Usłyszał nad głową kroki cięższe niż kocie. Zaczął uważnie sprawdzać detale miedzianej instalacji, zamontowanej nad starym kamionkowym zlewem. Hydraulicy nie dokończyli pracy i zdawało się, że rury są jak niemy krzyk. Foxy stała tuż za nim, ubrana w narzucony na halkę, luźno zawiązany szlafrok. Wzrok miała zamglony od snu, a wilgotne blond włosy przyklejone do policzka, który przed chwilą spoczywał na poduszce.

John Updike "Pary"; Wydawnictwo: Świat Książki; Tłumaczenie: Katarzyna Komorowska; Format: 125 x 200 mm; Liczba stron: 640; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-247-0863-5

Tagi: john updike, pary, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany