Kilka milimetrów i... niebo (gliny czy bandziora?)

kzarecka

2009-07-31

9milimetrow_160Na literacką scenę postanowił wejść Piotr Matysiak. Zajmował się wymuszeniami, napadami, zabójstwami. Brzmi dość intrygująco, nieprawdaż? Może poznamy świat polskiego przedstawiciela "złej strony"? Jednak pan Matysiak zmienił się w pana Pochuro i dostaliśmy przedstawicieli nie "złej", lecz "dobrej strony" (autor był policjantem, funkcjonariuszem CBŚ). "Dziewięć milimetrów do nieba" to powieść kryminalna (na to jednak zbyt trudno nie jest wpaść). Na okładce są głosy czytelników: "Na jednym 'wdechu' czytałam", "To jest jak jakiś narkotyk - jak się już zacznie, to nie można skończyć". Hm... Mnie póki co ani wdechy, ani narkotyki nie w głowie. Liczę jednak, że książka się rozkręci.


O książce - Powieść pokazuje sposób myślenia, działania i specyfikę pracy policjantów różnych pionów i jednostek, wzajemne uwarunkowania i wewnętrzne konflikty. Osią treści książki jest nieudana zasadzka na złodziei samochodów, podczas której jeden policjant zostaje ranny. W trakcie pościgu za sprawcami i próby ich zatrzymania dochodzi do strzelaniny, w której ginie policjant i jeden ze złodziei. Wywiadowcy z komendy rejonowej planowali zlikwidowanie "dziupli" samochodowej. Przez przypadek natrafili na poważną transakcję narkotykową. Wkraczając do "dziupli" krzyżują plany zorganizowanej grupie przestępczej oraz funkcjonariuszom ze specjalnej jednostki do zwalczania przestępczości narkotykowej. Wynikiem tych wydarzeń jest żmudne śledztwo i krwawe porachunki wewnątrz gangu. Nikt nie jest tutaj czysty. Ani bezwzględni bandyci, ani nieustępujący im bezwzględnością policjanci. Za tę determinację i bezwzględność płacą najwyższe ceny: własnym życiem, samotnością, wolnością, rozbiciem rodzin, wyobcowaniem i zakłamaniem. Nie wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Liczy się efekt, aby go osiągnąć trzeba być bezwzględnym i postawić się ponad prawem. Trzeba wybrać mniejsze zło, ale czy zawsze ten wybór jest trafny? Powieść toczy się latem 1997 r. w Warszawie. Dramatyczna w swoich skutkach akcja oraz wydarzenia następujące bezpośrednio po niej, są pretekstem do ukazania różnorodnych i barwnych sylwetek policjantów i gangsterów, ich sposoby myślenia, presji, jakiej są poddani. Ukazuje zwykłych ludzi działających w niezwykłych okolicznościach. W pierwszej części narracja jest nieco bardziej rozległa, pełna dygresji pozwalających lepiej poznać samych bohaterów oraz różne wcześniejsze wydarzenia, co pozwala lepiej "wczuć się”"i rozumieć pobudki, jakimi kierują się bohaterzy podejmując swoje decyzje. Tempo narracji stopniowo wzrasta, pojawiają się pościgi, strzelaniny i zabójstwa. Są ścigający i ścigani, zaskakujące zmiany akcji a wszystko osadzone bardzo mocno we współczesnych realiach.

Fragment

O godzinie 4 włączyło się radio i zaskrzeczało szumem źle zestrojonych fal. Chińskie badziewie ze stadionu, największego targowiska w Europie, pełnego śmieci i rupieci zwożonych tu z całego świata. Karol otworzył oczy i odruchowo wyłączył skrzekulca. Używał go do budzenia się, bo w miarę łagodnie przywracał go do świata żywych z objęć Morfeusza. Radio nastawi sobie za moment w kuchni, aby nie budzić żony i dzieci. Inne dźwięki wydawane przez budziki, jak piszczenie, dzwonienie i co tam jeszcze jest powodowały, że wyrwał się ze snu się w panice, potrzebując kilku chwil nim zrozumiał, gdzie jest i doszedł do siebie. Dlatego używał radia jako budzika, choć nigdy na tym odbiorniku nie słuchał żadnej audycji. Nastawienie pokrętła na odbiór jakiejś stacji powodowało, że rano radio i tak szumiało. Miało swoje życie. Przetarł oczy i z ociąganiem wstał z łóżka. Toaleta, coś na ząb i kawa, stawiająca na nogi. Gdy wychodził z domu, szarzało, słońce szykowało się do codziennej wędrówki, ptaki świergotały, w sennej godzinie o świcie. Karol niechętnie człapał do swojego samochodu. Odpalił silnik i wsłuchał się w jego miarową pracę.

- O tej porze normalni ludzie jeszcze śpią - pomyślał niechętnie - O rany, jak mi się nie chce – tłukło się po głowie. Po czym ruszył przed siebie w jaśniejący świt warszawskiego lipcowego poranka 1996 roku, jeszcze jeden świt z wielu, jakie już przeżył w swym 37 letnim życiu. Wraz z Karolem mniej więcej o tej samej porze ruszało ze swoich domów do tego samego szarego budynku Komendy Rejonowej w jednej z dzielnic Warszawy kilkunastu mężczyzn, aby o godzinie 5.30 ruszyć w miasto. Policjanci z I Plutonu Kompanii Patrolowej Komendy Rejonowej. Zaczynał się dzień, dzień, jak co dzień. Budynek komendy tętnił własnym pulsem, nieregularnym, szarpliwym niczym sen potępieńca. Przez cały czas, nieustannie godzina za godziną, dzień za dniem, piątek, świątek, czy niedziela wyznaczał rytm życia ludzi z nim związanych. Jedni, jak policjanci z plutonu patrolowego dopiero go rozpoczynali. Inni właśnie wychodzili do domów, bo przez ostatnie 24 godziny byli zmuszeni do rycia w cudzych życiorysach. Jeszcze inni, czekali na przejściówce, aż jakiś konwój zabierze ich do nowego, otoczonego kratami życia. Siedzieli cisi i zrezygnowani, inni gniewni i krzykliwi – owoc pracy dnia poprzedniego. Gdy Karol dotarł do dusznej, ciasnej salki, w której upchano mnóstwo metalowych szafek ubraniowych zastał tam już parę osób. Usiłowali nie przeszkadzać sobie, ubierając mundury i opinając oporządzenie. Krótkie powitania, banalne gadki o tym, co słychać. Karol przebił się do swojej szafki, otworzył ją i rozpoczął taniec świętego Wita, którego ostatecznym celem było zrzucenie ciuchów, które miał na sobie i wbicie się w uniform policyjny. Starał się uniknąć ciosów walczących po jego bokach z rękawami bluz sąsiadów. Taka mała zaprawa poranna przed dniem, w którym wszyscy będą starali się cię zabić – pomyślał z przekąsem. Gdy wbił się już w mundur poszedł na górę, do sali odpraw. Starszy sierżant Karol Marak rusza do akcji.

Piotr Pochuro "Dziewięć milimetrów do nieba"; Wydawnictwo: Branta; Format: 148x210 mm; Liczba stron: 166; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-61668-08-4

KaHa

Tagi: Piotr Pochuro, Dziewięć milimetrów do nieba,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany