A kiedy przyjdzie na ciebie czas

kzarecka

2010-02-04

nadchodzi_noc_160Śmierć. Większość z nas nie lubi o niej mówić, choć jest tak blisko człowieka jak i narodziny. Nowe i stare. Życie i śmierć. I... ble, ble, ble. Niewielu potrafi pisać o tych ostatnich dniach. Znalazał się jednak Carl-Henning Wijkmark (uznawany za jednego z najważniejszych żyjących pisarzy Szwecji; jak widać, w Skandynawii nie tworzy się tylko kryminałów i thrillerów), któremu wyszło to znakomicie. W "Norrköpings Tidningar" (mówiąc prościej - w gazecie) napisano: "Ciepła, piękna, odrobinę melancholijna. Głęboko ludzka i wiarygodna Przynosi pocieszenie i napomnienie". Nie dziwi zatem fakt, iż autor dostał za "Nadchodzi noc" (o tej książce mowa) najbardziej prestiżową nagrodę literacką we Szwecji - Nagrodę Augusta.


O książce - Przewlekła nieuleczalna choroba sprawiła, że w szpitalnej sali spotkało się czterech mężczyzn. Hasse, narrator powieści, milczący nieznajomy z drugiej półkuli zwany Montem, Börje, nałogowy hazardzista, który przyjmuje zakłady o życie wieczne, i Harry, były włóczęga, najbardziej z nich wszystkich wrażliwy i rycerski. W ostatnich chwilach towarzyszą im niczym aniołowie stróże siostry Birgit i Angela. Jest mądra pani pastor Anna-Britta i oschły doktor Möller. Głównym bohaterem pozostaje jednak Hasse, który - gdy zawodzi go przyszłość - ma czas pogodzić się z przeszłością, z jej namiętnościami i rozczarowaniami. Nadchodzi noc to opowieść o człowieku i jego słabościach. O chwilach, w których organizm faszerowany morfiną buntuje się i słabnie, a pełen fantastycznych wizji sen nie przynosi ukojenia. Przede wszystkim jest to jednak piękna i pokrzepiająca opowieść o godzeniu się ze śmiercią.

"Svenska Dagbladet": - Wijkmark opisuje proces rozkładu z taką precyzją i bezstronną autentycznością, że ma się niepokojące wrażenie, jakby książka została napisana zza grobu.

"Dagens Nyheter": - Proza Wijkmarka – surowa, przejrzysta i w wyważony sposób zmysłowa – towarzyszy opisywanym przez narratora zdarzeniom, nie uciekając się do teatralnych gestów. Wijkmark unika nadmiernej opisowości, ale nie rezygnuje z eleganckich aluzji ani konkretnych nawiązań. Uważnie dobiera każde słowo, mimo że książka opowiada o jednej tylko rzeczy – tym "szczególnym uwrażliwieniu na to, co kryje się za zasłoną".

Fragment

Często siostra Birgit albo siostra Angela robiły mi zastrzyk, po którym stawałem się ospały, leżałem na jawie pogrążony w marzeniach sennych, pojawiających się przy zasypianiu. Czy jednak zasypiałem naprawdę? Wpadałem raczej w jakieś odrętwienie, a sny były niekontrolowanymi fantazjami, bardzo wyraźnymi, w których poruszało się, rozmawiając, wiele osób. Nieraz wypowiadałem w snach różne kwestie, ale wcześniej były one raczej pomyślane niż usłyszane; teraz natomiast brzmiały głośno i wyraźnie, choć towarzyszyło im piwniczne echo usuwające indywidualne różnice. Jakby słyszało się roboty, co nie przeszkadzało, że osoby z mojej przeszłości, obecne w snach, zdawały się bardziej realne niż te, które otaczały mnie teraz. Tak było przynajmniej na początku pobytu w sali numer 5; z czasem miało się to zmienić.
Największe błogosławieństwo zastrzyków polegało oczywiście na tym, że tępiły ostrze bólu, a nawet na pewien czas eliminowały go zupełnie, i ja, który przez całe życie w świecie teatru unikałem narkomanów i gadania o narkotykach, teraz zostałem wdzięcznym morfinistą. Mówię o mym nowym świecie marzeń sennych, ponieważ w tej późnej fazie życia był czymś nader pozytywnym, nawet jeśli nierzadko narażał mnie na nieprzyjemne sceny i natrętne pytania. I chociaż z czasem mój stosunek do towarzyszy z pokoju stawał się coraz bardziej przyjazny, zaś do pielęgniarek coraz cieplejszy, to marzenia senne były najpewniejszym schronieniem. A ponieważ tak rozpaczliwie potrzebowałem schronienia, stały się bardziej rzeczywiste niż prawdziwa rzeczywistość.
Nie ulegało bowiem wątpliwości, że wraz z moimi towarzyszami przebywałem w deathrow albo, jak mówiliśmy, w "bazie", gdyż przed nami znajdował się wielki szczyt. Opieka lekarska sprowadza się tu do łagodzenia objawów, nie do leczenia, nikt nie twierdzi, że tych pacjentów można uratować. Uczynne siostry opiekują się nami, uśmierzają ból i pomagają zachować higienę, niewiele więcej mogą nam tu zaproponować w tym ostatnim okresie. Jedzenie było bez smaku, plastikowe i, ku naszej uldze, zastępowała je kroplówka, kiedy nasz stan tego wymagał. Dla ducha była pociecha religii i psychologii, a także, na szczęście dla mnie, gdyż było to moje najważniejsze oparcie, ów młody człowiek, który w poniedziałki i piątki pojawiał się z książkami na wózku. Zawsze byłem zapalonym czytelnikiem, ale teraz czytałem na śmierć i życie, czytanie stało się czymś gorączkowym, próbą zajrzenia w karty wielkiemu przeciwnikowi, aby w ten sposób uczynić walkę bardziej wyrównaną, a klęskę znośną. Nie omieszkano mnie przestrzec, że tak intensywne studia nad sztuką umierania mogą tylko skrócić mi życie. Być może, ale były tego warte.

Carl-Henning Wijkmark "Nadchodzi noc"; Wydawnictwo: Czarne; Format: 120 x 195 mm; Liczba stron: 144; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7536-170-4

KaHa

Tagi: Czarne, David Rieff, Ludzie na walizkach,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany