Balkon życia

kzarecka

2009-09-09

kazdy_dom_potrzebuje_balkonu_160Podczas długich letnich wieczorów siadywało się na balkonie. Tata przynosił lampę oraz stolik i dla zabicia czasu grało się w rummy, co nie przeszkadzało rodzicom plotkować z sąsiadami z naprzeciwka. Wychodzenie na balkon było trochę jak zasiadanie przed telewizorem. Balkon był naszą prywatną telewizją z programem na żywo oraz aktorami z krwi i kości. Można powiedzieć, że to u nas, na ulicy Stanton, wymyślono reality show. To fragment z powieści "Każdy dom potrzebuje balkonu", która pojawi się w księgarniach już 14 września. To opowieść o pięknej kobiecie, która poślubia bogatego mężczyznę. I na tym... bajka się kończy. Książka Riny Frank stała się międzynarodowym bestsellerem, a sama autorka najpopularniejszą pisarką izraelską swojego pokolenia.


O książce - W ubogiej dzielnicy Hajfy otoczona kochającą rodziną dorasta dziewczynka o zielonych roześmianych oczach, spojrzeniu których kryje się smutek. Dziewczynka stanie się piękną młodą kobietą, tak piękną, że poślubi niezwykle bogatego i przystojnego architekta z Barcelony. Jednak bajka o Kopciuszku skończy się zbyt szybko.
"Każdy dom potrzebuje balkonu" to niesłychanie ciepła historia rodzinna, w której humor łączy się ze smutkiem, a szczęście przeplata się ze łzami. To głęboka i wzruszająca opowieść o cudownych latach dzieciństwa, miłości, dojrzewaniu i dokonywaniu wyborów, które rzutują na naszą przyszłość i na to, kim się stajemy.

Fragment

Przyszłam na świat drugiego dnia Rosz Haszana, w żydowski Nowy Rok, a dowiedziawszy się, że urodziny Ruhamy, trzeciej córki naszych syryjskich sąsiadów, zbiegają się z Tu bi-szewat, żydowskim Świętem Drzew, doszłam do wniosku, że dzieci rodzą się w czasie świąt – jak gdyby były podarunkiem od Boga. Moja siostra, starsza ode mnie o rok i osiem miesięcy, urodziła się w styczniu, bez związku z jakimkolwiek świętem religijnym, co bardzo mnie niepokoiło. Martwiłam się, że coś musiało pójść nie tak w jej przypadku i pewnie nie jest normalna. Kiedy podzieliłam się z nią obawami, moja siostra wybuchła śmiechem i z wyższością przynależną życiowemu doświadczeniu siedmioipółlatki wytłumaczyła mi, że gdyby było prawdą, że dzieci rodzą się podczas świąt, ona – będąc w brzuchu naszej matki – poprosiłaby Boga, żeby przyjść na świat w zwykły dzień, aby się wyróżnić. A On by ją wysłuchał. Trzeba przyznać, że moja siostra Józefina – nazywałam ją Seffi, ponieważ imię Józefina było zbyt trudne do wymówienia – dobrze znała Boga.
Mieszkaliśmy w dwie rodziny plus cioteczka Maria w trzypokojowym mieszkaniu, które należało do cioteczki Lucyny, starszej siostry taty. Ona i jej mąż to mieli szczęście. Przybyli z Rumunii zaraz po walce o niepodległość w 1948 i uchodzili za miejscowych: udało im się przejąć opuszczony przez Arabów dom przy ulicy Stanton, co niespodziewanie zapewniło im status właścicieli nieruchomości. Ich syn, policjant Puiu – który wyemigrował do Izraela w wieku czternastu lat – zajął wcześniej dla rodziców mieszkanie pod numerem czterdziestym. Kiedy przydzielono policji najpiękniejszy blok na ulicy, zamieszkał na pierwszym piętrze,
a trójka jego kolegów zajęła pozostałą część domu. Przez wiele miesięcy, w oczekiwaniu na przyjazd reszty rodziny, kolejno sprawowali wartę i przeganiali intruzów. Co do Vidy, drugiej siostry taty, ona i jej mąż Ari przybyli w te pędy do Wadi Salib w poszukiwaniu mieszkania i zaklepali porzucony arabski budynek pod numerem czterdzieści siedem na tej samej ulicy. Umeblowanie mieszkania na pierwszym piętrze nie przypadło im specjalnie do gustu. Za to na drugim piętrze nie tylko meble były w całkiem niezłym stanie, była tam również toaleta, a w tamtych czasach zwykle znajdowały się one na podwórku. Mieszkanie na drugim piętrze jednomyślnie zyskało aprobatę. Ari, który był majsterkowiczem, złotą rączką i wynalazcą,zamontował na dachu bojler na energię słoneczną, dzięki czemu niemal przez cały rok mieli za darmo ciepłą wodę. Moi rodzice nie mieli tyle szczęścia. Zasiedzieli się jeszcze dwa lata w Rumunii, aby począć tam moją siostrę, co zresztą udało się im za pierwszym podejściem.
I to właśnie rodzinie Frank: Mosze, mojemu ojcu, Biance, mojej matce, i Józefinie, mojej ośmiomiesięcznej wówczas siostrze – przypadła kuchnia. Było to pomieszczenie bez okna i bez dostępu do wspaniałego balkonu wychodzącego na ulicę. Skoro już i tak cisnęli się w tej ciemnej i ciasnej norze, a tata marzył o synu, Mosze i Bianka połączyli się po raz drugi w życiu w malutkiej, ślepej kuchni cioteczki Lucyny. Po moich narodzinach, rok po ich przybyciu do Izraela, ojciec był tak zagniewany na matkę, „tę kobiecinę, która nie potrafiła zrobić chłopaka”, że Lucyna z sympatii do swego młodszego brata furiata zaproponowała nam pokój z eleganckim balkonem połączonym z innymi pomieszczeniami. Był to pokój Puiu, który zdobył dla nich ten dom. Lecz policjant poślubił Francuzeczkę Dorę, która za żadne skarby nie chciała mieszkać z teściową, i tak oto odziedziczyliśmy pokój z balkonem.
Z balkonu widać było port Hajfy, statki i kominy rafinerii – nawet sam święty Jan z Akry wydawał się zupełnie blisko, gdy zmrużyło się jedno oko. Żaden statek nie miał szans ujść naszej uwadze, i to bez lornetki. No, może oprócz łodzi podwodnych. Domy przy ulicy Stanton były zbudowane z kamienia arabskiego szlifu. Żadnych poszarzałych, łuszczących się tynków, tylko solidne bloki nadające domom wspaniały, charakterystyczny wyraz. Wszędzie wyłaniały się balkony, które przedłużały mieszkania, tak że nie widziało się różnicy między częścią wewnętrzną a zewnętrzną. Ściany chroniły raczej przed upałem i zimnem niż przed sąsiadami. W oknach nie było zasłon, więc widziało się dokładnie, co się dzieje u sąsiadów z naprzeciwka. Balkon był witryną, gdzie wystawiało się własne życie jak pościel, którą układało się każdego dnia na balustradzie, by ją przewietrzyć.
Każdy dobrze wiedział, jak często zmieniane są bądź nie prześcieradła domowników. Nie mówiąc już o praniu rozwieszanym na sznurach wzdłuż balkonu – łatane ubrania, poszarzała bielizna i sprane nocne koszule prezentowały się wszem i wobec, jakby codziennie były wystawiane na licytację.

Rina Frank "Każdy dom potrzebuje balkonu"; Wydawnictwo: Otwarte; Format: 136 x 205 mm; Liczba stron: 240; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7515-067-4

KaHa

Tagi: Rina Frank, Każdy dom potrzebuje balkonu, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany