Piekło Pacyfiku, które drążyć każe
kzarecka
2010-03-08
O książce - Uważana za jedną z najlepszych osobistych relacji o wojnie, należąca już do kanonu literatury wojennej. Powstała ze sporządzanych na gorąco zapisków w czasie krwawych walk z Japończykami na Peleliu i Okinawie, w których E.B.Sledge brał udział jako żołnierz amerykańskiej piechoty morskiej. Na podstawie między innymi jego wspomnień został zrealizowany serial telewizji, przedstawiający walki w tamtym rejonie świata i wojenne losy trzech amerykańskich żołnierzy, wśród nich autora tej książki.
"The New York Review of Books": - Ze wszystkich książek o wojnie lądowej na Pacyfiku ta jest najbliższa arcydziełu.
John Keegan: - Spośród tysięcy opowieści żołnierzy urzekła mnie jedna, z wojny na Pacyfiku... Wspomnienia Sledge'a to jeden z najbardziej pasjonujących dokumentów w literaturze wojennej.
Ken Burns, twórca serialu: - W całej literaturze poświęconej drugiej wojnie światowej nie ma bardziej realistycznych i poruszających wspomnień. Jest tu prawdziwa wojna: brutalny, pozbawiony sentymentalizmu lub fałszywego patriotyzmu wnikliwy opis wojennych przeżyć.
Fragment
Płynęliśmy naprzód, mając przed oczami przerażający spektakl. Wokół transporterów zbliżających się do rafy wytryskiwały wielkie gejzery wody. Cała plaża była teraz ścianą ognia i grubym wałem dymu. Wydawało się, że w morskich głębinach wybuchł wielki wulkan i zamiast zmierzać ku wyspie, jesteśmy wciągani w ognistą otchłań. Porucznik wyjął ćwiartkę whisky.
– To jest to, chłopaki! – krzyknął.
Tak jak na filmie! Miałem wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
Porucznik wyciągnął butelkę w moją stronę, ale odmówiłem. W tym stanie samo powąchanie korka mogło pozbawić mnie przytomności. Porucznik pociągnął długi łyk i kilku żołnierzy poszło za jego przykładem. Nagle wielki pocisk wybuchnął ze straszliwym hukiem i tuż obok nas wytrysnął ogromny słup wody. Omal nie zostaliśmy trafieni. Silnik zgasł. Transporterem rzuciło w lewo i uderzył mocno w tył innego pojazdu, któremu też zgasł silnik albo który został trafiony – nigdy się nie dowiedziałem.
Przez kilka przerażających chwil bezwładnie unosiliśmy się na wodzie. Byliśmy idealnym celem dla nieprzyjacielskich dział. Zajrzałem przez okienko w drzwiczkach za kierowcą; biedak szarpał gorączkowo drążkami sterującymi. Japońskie pociski nadlatywały z rykiem i wybuchały dokoła. Sierżant Johnny Marmet nachylił się do kierowcy i coś krzyknął. Cokolwiek to było, podziałało na kierowcę uspokajająco, bo udało mu się uruchomić silnik. Ruszyliśmy naprzód wśród gejzerów wody podnoszonych przez wybuchające pociski.
Nasz ostrzał artyleryjski zaczął przesuwać się z plaż w głąb lądu. Bombowce nurkujące również atakowały teraz dalej od brzegu. Japończycy wzmogli ogień przeciwko naszych transporterom. Poprzez ogólny zgiełk przebijał się złowieszczy świst i pomruk odłamków przecinających powietrze.
– Przygotować się! – krzyknął ktoś.
Podniosłem torbę z amunicją do moździerza i zarzuciłem na lewe ramię, zapiąłem hełm pod brodą, przewiesiłem karabinek przez prawe ramię i starałem się utrzymać równowagę. Serce waliło mi w piersi. Transporter wyjechał z wody i sunął jeszcze kilka metrów po piaszczystej pochyłości.
– Na plażę! – rozkazał podoficer na chwilę przed zatrzymaniem się pojazdu.
Żołnierze przełazili przez burty najszybciej, jak umieli. Naśladując Snafu, wspiąłem się i postawiłem obie stopy na krawędzi, aby skoczyć jak najdalej od transportera. W tej samej chwili seria rozpalonych do białości pocisków smugowych z karabinu maszynowego przecięła powietrze na wysokości moich oczu, o mało nie drasnąwszy mi twarzy. Schowałem głowę w ramiona jak żółw, straciłem równowagę i runąłem na piasek jak worek kartofli razem z całym majdanem: torbą amunicyjną, plecakiem, hełmem, karabinkiem, maską gazową, pasem nabojowym i chlupoczącymi manierkami. „Uciekać z plaży, uciekać z plaży!” – krzyczało mi w głowie.
Poczuwszy grunt pod nogami, nie bałem się już tak jak wtedy, gdy mijaliśmy rafę. Kiedy próbowałem się podnieść, nogi ugrzęzły mi w piasku. Czyjaś mocna ręka chwyciła mnie za ramię. „O Boże – pomyślałem – to jakiś Japoniec, który wyszedł po mnie ze schronu!”. Nie mogłem sięgnąć po kabar – na całe szczęście, bo kiedy spojrzałem do góry, zobaczyłem zatroskaną twarz kolegi pochylającego się nade mną. Myślał, że dostałem, i podczołgał się do mnie, żeby mi pomóc. Zobaczywszy, że nic mi nie jest, obrócił się i szorując po ziemi, zaczął szybko uciekać z plaży. Poczołgałem się za nim.
Wszędzie wokoło wybuchały pociski. Odłamki furkotały, sypały się na plażę i z pluskiem wpadały do wody kilka metrów za naszymi plecami. Japończycy otrząsnęli się już z szoku po naszym przygotowaniu artyleryjskim. Ostrzał z kaemów i zwykłych karabinów był coraz gęstszy, coraz więcej kul gwizdało nam nad głowami.
Nasz transporter wykonał obrót i ruszył z powrotem, a ja dotarłem do bocznego skraju plaży i przywarłem do ziemi. Wokół szalało piekło: rozbłyski, gwałtowne wybuchy, przelatujące ze świstem pociski. Wszystko widziałem jak przez mgłę. Szok przytępił mi zmysły.
Eugene B. Sledge "Piekło Pacyfiku"; Wydawnictwo: Magnum; Format: 165 x 235 mm; Liczba stron: 328; Ilustracje: czarno-białe; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-8965657-5
KaHa