Sylwia Chutnik w klimacie makabrycznego snu

kzarecka

2010-03-03

dzidzia_160Sylwia Chutnik, laureatka Paszportu Polityki, oddała do rąk czytelników kolejną książkę. Książkę, która może się podobać, ale może i od siebie odrzucać. "Dzidzia". Czy jest kontrowersyjna? Żeby dowiedzieć się, trzeba ją przeczytać. A pokrótce, z czym mamy do czynienia? Cytując fragment z "Dziennika": - Powieść jest historią kaleki, "potworka", jak to się mówi w zaciszu domu, gdy nikt nie słyszy i nie może nas skarcić, dziewczynki, która urodziła się bez rąk i nóg, ironicznie nazywanej "zemstą Historii". Dla bardziej zainteresowanych: spotkanie autorskie i projekcja filmu 4 marca (więcej poniżej).


O książce - Jest rok 1944. W podwarszawskich Gołąbkach Stefania Mutter denuncjuje Niemcom dwie Polki, skazując je na śmierć. Pół wieku później wnuczka Stefanii, Danuta, rodzi Dzidzię: zdeformowaną fizycznie i upośledzoną dziewczynkę. Dzidzia jest "zemstą Historii" i utrapieniem. Może zostanie świętą w miejscowym kościele? Wstrząsająca, kontrowersyjna opowieść o naszym narodowym charakterze, kompleksach i głupocie.

Fragment

Pora, w którym jeszcze nie ma dnia, ale z pewnością skończyła się noc, jest idealna na rozmyślania, co też zaplanuje się do zrobienia w najbliższym czasie. Czy zje się na śniadanie croissanta, czy też może jajeczniczkę. Rzuci zgubny nałóg kawy czy po raz ostatni zanurzy usta w mlecznej piance. Wszystko jest nowe, gotowe do zmian, nowego makijażu i nowych zasad. Biała kartka czeka tylko na nasze notatki, na przyjęcie nowych reguł gry. Podobnie Danuta, leżąc na parującej, porannej trawie, zastanawiała się, w jaki sposób powinna zachować się w nowych okolicznościach losu swego. Dzień wcześniej, tak się składa, zabrali jej jedyną córkę i teraz należało odnieść się jakoś do nowej sytuacji życiowej. Nadmiar scenariuszy powodował przyjemny zawrót głowy. Kobieta wypluła resztki piachu, który gryzła z rozpaczą w nocy, i spróbowała powoli wstać. Przytrzymała się chwiejnego parkanu, ale ten z hukiem spadł na chodnik. Już na prostych nogach zaczęła otrzepywać pomięte i nieświeże ubranie. Przygładziła włosy. Ekhm, tak, tymczasem należałoby wziąć sprawy w swoje ręce i pokazać światu, jak rycząca czterdziecha walczy o swoje. W głowie się jeszcze kołotało, jakiś dziwny ból przy skroni nie dawał o sobie zapomnieć, ale to nic, to już zaraz minie. Wystarczy mocno potrzeć się po twarzy i przełknąć poranną ślinę, a myśli zaczynają natychmiast płynąć swoim rytmem.

Mimowolnie spojrzała w stronę rabatek w ogródku. W stronę zakopanego męża, może on coś z zaświatów podpowie. E tam, podpowie, mruknęła do siebie Danuta. Zawsze wszystko na mojej głowie było, tak i teraz sama sobie poradzę. Małżeństwo było szczęśliwe, gospodarstwo wzorowe. Nagle choroba. Nowotwór włosów. Po łacinie neoplasma, jak jakiś nowoczesny telewizor. W niespełna rok zabił Stefana rak. Zaatakował korę mózgową, przeszedł do twarzy i jej części. W końcu znalazł się na fryzurze. Mąż leżał w łóżku przed śmiercią i głaskał się po łysej czaszce. Żona dolewała wywaru kostnego i wmasowywała go w głowę. Na nic kuracja, na nic chemia z fizyką, radioterapia z lodówkologią, hipertermia miejscowa z cudowną maścią brata Bożydara. Rano się małżeństwo obudziło, a tu już jedno z nich trup. Płaczki z okolicznych wsi zaciskały paluchy na mokrych chusteczkach, zawodząc. A czemuż to azaliż. Bo temu. Bo choroba nie wybiera, bo abyśmy to jacy tacy zdrowi byli, zdrowie najważniejsze. I człowiek zapina się na mrozie, soki z jeżyn pije i używki ogranicza. A zły rak już zaciera swoje szczypce, mrucząc z zadowoleniem. W nocy przedziera się przez piżamę, ciepłe skarpetki, termofor na splocie słonecznym i huzia - już buszuje po organach. Tu uszczypnie, będzie znak, bo amputują, a tu coś wyżre, to wtedy będzie śmierć. Żona zakopała męża przy grządkach z marchewką i przy owej jabłonce. Niech sobie biedak poskubie od wewnątrz. Ostatnio apetytu nie miał, bo i z ubezpieczenia leczenia nie było. W szpitalu ręce rozłożyli, panie, leki się skończyły dwa miesiące temu. Pan sobie na słońcu leży, to będzie zamiast naświetlania. Pan sobie aspirynę kupi, to będzie zamiast morfiny. Woziło się szkielet człowieka do zielarzy. Do cudotwórcy, co miał w Domu Kultury występy.

Patrzcie mi w oczy, 120 złotych z VAT, niech wasze myśli przebiegają swobodnie po całym ciele, mamy tu w promocji zestaw książka i płyta DVD. Ja leczę, eids i nowotwór, i prostatę. Dodatkowo w sprzedaży magiczne bransolety przeciw promieniowaniu z komina elektrociepłowni. Obrazki uzdrowią. Krzyż poświęcony i te zioła odegnają śmierć. Niestety, tak dobrze to nie jest.

Nie pomagało. Nie było nadziei. W ostatnich chwilach życia swego mąż nie miał już siły pilotem kanałów zmieniać. W jednym pokoju córka – 24 na dobę z opieką, w drugim pokoju stary - jęczący z bólu, konający. Niezła frajda dla słabej, drobniutkiej kobitki. Wtedy to stała się ostatecznie staruszką. Jej ciało się zgarbiło, włosy skleiły się od utrapienia, od roli Męczennicy Rodzinnej. Jej ubrania jakże różniły się od ubrań kobiet w gazetach czy telewizorze. Tamte to chyba inna rasa jakaś była, bo na pewno nie ta, co z niej pochodziły wieśniary z przedpokoju metropolii. I samo to, że męża pochowała przed domem, wrogów jej wielu narobiło. Bo jak to tak, pogańsko. Tutaj, na skraju dużego miasta, nikt jeszcze nie polubił cmentarza. Ludzi prostych, ludzi skromnych, chowa się w ogródku, na polu czy na łące. Jak stał i umarł, tak się grajdołek wykopuje, księdza sprowadza i sadzi kwiatki. Psy to potem trochę rozgrzebują, truchłem się bawią, ale to się psy goni, a resztki zbiera na opał.Oczywiście, jest obok kościoła elegancki kawałek czarnoziemu do chowania kogo tam trzeba. Ale ci, co mają trochę rozumu w głowie za nic w świecie nie kładą tam nikogo. Po pierwsze primo: ksiądz za dużo bierze od pogrzebu. Po drugie primo: kradną wiązanki jak jasna cholera i ledwo człowiek odejdzie od grobu, już hieny cmentarne czają się w krzakach i tylko myk fik pod kurtkę zielsko i z powrotem handlować. Tak że lepiej pochować rodzinę blisko siebie, bo to i nie trzeba łazić pół miasteczka w odwiedziny, tylko się firankę zazdrostkę uchyli i pomacha z samego rana. Problem tylko z deszczami, z ulewami przemieszczającymi krewnych w różne strony.

W niejednym gospodarstwie rozegrała się prawdziwa tragedia, bo niedzielny obiad opalany był kośćmi jakiegoś pradziadka, którego pochowano w sadzie. Spadł deszcz, zwłoki podmyło i przeniosło w inne miejsce. Potem się to wykopało, napaliło, a kwiatki położyło już na zupełnie innym grobie. Znany w przyrodzie recycling objawiał się często w dość drastycznych formach.

Tak i ojciec Dzidzi na podmokłym terenie zaległ. Kiedyś to leżał obok jabłoni, ulubionej - sam pradziad sadził za zaborów. Długo przed wojną były tu folwarki i stawy rybne. W późniejszym czasieGołąbki zamieszkiwali głównie urzędnicy miejscy, wojskowi i pracownicy kolei. Nawet premier i prezydent mieli tu swoje rezydencje. Nie dziwota, że w latach siedemdziesiątych Gołąbki dołączono do Warszawy. Przedtem to wiocha Srokosze, jak Kalosze, Srajkosze, co to za uwłaczająca nazwa, sobie wypraszamy. Obecnie my w stolicy, dołączeni do Ursusa z niedźwiadkami w herbie. Elegancka metropolia. Nieco na skraju, bo taka skromniuchna sobie wzdłuż kolei mazowieckich przysiadła. No, w każdym razie męża Danusi to już poniosło i do Kalinowa choćby. On to zawsze taki powsinoga był, tak latał po wsi tu i tam, a głównie pod sklep monopolowy. I te zabite warszawianki też pewnie już popłynęły nie wiadomo gdzie. Może na tą swoją Olesińską.

Danuta zadumała się niemiło, z takiego roztrząsania wiele dobrego nie będzie. W końcu należało powziąć kroki. Tak, kroki, ale dziś jakoś nic jej nie szło, a i myślenie zawodziło. Wieszała się na jakimś szczególe, potem przerzucała na następny, ale nie było w tym nic, co naprowadzałoby ją na rozwiązanie całej sytuacji. Jakiekolwiek rozwiązanie. Nie ma rady, trzeba się ruszyć do miasta. Może nastał właśnie czas, kiedy swobodnie - bo już nie ma kuli u nogi w postaci dziewczynki bez nogi - należy wyruszyć do Warszawy i złożyć zażalenie w Sądzie Najwyższym. Teraz, po tym ohydnym złodziejstwie dziecka, odszkodowanie murowane. Już ona zgłosi gdzie trzeba te dwie pindzie z opieki społecznej. Udowodni, kto ma rację - kochająca matka czy obce lafiryndy. Wujostwo mówiło coś wcześniej o jakimś przekazie do wypełnienia, aby złożyć pismo do sądu. Jezusmaria, trzeba się ruszyć, iść na pocztę, a potem prosto do miasta, na miasto pojechać. Aleja Solidarności, wielki gmach, a w nim mieszka pani sprawiedliwość, koleżanka solidarności. Pomoże, teraz to już na pewno mi pomoże.

Spotkanie autorskie Sylwii Chutnik odbędzie się 4 marca o godz. 19:00 w warszawskim Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat (ul. Nowy Świat 63). Fragmenty przeczyta Agnieszka Podsiadlik. A po spotkaniu odbędzie się projekcja filmu przegotowanego przez Feminotekę ("Powstanie w bluzce w kwiatki. Życie codzienne kobiet w czasie Powstania Warszawskiego").

Sylwia Chutnik "Dzidzia"; Wydawnictwo: Świat Książki; Format: 130 x 213 mm; Liczba stron: 174; Okładka: twarda; ISBN: 978-83-247-1889-4

KaHa

Kup książkę

Tagi: Sylwia Chutnik, Nie pytaj o Polskę, paszporty Polityki,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany