Tatuś nam się wykluł i... plótł

kzarecka

2010-04-28

dziennik_taty_160Mam 32 lata. W styczniu dowiedziałem się, że jestem w ciąży. Oto mój dziennik. Te słowa mogliśmy przeczytać w "Dzienniku ciężarowca" Tomasza Kwaśniewskiego. Było zabawnie? Było. A przerażająco? Też było. Kwaśniewski w ciąży był, aż wreszcie urodził. A może inaczej - on sam ponownie się narodził. Został ojcem. I co? Żyło się i ojcowało, aż nadszedł czas na "Dziennik taty". Będzie śmiesznie? Będzie. Będzie przerażająco? Będzie. To zrozumiałe. Każdy, kto czeka na dziecko, wie, że świat zmienia się błyskawicznie. Był brzuch, a teraz jest brzdąc. I na przykład ten brzdąc wchodzi na parapet, by wyrwać rolety, bądź skacze z rozpędu na łóżeczko turystyczne, by móc się podciągnąć. A ono niespełna półtoraroczne - to z moich doświadczeń. A gdyby tak była dwójka... Ach! A jak radzi sobie mężczyzna? Sprawdźcie i... zadbajce o wyż demograficzny.


O książce - zbiór felietonów, które układają się w szczerą opowieść początkującego rodzica. Miejscami zabawną, miejscami przerażająco prawdziwą... Okazuje się, że w tym "zawodzie" nie ma łatwych wyborów, a każdy dzień niesie zupełnie nowe doświadczenia. To książka o typowych i nietypowych sytuacjach związanych z ojcostwem. Opowiada o trudnościach, wątpliwościach i niepowodzeniach, ale także o radości, miłości i dobrej zabawie. Pokazuje, jak wiele zmian wprowadza w domu dziecko. Ile wnosi ciepła i jak potrafi zmęczyć. Udowadnia, że dzięki jego obecności możemy lepiej poznać siebie i swój świat. Udowadnia też, że opieka nad dziećmi nie musi być domeną kobiet. I że to zadanie dla prawdziwych twardzieli, bo któż inny miał by siłę po całym dniu pracy, bawić się, wymyślać coraz to nowsze historie, przewijać, opiekować się i na dodatek jeszcze nie stracić w tym całym rozgardiaszu cierpliwości.
Tomasz Kwaśniewski uświadamia, że mimo wielu niedogodności, poświęceń i wyrzeczeń, rodzicielstwo to naprawdę fajna sprawa. A korzyści, jakie oferuje, nie da się osiągnąć w żaden inny sposób.

Fragment

To było jeszcze wtedy, gdy byliśmy w ciąży.
Pewna znajoma, stara i mądra, zapytała, czy będę asystować przy porodzie. Ja na to, że oczywiście, no przecież, wiadomo. A ona, że to świetnie, bo kiedy ona rodziła, o czymś takim nawet mowy być nie mogło.
- A szkoda - mówiła. - Bo efekt był taki, że kobieta wracała z dzieckiem do domu, zakochana w nim jak diabli, a ojciec stał i hmm, tego, owego, patrzył na dziecko, jak na cztery kilo mięsa z kością.
- I to zrozumiałe - tłumaczyła. - Bo niby jak miał patrzeć na to coś obcego, co mu do domu wnoszą? I to coś jeszcze wrzeszczy, sika, rzyga. A jak jest głodne, to łapie za pierś i miętosi. Tą ukochaną, wspaniałą, która wcześniej była na wyłączność męża.
Znajoma się rozgadała, a we mnie narastała panika, jak ja to coś zaakceptuję, jak ja pokocham. No bo że pokochać trzeba, to przecież oczywiste.
- Proszę panów! - zaczęła pani prowadząca szkołę rodzenia. - Nie zaszkodzi przemawiać do brzucha. Nie zaszkodzi go głaskać i wyobrażać sobie, że bawicie się z dzieckiem. Jak chcecie, możecie na komórkę mamy wysyłać SMS-y do swojego dziecka, jakby już było na świecie - radziła.
No jasne, no jasne! Od początku trzeba się wprawiać, trzeba w sobie rozwijać czułość, sympatię, miłość. Problem tylko w tym, że jak by na to patrzeć, zamiast dziecka jest brzuch. I teraz co? Mam do niego pisać SMS-y?
Nie dałem rady być aż tak ekstrawagancki. Nie zdecydowałem się na telefoniczne połączenia, za to zacząłem z nim rozmowy, że tak powiem, usta w brzuch. I nawet nie było to takie trudne, bo Tosia kopała i miałem wrażenie porozumienia. Paplałem więc, co mi ślina na język przyniosła: a jak tam w brzuchu? ciasno? ciepło? bawisz się jelitkami mamy?
Prawdziwy problem pojawił się dopiero wtedy, gdy wpadłem na pomysł, by do brzucha powiedzieć "kocham cię". No po prostu nie mogło mi to przejść przez gardło. A uważałem, że to ważne, że powinienem, bo przecież to takie wzruszające, bo jak się tego teraz nie nauczę, to już w ogóle nie będę potrafił. Dziecko będzie to czuło i między nam pojawi się murek, który potem urośnie w widzialny z kosmosu chiński mur.
Męczyłem się strasznie, zwłaszcza że Aga była obok, w końcu to jej brzuch. No i przy niej już w ogóle w żaden sposób mi nie wychodziło. Dziwiło mnie to trochę, bo wobec Agi nie mam z tym problemu. Często jej mówię, że ją kocham. Tak mi się przynajmniej zdaje.
W końcu to z siebie wycisnąłem. Ojejku, jak ja się wtedy czułem! Wstyd mi się zrobiło, zażenowany byłem. Jednym słowem: czułem wszystko, tylko nie miłość.
Takich prób miałem wiele.
A potem był poród i niesamowite wzruszenie.
Kiedy Tosia przybyła do domu, znów zacząłem ćwiczyć. Pochylałem się nad nią, łaskotałem, tarmosiłem, głaskałem i już miałem powiedzieć, że ją kocham, gdy nagle coś we mnie sztywniało. Przełamywałem się i z gardła wydobywał mi się charkot.
Agnieszka opowiadała mi później, że nieraz go słyszała i bardzo ją to bawiło.
Aż wreszcie przyszedł ten dzień. Tosia miała już wtedy jakieś sześć miesięcy, potrafiła się turlać, trochę gaworzyła, śmiała się jak stara. I nagle, nie wiadomo skąd, poczułem jakieś ciepło, wzruszenie. Wziąłem ją na ręce i tak najzwyczajniej w świecie powiedziałem: "Kocham cię". I pocałowałem, i przytuliłem. I poczułem, że ją kocham. Tak bezinteresownie, tak bezwarunkowo, tak na zawsze.

Tomasz Kwaśniewski "Dziennik taty"; Wydawnictwo: W.A.B.; Format: 123 x 195 mm; Liczba stron: 32; Rysunki: czarno-białe; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7414-77-4-3

KaHa

Kup książkę

Tagi: O dmuchaniu, felietony, adopcja, seksowana mamuśka, fatalne dziewięć miesięcy,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany