"Jestem bardzo znany z tego, że jestem nieznany. Czerpię z tego ogromną satysfakcję" – wywiad z Olgerdem Dziechciarzem

kzarecka

2010-03-01

dziechciarz_160Olgerd Dziechciarz - jak sam mówi znany nieznany, to ciekawy typ człowieka. Wydaje się, że z jednej strony nie ma ochoty na nic ("Nie chce mi się o sobie gadać"), z drugiej, że wręcz przeciwnie, z trzeciej, że mu nie zależy, z czwartej, że może jednak, z piątej, że kpi, a z szóstej, że właśnie taki jest - bezpośredni. Na proste odpowiada prostym, bo jaki sens ma kręcenie? Hm... Niezwykle ciekawy mężczyzna. I autor, choć pewnie wielu z was właśnie myśli: "A kim on właściwie jest?!". Sprawdźcie, kim jest, jaki jest. Dostaniecie tyle, na ile on sam wam pozwoli. A jeśli znowu mu się oberwie... No cóż, takie życie.


Katarzyna Zarecka: - Webmasterowi PL wreszcie udało się przekonać mnie i pojawiliśmy się na Naszej-Klasie (mamy tam status konta oficjalnego). Zajrzałam, zatem na Pana profil i w miejscu, gdzie można wpisać coś o sobie, czytam: "Nie chce mi się o sobie gadać". Nieco odstraszające dla dziennikarza, który chce przeprowadzić wywiad. Czy to tylko tak na NK, czy ogólnie nie przepada Pan mówić o własnej osobie, twórczości i tak dalej? Kontynuujemy rozmowę?

Olgerd Dziechciarz: - Jak każdy, poza może tymi, którzy są fałszywie skromni, najchętniej mówiłbym wyłącznie o sobie, a już o swojej twórczości mogę opowiadać godzinami. Tylko, cholera, prawie nikt nie chce tego słuchać. No, ale jeśli Pani ma ochotę i 48 godzin wolnego czasu, to jestem do dyspozycji.

Czy prowincja, którą Pan stworzył w "Mieście Odorków", to w rzeczywistości Polska w skali mikro? Czy nasz kraj jest prowincją Europy? Co Pan o tym myśli?

Ani nasz kraj nie jest prowincją, ani to, co opisałem w Odorkowie nie jest o prowincji; dokładnie to samo, jak przypuszczam, dzieje się w dużych miastach. Duże miasta u nas, to takie skupiska małych miast, może nawet wsi. W końcu, kto mieszka w Warszawie? Myśli Pani, że jak się ktoś z Odorkowa przeniesie do stolicy, to jest od razu stołeczny?! I co, w metrze czuje się jak ryba w wodzie, jest odporny na korupcje, nie mówi, w co drugim zdaniu "kurwa", nie bije dzieci, a jak jest dziennikarzem, to pisze prawdę, tylko prawdę, bo brzydzi się konfabulacjami?!

Opowiadania zdają być felietonami. Z doskonałymi zakończeniami. Można śmiało rzec, że to perły całego tekstu. Zamierzony zabieg, czy wyłaził z Pana felietonista?

Już jako niemowlę marzyłem, by zostać felietonistą. I ku przerażeniu najbliższych – zrobiłem wszystko, by tak się stało; to znaczy nie zrobiłem nic, żeby felietonistą nie zostać. Bo felietonistą na ogół zostaje się z przypadku. Z samym pisaniem felietonów jest jak z pływaniem, jak się człowiek nauczy, to się już tak łatwo nie utopi. Teraz mam już takie wręcz lekkie zboczenie, że nawet, gdy piszę pismo do urzędu, albo skargę w związku z niewywiązywaniem się przez zakłady energetyczne z umowy na dostawę prądu, to na ogół wychodzi mi felieton. Przez te moje felietony miałem w życiu masę kłopotów, bo nie potrafię się powstrzymać przed wejście w g.... Piszę sobie o czymś istotnym, albo o byle czym, i nagle uświadamiam, że wiem coś, czego za żadne skarby nie wolno mi napisać, bo będzie skandal, afera, inwazja szarańczy. I co wtedy robię?! Pakuję się w to, jak głupi między wódkę i zakąskę! W psychologii uważa się, że człowiekiem kierują dwie siły: chęć zamordowania kogoś i autodestrukcja. Dlatego tak popularne przez wieki były małżeństwa, bo pozwalały za jednym zamachem wypełnić oba te wewnętrzne nakazy. Mam teorię, że jeśli w człowieku najsilniej zakorzeniony jest pęd do autodestrukcji, to wtedy, by się w pełni zrealizować powinien zostać felietonistą. I to najlepiej w jakimś powiatowym piśmie. Sukces gwarantowany. Wielu, z tych nielicznych, którzy mnie czytają, twierdzi, że w felietonach jestem najmocniejszy, bo się po prostu staram. Może, dlatego że nie uważam felietonu za pośledni gatunek dziennikarski. Dlatego zdarzało mi się pisać je nawet za pomocą 13-zgłoskowca, w formie wywiadów, dramatycznych monologów czy przemówień samorządowych oficjeli. Nie stworzyłem chyba tylko felietonu w formie arii operowej, ale to pewnie, dlatego że już wszędzie jestem spalony i nie za bardzo mam gdzie pisać. Po "Mieście Odorków" też się wielu na mnie obraziło. Te teksty były wcześniej puszczane na pewnym portalu internetowym, wtedy się dużo ciekawych rzeczy o sobie dowiedziałem: że jestem cham, bydlę, alkoholik, że dopiero jak zrobię kupę na własnym spotkaniu autorskim, to będę miał swoje pięć minut. Ale to i tak nic, bo mojemu znajomemu, prozaikowi, anonimowy internauta zasugerował, że jedyne co umie, to zapładniać niskie kobiety.

Czy okładka "Miasta…" przypadła Panu do gustu? Chyba nie miał Pan zbyt wiele do powiedzenia w tej sprawie. Książka została wydana w serii Widokówki, zatem jakby ze startu musiała mieć podobną stylem okładkę do "Kamieniczki" Edyty Szałek.

Okładka zrazu mi się tak sobie spodobała, ale z czasem podoba mi się coraz bardziej. Już teraz wszyscy twierdzą, że jest świetna. Myślę, że w tym tempie na wiosnę 2011 roku będę ją uważał za wręcz genialną. Ale to przecież nie jest jakieś zaskoczenie, Anna Kaszuba-Dębska to znakomita ilustratorka, ceniona choćby za ilustracje do świetnych książek z wierszykami dla dzieci pisanymi przez jej męża Łukasza Dębskiego.

Ukończył Pan studia na kierunku Historii, napisał wiele książek o Olkuszu. Miejscowy patriotyzm, czy inne miasta Pana nie interesują?

Mnie już nawet Olkusz przestał interesować. Już tak mam, że najbardziej interesują mnie miejsca, w których mnie nie ma, bo kiedy się tam pojawiam, od razu przestaję się nimi interesować. A książki o Olkuszu pisałem dla pieniędzy – nie wiem, więc czy można to uznać za lokalny patriotyzm, bo chyba bardziej za lokalny pragmatyzm, albo nawet lokalny finansizm...

I dalej ciągnę ten Olkusz – ludzie sami proponują Panu kontakty z osobami, które miałyby coś ważnego do powiedzenia w kwestii miasta. Zdaje się, że jest Pan miejscowym, znanym autorem. Czy to przynosi Panu wystarczającą satysfakcję? Nie ukrywajmy, nie jest Pan niezwykle popularnym polskim pisarzem (a szkoda; to wręcz niewyobrażalne, że tak płodny literacko człowiek jest tak, jakby… go nie było).

Nigdy nie ukrywałem, że jestem mało znanym pisarzem. Jestem wręcz bardzo znany z tego, że jestem nieznany. Czerpię z tego ogromną satysfakcję. Napisałem ze dwadzieścia książek, ale czasami mam wrażenie, że nawet ja nie wszystkie z nich przeczytałem. Po prawdzie dopiero ostatnie jakoś przebijają się do świadomości społecznej, bo mają ogólnopolską dystrybucję, chodzi o "Miasto Odorków" i niedawno wydany tom krótkich próz "poMazaniec". Być może za mało się staram, nie uczestniczę, nie udzielam się, nie tańczę, nie śpiewam, nie ślizgam się po lodzie, nie rozpycham i nie wskakuję innym na plecy. Inna sprawa, że jakoś nie odczuwam ogromnej potrzeby akceptacji. Wystarczy mi, że docenia mnie sporo ludzi, których ja cenię, do tego zdarzają mi się znakomite recenzje, od czasu do czasu drukują mnie w gazetach, w pracy dają mi premie, rodzina mnie kocha, przyjaciele lubią, a w korespondencji z ulubionego banku informują, że rata za kredyt wpłynęła w terminie.

Woli Pan pisać poezję czy prozę? Pytam nie przez przypadek – ma Pan przecież na literackim koncie i jedno, i drugie.

Ostatnio lubię nic nie pisać. Niemal nic z prozy nie napisałem od bodaj wiosny zeszłego roku, kiedy to spłodziłem opowiadanie na zamówienie, które okazało się niepotrzebne. Trochę się wtedy zraziłem do prozy, a ona chyba do mnie, bo spakowała walizki i wyprowadziła się z mojego domu. Wierszy przez ostatni rok napisałem może z dziesięć, z tego ze dwa dobre, może trzy, a może jeden. Ciężko się przestawić; gdy piszę prozę, to potem, bywa, potrzebuję miesiąca, albo i dwóch, by móc zająć się poezją - i vice versa. Wydaje mi się, że mieszkają we mnie dwie osobowości, jedna odpowiada za prozę druga za poezję. Pewnie dlatego od paru lat piszę też wiersze pod pseudonimem, nawet drukuję w szacownych czasopismach; teraz nie mogę wyjawić tego pseudonimu, ale kiedyś się ujawnię, poczekam tylko na jakąś abolicję. A propos poezji, to pochwalę się moim największym sukcesem. Niedawno wydałem tom zmyślonych ekfraz, czyli wierszy do dzieł sztuki, które sam wymyśliłem, nazywa się to "Galeria Humbug" i, o dziwo, w miesięczniku "Nowe Książki" (nr 1/2010), recenzent (czy też recenzentka) przyjął je za dobrą monetę – tak, jakby istniała rzeźba "Nike z Nikond", a artysta Artur Tucznawski w ramach instalacji artystycznej wymienił instalację wodno-kanalizacyjną w Galerii MBWA Olkusz. Nawet się domagał ilustracji opisywanych dzieł sztuki, choć – ratując skórę – dodał, że nie są konieczne. Tak, miałem dużo frajdy z tej recenzji.

Olgerd, Olgierd… Przywykł już Pan do pomyłek? Przyznaję – sama kiedyś mylnie napisałam Pana imię. Osobiście mam podobne problemy z nazwiskiem.

Przywykłem. Dowiedziałem się, jak naprawdę mam na imię w wieku osiemnastu lat, kiedy wyrabiałem dowód osobisty. Podobno facet, który wypisywał mój akt urodzenia, był dobrze naoliwiony. Całe szczęście, że nie żyjemy w starożytnej Asyrii, bo gdybym miał na imię Nabuchodonozor, Tikiltuninurta albo Tiglatpilezar, to dopiero byłyby problemy.

Jakie są dalsze plany pisarskie i wydawnicze?

Nie mam żadnych konkretnych planów. Nigdy niczego nie planowałem. Dla mnie to, co się będzie działo w przyszły czwartek, to jakaś futurologia. Na pewno nie zamierzam napisać dalszej części Miasta Odorków, choć przez chwilę zastanawiałem się nad ewentualnym sequelem pod tytułem "Powrót do Odorkowa na rozlewiskiem". Ale, zdaje się, ktoś wykupił prawo własności do słowa "rozlewisko". Kiedyś miałem taki plan, by napisać książkę dla kobiet i zarobić na niej kupę kasy. Ale chyba nie umiem, bo wyszła mi awangardowa powieść, która zaczyna się od końca, a kończy początkiem, główny bohater został nim, bo złożył najciekawsze curriculum vitae i odpowiednią aplikację, a postać kobieca jest niczym Pudzian, twardsza od otaczających ją facetów. Powieść niby również dzieje się w Odorkowie, ale obok zwykłych, szarych obywateli, pojawiają się w niej również obywatele o zielonym kolorze skóry, czyli Kosmici. Kiedy pewien wydawca ją przeczytał, to jakoś dziwnie mi się potem przypatrywał. Z wydawcami to w ogóle ciężka sprawa, mam z nimi bardzo dobre kontakty, ale tylko do momentu wydania książki, bo potem, kiedy podliczają straty, w naszych kontaktach następuje dramatyczny zwrot. Ciekawe, dlaczego?! Ale o to, pewnie trzeba by ich zapytać.

"Miasto Odorków" - recenzja

Kup książkę

Tagi: Olgerd Dziechciarz, Miasto Odorków, felieton, poezja,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany