Najpierw byłam mężczyzną...

kzarecka

2010-03-22

szklanka_160Barbara Piórkowska napisała swoją debiutancką powieść. Wielu z was z pewnością nie ma pojęcia, kim właściwie owa kobieta jest. Że kobietą - już napisałam. Że tworzy słowa - również. Może kojarzą ją miłośnicy poezji? Może. Może znają Polacy mieszkający na północy kraju? Może. Każdy jednak może ją poznać lub ponownie rozpoznać. Książka, o której wspominałam, nosi tytuł "Szklanka na pająki". Czy was zaskoczy? Hm... A czy zaskoczyło was, że główna bohaterka "najpierw była mężczyzną"? Choć... nie warto sugerować się jednym zdaniem. Dokąd zmierza własne ja Aleksandry? Odpowiedź wiecie, gdzie znaleźć.


O książce - Powieść o Gdańsku, w której nie ma ani jednego Niemca. Główna bohaterka, malarka Aleksandra, opisuje świat takim, jak go widzi – przez poezję i barwę. Żyje w momentach historycznych, mieszka w latach 80. w bloku razem z Lechem Wałęsą, chodzi z jego dziećmi do podstawówki; choruje, maluje, dojrzewa w czasach przemian politycznych.
Ale trochę to nieważne – najważniejsza jest podróż wewnętrzna Aleksandry – od samotnej dziewczynki do dorosłej kobiety z ustaloną tożsamością. W rozwoju bohaterce towarzyszą postaci metafizyczne – niezdarny Julek oraz tajemniczy S. – którzy mącą, przygadują, namawiają do złego i dobrego, a Julek nawet wymiotuje kolorami. Wszystko, co się tu zdarza, ma sens, ale można go odkryć dopiero z pewnej perspektywy, którą tworzą ukraińskie korzenie rodziny Aleksandry.

Fragment

Najpierw byłam mężczyzną. Nazywałam się Wołodymir Switłyczko i miałam ogromne stopy. I takie same ręce, którymi łatwiej niż innym cięło się zimne bale drewna. Umarłam w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym drugim, ale niewiele z tego pamiętam, choć znam takich, co potrafią opowiedzieć wiele o każdej swojej śmierci.

Potem wybrałam sobie miasto, którego zupełnie nie znałam. Z wiekiem rosła we mnie pewność, że nigdy wcześniej w nim nie byłam. Aż wreszcie nabrałam co do tego takiego przekonania, że zaczęłam
malować domy, parki i miejskie ptaki. Żeby później, kiedy znowu umrę i znowu się urodzę, móc sobie łatwiej przypomnieć wszystko to, co ważne.

W naszej rodzinie wszyscy się odradzali i nie ma w tym nic niezwykłego. Co trzecie pokolenie przychodziliśmy na świat dokładnie w tym samym zestawie, tylko pozamieniani miejscami: dziadek stawał się prawnukiem, a prawnuk – kolejnym pradziadkiem. Czasem do układu dołączał ktoś z zewnątrz, przyjaciel albo wróg. Dzięki nim rodzina mogła pączkować także w różnych mniej typowych kombinacjach. To samo dotyczyło też miejsca pobytu. Kiedy dom w górach się opatrzył, zamienialiśmy go na nadmorski kurort. I tak, w wielu przestrzeniach i odmiennych czasach, toczyliśmy te same rozgrywki i zawieraliśmy podobne mariaże. Myślę, że jeśli się o tym wie, kalendarz traci swoje twarde znaczenie.

Na ziemi przeważnie nikt nic nie pamiętał. Zdarzały się jednak wyjątki. Moja babka na przykład doskonale wyczuła, w czym rzecz, w trzecim roku życia i osiągnęła mistrzostwo w zapamiętywaniu. W tamtych czasach nie dawało się o tym mówić głośno, całe życie więc milczała i cicho przekwitła. Zresztą często zdarzało się tak, że starsi nie umieli przekazać swojej wiedzy. I młodzi, w mozole i trudzie, zdobywali doświadczenie z delikatnym tylko przeczuciem, że za ich niepokojem kryje się coś jeszcze.

Tak było i ze mną. Moja świadoma babka zmarła zbyt wcześnie, by mi cokolwiek opowiedzieć, a list, który napisała, zanim wypadła z okna, zaginął gdzieś podczas przeprowadzek.

Teraz już wiem, że człowiek rodzi się kobietą, jeśli w poprzednim życiu nie zachowywał się godnie jako mężczyzna. Nabrzmiewanie piersi i comiesięczny szturm krwi zdarzają się tym, którzy wzgardzili kiedyś kobietami. Jako Wołodymir Switłyczko zlekceważyłam intuicję, wpływ księżyca i głosy z wnętrza ziemi. Nie przyszły też jeszcze czasy, w których męskie i żeńskie dopełnia się i przenika zamiast ścierać. I dlatego wróciłam, żeby naprawić nieprzebrane szkody.

Jestem tym, kim chciałam być. Jestem jedynym dzieckiem mej obecnej matki.

Na dzień przed porodem poczuła chęć na kiełbasę. Ojciec załatwił mięso. Przyniesione do szpitala przy ulicy Klinicznej pęta rozrzewniły rodzicielkę i zanim spożyła je chciwie, wylała na łóżko – i ojca – kilka litrów łez. Od tamtej pory nie lubię ani kiełbasy, ani słonej wody. Przyjaciół z Południa dziwi zwłaszcza to drugie, bo przecież nadal mieszkam nad samym morzem.

Matka zlekceważyła wszystkie znaki, jakie w dniu moich urodzin dostała od nieba. Nie zauważyła sroki w szpitalnym oknie i herbaty rozlanej w kształt serca. Ani tego, że jej ulubiona książka spadła sama z nocnego stolika i otworzyła się na rozdziale pierwszym. Październikowe niebo roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego rozświetliło się słońcem – to jednak także uszło powszechnej uwadze. Pielęgniarki i lekarze skupieni nad ciałem rodzącej ratowali moje, świeże jeszcze, życie.

Wydostałam się z brzucha cała sina. Pępowina oplotła mnie tak szczelnie, że potem przez trzydzieści lat znajdowałam jej kawałki w różnych własnych myślach. Piękna siostra z pieprzykiem na lewym policzku zaniosła mnie do inkubatora, gdzie pierwsze dni spędziłam w oderwaniu od tego świata. Nie dane mi było poznać ani miłosnego głosu, ani dotyku. W szklanej kuli przeżyłam sześć dni w całkowitej izolacji od wszystkiego, co zazwyczaj dziecko poznaje zaraz po urodzeniu. Nie miałam nawet imienia. Obok siedział tylko miniaturowy anioł stróż. Tak mały, jak muszka owocówka, tylko zupełnie przezroczysty. Później babka powiedziała mi, że nie ma co się dziwić, anioły też się rodzą małe, a potem rosną wraz z nami.

Tak naprawdę miałam dwie pępowiny.

Barbara Piórkowska "Szklanka na pająki"; Wydawnictwo: Nowy Świat; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 168; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7386-378-1

KaHa

Wejdź do księgarni

Tagi: Lech Wałęsa, Nowy Świat,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany