"Hołd dla przypadkowych bohaterów"

kzarecka

2009-03-10

kamieniczka_160O "Kamieniczce" w PL było już wiele (informacje o książce, recenzja, wywiad z autorką). Nie było jednak jeszcze fragmentu, a to właśnie on może stać się kartą przetargową, ciężarem, który przeważy wagę na stronę "Kup książkę". Zanim jednak zabierzecie się za czytanie tytułowego opowiadania, czekają na was inne słowa stworzone przez Edytę Szałek. Autorka dostała zadanie - w kilku zdaniach miała spróbować zachęcić was do sięgnięcia po "Kamieniczkę". Z zadania się wywiązała. Teraz wszystko zależy od was.


Edyta Szałek: - Nie bez powodu na cytat zapraszający do książki, wybrałam słowa Adama Kreczmara z "Mojego Pejzażu":
''(... rynek miasteczka unurzany w nudzie,
i dach z przegniłych gontów, dobrze znany ptakom,
Ciepły chleb o nieznanym, zapomnianym smaku
I drzwi wąskie, a za nimi - ludzie...''

"Kamieniczka" to książka o ludziach. Została stworzona z empatii i umiejętności obserwowania zjawisk drobnych i pozornie zwyczajnych. Jest poniekąd hołdem dla przypadkowych bohaterów, których życie jest tak samo ciekawe, jak huragany poruszające posadami wielkich tego świata, tyle, że my nie zawsze mamy czas, by sie tym życiom przyjrzeć. Warto ponieważ "Kamieniczka" ma atmosferę baśni dla dorosłych, choć tylko gdy chodzi o kreowanie jej słowami, bo kwestie w niej poruszane czasami są mało bajkowe. Mój piętnastoletni syn, który poświęca więcej czasu na komputer niż książki, przeczytał jedno z opowiadań i powiedział mi: "Masz rację mamo, tak właśnie czuje się lato, wiatr na twarzy, zapach rzepaku, wierzę, że tak właśnie jest. Przez moment poczułem ciepło słońca, mimo, że za oknem zima. Przez moment tam byłem". Być może dlatego też warto? By poczuć zapomniane zapachy i słońce na twarzy mimo zimy? Hm... Trudno zachęcać do przeczytania przez siebie napisanej książki, ale dużo łatwiej jest mi napisać: chciałabym tam być, poznać tych ludzi, zahaczyć o Kamieniczkę... Zapraszam i dziękuję.




"KAMIENICZKA"

Stał w oknie nowoczesnego domu wybudowanego naprzeciw niej, codziennie patrząc na smutek obdrapanych i obłażących z farby ścian. Czasami czuł się jak relikt przeszłości, który bardziej pasował do tamtej nory, tak bardzo przykuwającej jego uwagę, niż do wyglancowanych wnętrz z ogrzewaniem podłogowym i klimatyzacją. Wygodne życie uwierało go – jak wszystko, co uważał za kapitalistyczne mydlenie oczu. Nie wiadomo kiedy stał się konformistą skrzętnie korzystającym z wszystkiego, co przyniósł Zachód. Zwłaszcza z peklowanego konserwantami żarcia i z kablówki. Widział tę kobietę wielokrotnie. Przychodziła codziennie, by oglądać kamieniczkę, zawsze o tej samej porze, zawsze obchodziła ją całą, sprawdzając, czy nie przybyło jej starości.

Kamieniczka stała jak brzydkie kaczątko pośród innych, pięknie odrestaurowanych domów. Miała kształt klina wsuniętego ostrym szpicem między budynki, żadnego z nich nie dotykając. Wyglądała dziwnie, była na zakręcie. Jak on. Stała w miejscu, gdzie zbliżały się do siebie dwa prostopadłe rzędy nowoczesnych kamieniczek. Miała tylko jedno piętro, a na nim dwa samotne okna. W środku było tak mało miejsca, że gdyby wstawić ladę, miejsca starczyłoby dla kilku klientów, zresztą kto chciałby prowadzić taki mały sklepik. A przecież istniał kiedyś. Na piętro prowadziła drabina – co było na górze? Już nie pamiętał, choć to miejsce było dla niego ważne.

Pamiętał, że gdy pierwszy raz zobaczył kobietę, pomyślał, że stary budynek przygląda się jej. Dwie drewniane witryny pomalowane ciemnobrązową olejnicą, z drewnianymi parapetami tuż za szybą i dodatkowym oszklonym skrzydłem chroniącym to, co znajdowało się na wystawie, patrzyły na kobietę zawstydzone muszymi trupami rozsypanymi za szybami. Pomiędzy nimi – stara, również drewniana roleta zsunięta na dół, jak nos spuszczony na kwintę, a na jej końcu pordzewiała kłódka. Nie mógł zrozumieć, co ją tak fascynowało w tej starej ruderze, której nie sprzedał tylko dlatego, że dziadek nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek należała do kogoś innego, kogoś spoza rodziny.

Dziś też przyszła. Patrzył, jak odmierza krokami długość jednego boku. Dwanaście kobiecych, drobnych kroków. Później drugi bok. Dwanaście kobiecych, delikatnych kroków. I zerknięcie przez szyby do środka, choć trudno było przez nie wypatrzyć cokolwiek. Czasami, gdy nie padało i ściany kamieniczki były suche, kobieta stawała na jej rogu i odchylała mocno do tyłu ramiona. Wtedy jej dłonie i ramiona spoczywały na dwóch ścianach. Patrząc na nią, pomyślał o rzeźbach zdobiących stare żaglowce. Piękne kobiety z nagimi piersiami, wolne i odważne. Nigdy nie stała w ten sposób zbyt długo, a gdy jej się to zdarzyło, zawstydzona opuszczała wzrok. Jak długo można przyglądać się kamieniczce, nie mając ku temu powodu?

On sam miał do niej sentyment, którego nabawił się, rozmyślając o dziadku, wspominając jego pomarszczone dłonie układające na wystawie blaszane puszki z kakao, kawą i herbatą. Do tej pory pamięta jedną z tych puszek, z Hindusem w białym turbanie... Mimo to nie rozumiał, dlaczego wciąż był właścicielem kamieniczki. Nie chodziło nawet o pieniądze. Może o to, by zrobić na złość miejscowym notablom, którzy chcieli zarobić na sprzedaży gruntu... Wtedy po kamieniczce nie zostałby nawet ślad. A może z powodu drobnego incydentu, który wydarzył się w sklepie jego dziadka wieki temu. Byłoby to dziecinne, ale podobne do niego – starego dziwaka, o którym mówiono, że jest Żydem, Cyganem, byłym żołnierzem armii niemieckiej i co tam jeszcze, mimo że miał niespełna sześćdziesiąt lat, więc w części wyssanych z palca zdarzeń po prostu nie mógł uczestniczyć.

Któregoś dnia zdecydował się zejść na dół i pozostać w bezpośredniej bliskości kamieniczki, tak by spotkać się z kobietą. Było paskudne, deszczowe przedpołudnie. Radio pełne nowych afer, od których zbierało mu się na wymioty, i niewypita w porę herbata wypędziły go na dwór. Spojrzał na zegarek. Powinna przyjść za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut. Rozejrzał się dookoła. Jego miasto. Spuchnięte od nadmiaru kolorów, ze slumsami jak ropiejącymi wrzodami zamaskowanymi architektonicznym fluidem. Jak można uważać, że cokolwiek zmienia się na lepsze? Co znaczy: lepsze? Od czego lepsze? Wsadził zmarznięte dłonie w kieszenie kurtki. Namacał w jednej papierosa. Nie palił już od miesięcy, ale nosił zawsze przy sobie jednego z obawy, że gdy najdzie go chęć, zegnie mu kark i podniesie peta z ziemi. Obracał chwilę papierosa pomiędzy opuszkami. Rozglądał się dookoła i myślał, jak ma się zachować, gdy przyjdzie kobieta. Postawił kołnierz, próbując ogrzać zziębnięte płatki uszu.

Usłyszał stukanie obcasów. Niby nic nadzwyczajnego, ale zdołał rozpoznać, że jej kroki mają w sobie rodzaj wahania. Jakby właścicielka zdawała sobie sprawę, że przychodząc w to miejsce, staje się coraz bardziej rozpoznawalna. Postanowił podejść do kamieniczki i po prostu się jej przyglądać, tak jak robiła to kobieta. Podszedł bliżej budynku i stanął naprzeciw witryny, by móc oglądać to, co działo się za jego plecami. Było mu niezręcznie, bo znał ten budynek na pamięć: każde pęknięcie, rysę, szczelinę w tynku. A tymczasem musiał udawać, że przygląda się czemuś nowemu. Kobiece kroki zwolniły nieco, a odbicie w witrynie spojrzało na siebie i na mężczyznę stojącego tuż przed nią. Gdy myślał, że kobieta podejdzie, ta postąpiła krok naprzód. Widział jej wahanie i nie za bardzo wiedział, co ma począć. Poczuł się głupio. Mimo że miał prawo przebywać tu jak każdy inny człowiek, pomyślał, że okrada kobietę z czegoś ważnego. I gdy już myślał, że ją przepłoszył, kobieta zawróciła i podeszła do niego. Stała przez chwilę. A on, robiąc z siebie idiotę, udawał, że jej nie widzi. Stanęła przy nim, nic nie mówiąc. Poczuł zapach jej perfum i racuchów z jabłkami.

– Przepraszam – powiedziała – czy pan jest stąd?

Odwrócił głowę i popatrzył nieprzytomnie, jakby kobieta mówiła w innym języku. Musiała zauważyć, że jej słowa nie dotarły do niego, bo powtórzyła pytanie:

– Czy pan jest stąd?

Miała błękitne oczy z przepiórczymi kropkami na tęczówce. Kosmyki jasnych włosów tańczyły dookoła twarzy. Mogła mieć... Mogła być w każdym wieku.

– Tak – odpowiedział.

– A nie wie pan, do kogo należy ta kamieniczka? Wywieszono napis: "na sprzedaż", ale nie ma numeru telefonu, ani adresu... Pytałam znajomych, ale nikt nie wie...

– Chce pani ją kupić? Dlaczego? – zapytał.

– Nie rozumiem, jak to dlaczego? Podoba mi się... Jest jakby z innej bajki. Tkwi tu samotnie od dłuższego czasu. Chciałabym się nią zaopiekować. Może nawet tu zamieszkać.

Mężczyzna zaśmiał się głośno, ale pożałował tego, bo w oczach kobiety dostrzegł smutek.

– Dlaczego wydaje się to panu śmieszne? – zapytała. – Z tą kamieniczką wiąże się moje wspomnienie z dzieciństwa... Poza tym, ja tylko pytam, może pan zna kogoś, kto zna kogoś... nie wiem, szukam. Żałuję, że zapytałam. Pomyślałam, że pana też zauroczyła ta kamieniczka.

– Przepraszam, nie sądziłem, że ktoś mógłby tak myśleć o tej ruderze. Zamieszkać tu? Czy pani widziała, ile tam jest miejsca? Pewnie nie, bo szyby prawie nie przepuszczają już światła, ale zapewniam panią, że zbyt mało, by tam zamieszkać – w tym momencie zdał sobie sprawę , że niepotrzebnie to powiedział, bo kobieta zorientuje się, że ma na temat kamieniczki informacje istotniejsze niż te, do których się przyznaje; równolegle zaświtał mu w głowie plan. Postanowił wykorzystać jej chęć zdobycia informacji o kamienicy do tego, by bliżej poznać kobietę. Obawiał się co prawda, by jej nie spłoszyć, ale zaryzykował. Urzekło go jej naiwne postrzeganie starego budynku i zaintrygowało wspomnienie z dzieciństwa, które wiązało się z tym miejscem.

– Nie wiem, kto jest właścicielem kamienicy – powiedział - ale spróbuję się tego dowiedzieć. A przynajmniej zdobyć jakiekolwiek informacje, które ułatwiłyby odszukanie właściciela.

Kobieta przygryzła dolną wargę, co odczytał jako zawstydzoną wdzięczność. Na szyi miała błękitną apaszkę, której końce szamotał teraz wiatr. Skrawki materiału przenikały się i tworzyły niepokój dookoła delikatnej twarzy.

– Kiedy i jak mogę się z panem skontaktować? – zapytała.

– Spotkajmy się tutaj za dwa dni, tyle powinno mi wystarczyć.

– Dziękuję – bardziej wyszeptała niż powiedziała i odeszła.

Mężczyzna patrzył za nią, czując w trzewiach niepokojące wibracje. Od jak dawna ich nie czuł? Nie pamiętał. A ta kobieta była interesująca, ładna na swój rozwichrzony sposób i miał nad nią przewagę. Stworzył iluzję, że może dla niej coś zdobyć, że przez jakiś czas będzie go potrzebować. Przyczajone ego przeciągnęło się w jego duszy jak rozleniwiony drapieżnik, który poczuł, być może po raz ostatni, że jest częścią tego, co dookoła, i że bez niego układanka nie byłaby pełna. Nie miał pojęcia, co powie jej na kolejnym spotkaniu. Po powrocie do domu włączył telewizor i zrobił sobie kawy. Doprawdy zabawne. Ogarnął wzrokiem pomieszczenia. Miał tu absolutnie wszystko, wszelkie wygody. Całe jego życie było komfortowe; w banku oszczędności z zagranicznych kontraktów, nawet nie najgorsza sylwetka, której na pewno nie zawdzięczał drakońskim dietom czy wizytom na siłowni. Więc komu? Może rodzicom? Bogu? No właśnie... Mimo to czuł się nieswojo. Może nie samotny, ale zużyty, niepotrzebny. Pewnie dlatego tak łatwo udało się tej kobiecie rozszerzyć jego nozdrza. Poczuł się przez moment atrakcyjny – fizycznie i społecznie. Gdy wieczorem naszła go ochota na racuchy, zaśmiał się szyderczo.

Kolejnego dnia czekał na nią ukryty za firanką. Nagle wzór wydał mu się za gęsty, za mało widział, żałował, że nie ma lornetki. A przecież chciał ją kupić, lecz wydało mu się to obrzydliwe. Podglądanie innych, wnikanie w czyjeś życie i przeżywanie nie swoich emocji. On przynajmniej ma odwagę, by nie zazdrościć innym ich szczęścia, ostrego seksu czy czego tam jeszcze. Cały czas myślał o tym, co powie jutro kobiecie. A im dłużej myślał, tym wpadał w większą panikę. Zaczynało mu zależeć. Wiedział, że mimo naiwności kobieta może się zorientować, iż ma do czynienia z bałamutnym starcem, który musi uciekać się do fortelu, by spotkać się z nią po raz drugi. Postanowił tak poprowadzić rozmowę, by doszło do kolejnego spotkania, a później do następnego; tylko jak długo można tak kogoś zwodzić?

Gdy nadszedł dzień spotkania, w odruchu paniki pomyślał o kapitulacji, ale perspektywa spojrzenia raz jeszcze w jej piękne oczy była zbyt nęcąca. Z odsieczą przyszedł mu deszcz, który padał nieustannie od rana. Perspektywa moknięcia wydała mu się sprzymierzeńcem w planach odwiedzenia jakiejś przytulnej kafejki i porozmawiania z kobietą. Czekał prawie pół godziny, nim w końcu dostrzegł pomarańczowy parasol, a pod nim niewielką postać w pantoflach sznurowanych do kostek. Postanowił, że nie da jej dojść do słowa, bo informacje, których zamierzał użyć, były niewystarczające, by zatrzymać kobietę dłużej.

– Dzień dobry – uśmiechnął się. – Mam propozycję: pogoda nie sprzyja, więc może usiądziemy gdzieś przy kawie i porozmawiamy?

Kobieta odpowiedziała dzień dobry, ale stropiła się nieco propozycją mężczyzny. Spojrzała badawczo na bok w poszukiwaniu, być może, wymówki, ale ostatecznie zgodziła się. Dziękował w myślach Bogu, że poszło tak łatwo. Czy na pewno łatwo? Co powie jej w kawiarni? Czy nie odejdzie zdenerwowana, gdy dowie się, że tak naprawdę nie ma do powiedzenia nic konkretnego? Szli razem w milczeniu, a ich parasole stykały się rzęsami. Nieopodal, tuż za rzędem nowych kamieniczek, weszli do kawiarni. Przyjemne ciepło i słodkie aromaty złagodziły ich zdenerwowanie. Usiedli przy stoliku.

– Czego się pani napije? – zapytał.

– Kawy... Dziękuję.

Zamówił dwie kawy i zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu przedmiotu, którego tam nie było. Tak, musi w końcu zacząć.

– Sprawa jest bardziej skomplikowana niż sądziłem – łgał. – Znajomy, który pracuje w agencji nieruchomości, obiecał mi, że poszpera i spróbuje się czegoś dowiedzieć. Zadzwonił wczoraj i powiedział mi, że nic nie znalazł i że sam tego nie rozumie, bo nawet w urzędzie miejskim nie mają danych właściciela. Nie rozumiem tego. Nawet jak na burdel panujący w naszym kraju, zniknięcie właściciela kamieniczki stojącej w centrum miasta jest niezwykłe.

Kobieta patrzyła mu w oczy. Mógłby przysiąc, że zdaje sobie sprawę, że ją okłamuje, ale nawet gdyby tak było, nie dawała tego po sobie poznać.

– Rozumiem – powiedziała. – Nie szukałam aż tak daleko, nie pomyślałam, by poszukać przez agencje lub w magistracie, ale to chyba przez zwykłe tchórzostwo, by nie dowiedzieć się, że kamienica nie jest już na sprzedaż lub – że mnie na nią nie stać. Nie oszukujmy się, sam placyk pod nią jest wiele wart. Ale do tej pory lubiłam myśleć, że do zdobycia jej wystarczy wola, kto wie, może wartość udałoby się spłacić w ratach...

– Patrzył na nią i był przekonany, że sama nie wierzy w to, co mówi.

Kto mógłby sprzedać na raty kamieniczkę w centrum miasta? W takich sytuacjach trzeba zazwyczaj opędzać się od chętnych. On mógłby to zrobić. Mógłby ją sprzedać tej kobiecie, zakończyć to raz na zawsze i mieć poczucie uszczęśliwienia kogoś. Na razie zdecydował jednak, że będzie się trzymał planu. Wyciągnął z kieszeni kartkę z adresem. Położył ją przed kobietą.

– Tu jest adres, pod który powinna się pani zgłosić po informacje dotyczące kamieniczki. Z tego, co wiem, najlepiej będzie, jeśli przyjdzie pani pojutrze. To tylko jeszcze jeden z wątków, ale proszę spróbować.

Wzięła do ręki kartkę i wpatrywała się przez chwilę.

– Pojutrze nie mogę... – powiedziała.

– Proszę przyjść następnego dnia.

– Dziękuję, że mi pan pomaga.

– Drobiazg, nie mam chwilowo nic innego do roboty – uśmiechnął się. – Oczywiście, proszę się nie spodziewać zbyt wiele po tym spotkaniu, być może nic ono nie zmieni, ale... – zawiesił głos.

– Tak czy inaczej, dziękuję.

Edyta Szałek "Kamieniczka"; Wydawnictwo: AMEA; Format: 124 x 194 mm; Liczba stron: 96; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-924658-6-7

"Kamieniczka" - recenzja

"Warto gonić marzenia, jakkolwiek naiwnie to brzmi" - Edyta Szałek o książkach, fotografii i... odwadze (wywiad)

Tagi: Edyta Szałek, Kamieniczka, wywiad, recenzja,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany