Wypełniając psi obowiązek

mgierszewski

2010-01-20

gierszewski_160Dwa cytaty, pierwszy: "W końcu my, ludzie, którzy jeszcze czytają książki, powinniśmy ze sobą rozmawiać..." (Andrzej Franaszek, za: "Tylko nie ranking", "TP" nr 24 (3127) 2009.) i drugi: "(…) ponieważ jednak nie mam się za marszałka krytyki współczesnej, wielkiego stratega, czy za głos zbiorowego sumienia, lecz tylko za jednego z jej szeregowych pracowników, domokrążcę, co uważa, że popularyzacja czytania i literatury jest psim obowiązkiem każdego, kto ma ku temu okazję (…)". (Piotr Śliwiński, za: "Świat na brudno. Szkice o poezji i krytyce" Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2007, str. 349-350.)


Wielokrotnie zadawałem sobie pytania: Po co czytam? Dlaczego czytam? Na czym polega dziś sens czytania? Czy czasem czytanie, nie jest ucieczką od świata? Może czytam tylko dlatego, żeby zapomnieć o prozie życia? Dlaczego mówię "proza życia", przywołując i powołując się na czytelnicze słownictwo? Skoro czytanie, to nie kładzeniem ciepłego plastra miodu na obolałe serce. Ponieważ czytanie, samo w sobie, nie przynosi pocieszenia, samo także nie jest pocieszeniem. W słowach zawartych w powieściach (dotyczy to również wierszy) nie ma pocieszenia, radości i pomocy. Nikt, ani autor, ani bohater, ani postać nie wyciąga pomocnej dłoni, by podtrzymać ciało lub ducha. Może czasem, zza liter, widać przecinający powietrze nieśmiały uśmiech, ale nie jest to uśmiech, który może znacząco podnieść na duch. Czyli w skrócie można powiedzieć, czytanie jest odkrywaniem i poznawaniem ran. Ran raz zadanych, które goić się nie chcą, które goić się nie powinny. I jeszcze jeden cytat, tym razem z książki "Siostrzyczka Ewa od kartuzów" Pierre’a Péju: "(…) nigdy nie szukał w literaturze ukojenia ani w lekturze – pocieszenia. Wręcz przeciwnie. Żarliwe czytanie, a tak czytał zawsze, polegało raczej na odkrywaniu ran u innych ludzi: urazów samotnego mężczyzny, niepokoju samotnej kobiety. Istotą czytania było zagłębianie się w tę ranę, sondowanie jej. Spoza zdań, nawet tych najpiękniejszych i najzręczniej ułożonych, zawsze słychać wołanie". Czyje? Jeśli miałbym na to pytanie sam sobie odpowiedzieć, to powiedziałbym: czytającego. Oczywiście czytanie nie opłaca się, nie mam tu na myśli jedynie korporacyjno-szczurzej wymiany czasu na pieniądze, ale także "marnowanie" czasu, który można wykorzystać na 1001 innych sposobów. Przyznając się w towarzystwie do tego, że nie mam telewizora, ale za to czytam ksiązki, dużo książek, że czytam powieści, wiersze i komiksy, narażam się na śmieszność i szydercze komentarze w stylu: "Musisz się po pracy śmiertelnie nudzić?", "Nie wiesz, co z czasem zrobić?", "Nie bądź żałosny". Czytanie jest występkiem przeciw współczesnemu społeczeństwu, ponieważ jest aktem odwagi (wiem, bardzo upraszczam). Tadeusz Sławek w rozmowie z Jarosławem Makowskim opublikowanej na łamach "Tygodnika" w numerze 12 (2802) z 2003 dowodził, że czytanie bywa okrutne, ponieważ usuwa "ja" na dalszy plan, skrywa je za dekoracjami rzeczywistości – "Może dlatego człowiek dzisiaj nie czyta: chce być wyjątkowy i w centrum napięcia, a lektura uczy go pokory". W innym miejscu zaś: "Czytasz nie po to, by więcej wiedzieć, ale by twój ogląd świata nabrał szerszej perspektywy, by wyobraźnia oparła się erozji, abyś się przekonał, że wiesz mniej, ale że ten brak, ta luka jest właśnie miejscem dla wyobraźni".

Czytanie jako główny nakaz. Imperatyw. Czytanie jako przymus. Czytać niezależnie od emocji. Czytać wbrew rozpaczy. Niezależnie od tego, w jakim kierunku jest skierowana, czy na zewnątrz, czy do wewnątrz. Tak ją ukierunkować, by była motorem. Czytać "z" i "wbrew" rozpaczy. Zaczynać, by przełamać rozpacz. Zaczynać, by się poddać rozpaczy. Zatopić się w niej, a potem wypłynąć na powierzchnię. Opaść na dno, by się potem od niego odbić. Czytać, by się przeciwstawić rozpaczy, ale także by się jej oddać. Czyż nie ma w tym sprzeczności? Nie wiem, pewnie jest. Czytanie nie ma być formą walki z rozpaczą, raczej należy ją wykorzystać, użyć. Ukończyć książkę, przeczytać od deski do deski, to zatryumfować nad rozpaczą, wbić jej szpikulec do lodu pod lewy obojczyk. Książki czyta się z emocji. Rozpacz jest jedną z nich, być może tą najmocniejszą, najsilniejszą, najbardziej konstruktywną.

Prawdę mówiąc to "Tygodnik" nauczył mnie czytać. Krystyna Czerni i Tadeusz Boruta nauczyli mnie czytać obrazy. Marian Stala i Piotr Śliwiński nauczyli mnie czytać wiersze. Elżbieta Adamiak nauczyła mnie czytać Biblię, a Paweł Śpiewak uczy mnie czytać Torę. Jacek Woźniakowski nauczył mnie czytać Grahama Greene’a, a zwłaszcza jego "Sedno sprawy", najbardziej "niemiłą" książkę jaką kiedykolwiek czytałem. Czy kategoria "miła książka" jest równoznaczna z kategorią "dobra książka"? Mam nadzieję, że nie, bo jeśli tak, to "Sedno sprawy" nie jest książką dobrą, bowiem jest to stanowczo niemiła książka. Jest niemiła i na dodatek nieprzyjemna, której nie czyta się z żadną przyjemnością. Gdy ją czytałem, to miałem ochotę ją spalić, bądź wyrzucić przez okno lub do kosza na śmieci. Pozbyć się jej. A po przeczytaniu ostatniego zdania, odczułem wyraźną ulgę i zadowolenie, że już ma ją za sobą, że nie muszę do niej wracać. Jeśli ktoś zapytałby mnie, jak ją przeczytać, to zaproponowałbym, aby zrobił to na raz, za jednym podejściem, jednym ale skutecznym, od pierwszej do ostatniej strony. Po przeczytaniu, długi czas nie można się pozbyć wyraźnego dyskomfortu, gdyż prześladuje i dręczy obrazami, siedzi w głowie i nie chce z niej wyjść. Nie ma możliwości, by się nią "napawać", powiedziałbym raczej, że zamiast cieszyć, zasmuca. Zasmuca, ponieważ zmusza do myślenia?

[Skrócona wersja tekstu ukazała się pod innym tytułem – Mecenas lektury – na łamach "Tygodnika Poznańskiego", nr 1 (26 października 2009)]

Giera

Tagi: Graham Grenne, Giera, Tygodnik Powszechny, Marian Stala,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany