"Wszystko co robię, robię GRATIS!" - wywiad z Dariuszem Rekoszem

kzarecka

2009-03-27

rekosz_160Darek Rekosz to zwykły facet. Czasami jednak ci zwykli bywają niezwykli. Czasami robią więcej, niż nakazują zobowiązania. Czasami wyciągają rękę do potrzebujących. Czasami spełniają marzenia zupełnie nieznanych osób. Czasami wspierają tych, którzy na to czekają. Czasami przywołują dobry nastrój tym smutnym. Czasami... Rekosz jest takim zwykłym-niezwykłym. To facet, z którym można iść na piwo (choć pić nie może ani on, ani ja). A na dodatek pisze książki. Zwykły-niezwykły...




Katarzyna Zarecka: - Na stronie Prószyńskiego czytam: "Jest Pierwszym Honorowym Ambasadorem Literatury dla Dzieci i Młodzieży w ramach kampanii promującej polską literaturę dziecięcą wśród emigracji". Tytuł brzmi pięknie, ale czy rzeczywiście jest tak ważny? Kampania "Mama, Tata & myself?" nie ma drugiego, czy trzeciego ambasadora (a przynajmniej nie informuje o tym na swojej stronie internetowej). Nie zrozum mnie źle – dla Ciebie z pewnością jest to ważne wyróżnienie. Pytam w sensie ogólnym.

Dariusz Rekosz: - Tytuł Honorowego Ambasadora Literatury Dziecięcej to dla mnie ważne wyróżnienie – zgadza się. Co ciekawe – tytuł ten jest bardziej doceniany za granicą, niż w Polsce. Ale tak miało być. Honorowy Ambasador, to – według założeń – osoba, która w szczególny sposób przyczynia się do krzewienia polskiego słowa pisanego (i wydrukowanego) poza granicami naszego kraju. To ktoś, kto niesie "pudło z książkami" dla polskich dzieciaków, mieszkających na emigracji (czasami dosłownie). To ktoś, kto we wszelki możliwy sposób pomaga w działaniach Kampanii (występując, spotykając się, opowiadając, nosząc, wysyłając, webmasterując, zbierając na skaner...). Dlaczego jestem "one and only" wśród Ambasadorów? To pytanie powinno być skierowane do osób zarządzających Kampanią. Są instytucje w Polsce (ba, nawet w mieście, w którym mieszkam), które corocznie honorują osoby, przyczyniające się do upowszechniania czytelnictwa (szczególnie wśród dzieci). Niestety, nie jestem przez nie zauważany, więc wychodzę z założenia, że moje działania mają charakter społecznikowski od początku do końca (proszę pamiętać, że posiadanie tytułu Ambasadora w tym przypadku nie wiąże się z jakimkolwiek wynagrodzeniem- wszystko co robię, robię GRATIS!). Dlaczego moje zaangażowanie w upowszechnianie czytelnictwa wśród dzieciaków nie jest zauważalne? To pytanie również nie do mnie.

Zacząłeś pisać, gdy zostałeś bezrobotnym. Zaowocowało to kilkoma tekstami. Teraz, niestety, znowu straciłeś pracę. Czy ponownie rzuciłeś się do komputera i tworzysz nowe książki? Jesteś przecież dość płodnym autorem. Choćby z powieści już wydanych mamy: dwie komedie (parodie), pięć publikacji dla dzieci, plus opowiadanie.

Czy rzuciłem się do komputera?... I tak, i nie. Tak – będąc teraz bezrobotnym (halo! czy jest w tym kraju ktoś, kto nie boi się zatrudnić informatyka z bardzo dobrym doświadczeniem?), zacząłem pisać dziewiątą część przygód Morsa i Pinky. Myślę, że będzie gotowa około końca kwietnia. Nie – z dwóch powodów. Po pierwsze kilka książek mam już gotowych i skupiam się na ich odpowiednim przygotowaniu do wydania. Jeżeli wszystko dobrze się ułoży, to w roku 2009 powinniśmy się doczekać 3 lub nawet 4 nowych tytułów z moim nazwiskiem na okładce. Po drugie – poszukiwanie pracy i stres z tym związany nie pozwala twórczo spojrzeć na pomysły literackie. Bezrobocie daje luksus czasu, ale zniewala finansowo. Odpowiednie "żonglowanie" tymi dwoma pojęciami nie zawsze daje szansę twórczego działania.


Wszystkie części "Mors, Pinky i…" napisałeś już dość dawno temu. Czy teraz coś nie kusi, by zmieniać, poprawiać?

Zmieniam i poprawiam te, które ukazują się w Prószyńskim – to normalny zabieg techniczny. Przyznać jednak trzeba, że nie są to jakieś zasadnicze zmiany – główna intryga kryminalna pozostaje ta sama. Skupiamy się jedynie na uzyskaniu "bardziej poprawnej" wersji literackiej. Części 1-3 (powstałe w roku 2005, a wydane w 2007) zostały również bardzo dobrze "dopieszczone" przez redaktorów NK. Nadal są bardzo chętnie kupowane przez czytelników. I nadal się podobają. Myślę więc, że wręcz nie należałoby tam zmieniać czegokolwiek. Osobiście cieszę się, że ich treść (mimo upływu czasu) nie zdezaktualizowała się i mam nadzieję, że tak również będzie w przyszłości.


"Mors, Pinky i archiwum pułkownika Bergmana" – czwarta część i jednocześnie pierwsza, która wyszła pod szyldem Prószyńskiego, zeszła z magazynu jak świeże bułeczki (z drugiej strony Nasza Księgarnia wysprzedaje Morsy po… 8 złoty za sztukę). Nakład już od dłuższego czasu jest wyczerpany. Wiesz coś na temat dodruku? Będzie?

Jeżeli chodzi o części 1-3, to zostałem poinformowany przez Redakcję Wydawnictwa Nasza Księgarnia, że nie planuje się dodruku tych książek. Dlaczego? To pytanie również nie do mnie. A 8 PLN? Cóż – niech wszystkie książki w Polsce tyle kosztują. Nie chciałabyś? Jeżeli chodzi o "Archiwum...", to faktycznie – informacja "nakład wyczerpany", pojawiła się na stronie Prószyńskiego już w 1,5 miesiąca od daty premiery czwartej części "niebieskiego Morsa". Uważam to za duży sukces – zarówno mój, jak i Wydawcy. Dzięki dalekowzroczności osób, pracujących przy kolejnych częściach przygód Leszka i Ali, doczekaliśmy się także materiałów promocyjnych, których, myślę, że brakowało wcześniej. Książka bez promocji jest jak (przepraszam za porównanie) trampek bez sznurówki – iść jeszcze jakoś można, ale zawsze przegonią nas ci, którzy mogą sobie pozwolić na bieg. Dodruk "Archiwum" jest możliwy w każdym momencie. Proszę nie zapominać, że te książki są ciągle dostępne w jakimś procencie na rynku "podstawowym" (czyli w księgarniach), więc dodruk będzie pewnie realizowany, kiedy wszystkie (lub znacząca większość "niebieskich Morsów") zniknie z półek księgarskich.


Napisałeś "Czarnego Maćka", zatem szykuje się kolejna seria dla młodych czytelników. Czy Maciek, tak jak Morsy, będzie propozycją kryminalną?

Rozbierasz mnie niemal "do golasa" :) "Czarny Maciek i wenecki starodruk" – pod takim tytułem powinna pojawić się "najszybciej, jak to tylko możliwe" (słowa przemiłej Pani Redaktor – pozdrawiam!) książka mojego autorstwa, skierowana tym razem do nieco starszej młodzieży (gimnazjum, a bardziej nawet – liceum). Ten młodzieżowy kryminał powinien spodobać się każdemu. Intrygi, niespodzianki, ucieczka, pogoń, tajemnice... Nic więcej nie powiem!


"Wszystkie jesteście moje" – to z kolei lektura dla dorosłych. Przeszła przez pierwszych recenzentów i zebrała kilka dobrych opinii. Złych również, ale umówmy się, że to motywuje i zakończmy wątek. Czy to utwierdza Ciebie w przekonaniu, że masz talent, czy nadal wrzucasz siebie to worka z napisem "informatyk pisujący książki". Tylko nie mów mi tu zaraz, że zaczniesz myśleć w innych kategoriach, gdy z pisania będziesz mógł wyżyć. Niewielu w tym kraju ma taki luksus.

Niewielu w tym kraju ma luksus zarabiania na chleb dzięki swojej twórczości? To w takim razie coś tu jest nie tak! Już w Starożytnej Grecji będąc byle poetą-grafomanem można było utrzymać dom z całkiem niezłym inwentarzem (zwierzęcym, ludzkim i nieożywionym). Co możemy z tym zrobić? Pozbyć się pośredników i dystrybutorów wprowadzających książkę na rynek? Zgoda, ale przybędzie nam kolejna rzesza bezrobotnych, którzy nie będą mieli, za co kupić wyprodukowanych książek. Tak więc jeszcze długo dyrektor hurtowni książek będzie jeździł mercedesem, a pisarz, którego książki hurtownia sprzedaje – najwyżej dziesięcioletnim oplem. Talent? Coś w tym chyba musi być. Sam zauważyłem, że kolejne książki pisze mi się "łatwiej" i są "lepsze". To jakby powiedzieć, że "trening czyni mistrza", ale wiem, że do prawdziwego mistrzostwa jeszcze trochę mi brakuje. Faktem jest, że jestem autorem 7 i 1/5 książki (ta 1/5 to "Tajemnica Neptuna" – gdzie w antologii kryminalnej znalazło się pięciu autorów), które można wziąć do ręki (czyli zostały wydrukowane), a kolejnych – powiedzmy 5 – czeka na swoją premierę. Tak – próbuję swoich sił w różnych gatunkach i za każdym razem – "udaje mi się". Ale proszę mi wierzyć – to "udawanie się" jest obarczone mozolną pracą nad tekstem, który rodzi się najpierw w głowie, potem w edytorze tekstu, aż w końcu trafia do czytelników. "Wszystkie jesteście moje" – to "intensywny" kryminał, rozgrywający się w teraźniejszej Polsce, który powstał już latem 2007. Rzeczywiście, otrzymał kilka dobrych (bardzo dobrych) opinii, które sprawiły, że jedno z czołowych polskich wydawnictw... i tutaj zostawmy pewne niedomówienie. Negatywne recenzje rzeczywiście motywowały. Niestety, z żalem muszę przyznać, że niektóre z nich pasowały jak ulał do powiedzenia mojego przyjaciela z Krakowa – "po co ty człowieku bierzesz się za coś, o czym nie masz pojęcia i jeszcze dostajesz za to kasę...". Recenzenci to też ludzie...


Ilustratorzy. Wiem, że jesteś fanem Bohdana Butenko. Świadczy o tym choćby fakt Twojego upierania się przy Morsach (z Butenko albo wcale). Gdybyś miał możliwość podjęcia decyzji odnośnie okładki również przy Maćku, kogo chciałbyś mieć? Ponownie Butenko, czy marzy ci się szkic innej osoby. Mamy w Polsce kilku bardzo dobrych ilustratorów. A tak na marginesie - i w rysunku próbowałeś swoich sił (jeszcze za "dawnych" czasów, gdy Morsy nie były w rękach dużych wydawnictw).

W tym momencie uniosłem kąciki ust i zasłoniłem je dłonią. Mój Boże... Jakież to moje siły były? Prawdą jest, że do wydań trzech książek z serii "Szkolny detektyw" osobiście wykonałem ilustracje, ale były to jedynie bardziej lub mniej udanie przekształcone zdjęcia, które pobrałem z serwera darmowych fotografii. Butenko na okładce Morsów jest nieodzowny. To NASZA seria i tak ją mam zamiar traktować, aż do ostatniej książki, która ukaże się pod szyldem "Mors, Pinky i...". Usłyszeć od pana Bohdana "to jest świetny materiał do zilustrowania przeze mnie", to jak wygrać główną nagrodę w loterii. Nie przeczę, że mamy w Polsce wielu utalentowanych rysowników i ilustratorów, ale świadomość tego, że nagle okładki Morsów nie są "butenkowskie" powoduje, że na powrót zaczynają mi rosnąć włosy, a w moim wieku to wręcz nieprzyzwoite. Na okładce "Czarnego Maćka" zagości ilustrator zaproponowany przez wydawcę. I nie będzie to Bohdan Butenko. Koniec tematu Maćka!

Tytusa Henryka Chmielewskiego miłujesz ze względu na treść, fabułę czy talent ilustratorski Papcia Chmiela? Masz przecież wszystkie stare części komiksu, a mimo wszystko zaprenumerowałeś nowe wydanie.

Tytusa miłuję za wszystko. Ten fenomenalny komiks, który bardzo często w podtekście obnażał absurdy codziennego życia sprawił, że do masowej pop-kultury dostał się człekokształtny szympans, mający czasami więcej zdrowego rozsądku niż ludzie, z którymi przyszło mi się w życiu zetknąć. A dla Papcia Chmiela ogromne brawa za rysunek, za dowcip, za celność spostrzeżeń i bezbłędne puentowanie ludzkiej głupoty. Istnieje kilka świetnych komiksów z "tamtych czasów", kiedy powstawał "klasyczny" i "kultowy" Tytus – Relax, Żbik, Kloss, Kajko i Kokosz oraz inne. Czas, by pomyśleć o prawidłowym ich umiejscowieniu w fenomenie kulturowym polskiej literatury. Z tego powodu – głęboki ukłon w stronę Prószyńskiego – za wznowienie dwudziestu pięciu części Tytusa.


Blogi stały się u nas bardzo popularne. Ty również zacząłeś go prowadzić? Dlaczego?

Wystarczy wejść na stronę http://www.blog.rekosz.pl i zajrzeć do zakładki "Dlaczego blog". Stwierdziłem, że wielorakość sytuacji, które dzieją się wokół mnie wręcz zmusza do prowadzenia swoistego dziennika, w którym można by podzielić się własnymi spostrzeżeniami, wskazać na ciekawostki i absurdy życia, a czasami poinformować o zdarzeniu ze sfery twórczości literackiej. Blog, prowadzony przeze mnie, zawiera subiektywną ocenę faktów – ale w końcu trudno, żeby było inaczej. Dla niezadowolonych uruchomiłem moduł dodawania komentarzy, więc każdy może dopisać coś od siebie. I "społeczeństwo" z tego korzysta! Bardzo się cieszę, bo to kolejny przejaw dialogu i komunikacji międzyludzkiej, a w tą jesteśmy ostatnio bardzo ubodzy. Rozmowę zastępuje sms, pocztówkę czy list – wiadomość e-mail. Przyznaj się – ile tradycyjnych życzeń świąteczno-noworocznych otrzymałaś w kopercie? Nawet na forach internetowych ludzie się wyalienowali i udają anonimowych osobników, którzy pozjadali wszystkie rozumy i mogą być "sędziami, adwokatami i oskarżycielami" w jednym. Jak Dredd, grany kiedyś przez Sylwestra Stallone. Jestem temu przeciwny. Stąd blog i stąd tak dużo spotkań autorskich (i promocyjnych), w których biorę udział. Napisać książkę, wydać ją – świetnie! Ale spotkaj się autorze z czytelnikami na żywo i o niej porozmawiaj – to dopiero przeżycie! Mój blog ("Co słychać?") jest jak zbiór felietonów. Jeżeli ktoś lubi taką formę literacką – serdecznie zapraszam!


Tagi: Dariusz Rekosz, Mors Pinky, wywiad, książka,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany